- Na 113 kilometrze biegu prawie zemdlałem, nie pamiętam w ogóle, co się ze mną wtedy działo. Myśli o rekordzie świata w ogóle wykluczyłem. W którym momencie byłem nawet pewien, że zawodów nie ukończę – mówi w rozmowie z portEl.pl Robert Karaś, elblążanin i nowy rekordzista świata w potrójnym Ironmanie.
- Dzięki za miłe słowa, ale to naprawdę były ciężkie zawody i o wiele trudniejsze niż podwójny Ironman w ubiegłym roku. Temperatura i wilgotność powietrza były zabójcze, wielu zawodników musiało przerwać rywalizację na przykład z powodu udaru. Pływanie odbywało się na odkrytym basenie 50-metrowym, organizatorzy schłodzili wodę do 23 stopni, a woda i tak osiągnęła 30. Pływaliśmy w piankach, więc nas ta woda niemal parzyła. Na rowerze czułem się bardzo dobrze, choć nigdy wcześniej nie trenowałem w nocy, ale jazdę utrudniały roje much, które wpadały do oczu, to było coś niesamowitego. Często musiałem odchylać głowę, jechać na czuja, na dodatek przez tę wilgotność parowały mi okulary, musiałem też zmienić kask. Jeździliśmy 8-kilometrowe pętle, więc co kółko łapałem dwa bidony, jednym się chłodziłem, drugi wypijałem. Myślałem, że noc będzie mniej parna, ale niestety tak nie było. Cały czas czułem się jak podpalany.
- Co jadłeś podczas zawodów?
- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Jedzenie, to które testowałem na treningach, przygotowywała mi ekipa zgodnie z zaleceniami dietetyka. Nie chciałem w to ingerować, by nie mieć kolejnego problemu na głowie. Była to głównie papka, mieszanina owoców, ryżu, mięsa. To wszystko było blendowane i specjalnie dla mnie przygotowywane. W którymś momencie już tej papki nie byłem w stanie trawić, więc ekipa spełniała moje zachcianki. Chciałem na przykład pizzę, którą jadłem przez trzy pętle, napój energetyczny czy colę. Podczas biegania pętli, z których każda miała 1,3 km, mogłem dwukrotnie na każdej pętli korzystać z bufetu, więc nawet co 700 metrów piłem.
- Kiedy zdałeś sobie sprawę, że możesz pobić rekord świata?
- Od początku zawodów miałem z tyłu głowy, że ten wyścig jest zupełnie inny niż podwójny Ironman. Martwiłem się, co może wydarzyć się na 60, 80, 100 kilometrze biegu. Bałem się, że zawodów nie ukończę, bo za szybko pojechałem na rowerze. Że trzeba było jednak wolniej. Liczyłem więc sobie pętle co 10 (w sumie pętli biegowych było 96 – red.). Na 113 kilometrze biegu prawie zemdlałem, nie pamiętam w ogóle, co się ze mną wtedy działo. Myśli o rekordzie świata w ogóle wykluczyłem. W którymś momencie byłem nawet pewien, że zawodów nie ukończę. Poza komfortem biegłem chyba ze 100 kilometrów. Może to w internecie wyglądało inaczej, ale w każdej chwili mogłem paść na twarz, tak jak jeden z faworytów z Estonii, który stracił przytomność i gdy go ocucili dopiero po 10 godzinach wrócił na trasę. To pokazuje, jak było niebezpiecznie.
- Jak się dzisiaj czujesz, dwa dni po ukończeniu zawodów?
- Przed zawodami nie mogłem spać, w trakcie oczywiście też nie, po zawodach również nie mogłem zasnąć. Dzisiaj chyba będzie pierwsza noc, kiedy się wyśpię. Jestem cały opuchnięty, stany zapalne mam wszędzie. Mam nadzieję, że szybko ustąpią. Oddaje się w opiekę fizjoterapeutów i myślę, że już za tydzień będę mógł wrócić do pływania. Mam za to problem z chodzeniem. Nie wziąłem ze sobą kul, a by się przydały, bo nogi mi dosłownie skrzypią.
- Kto czuwał nad Tobą podczas zawodów? Jak liczny to był zespół?
- Moja żona Natalia, trener od przygotowania Piotr Benewiat, przyjaciel Adrian Rudaś, który podawał mi picie i jedzenie oraz Janisz Borczyk, mechanik rowerowy.
- Jak można się w ogóle do takich zawodów przygotować?
- W ostatnim czasie trenowałem około 25-30 godzin tygodniowo, ale żeby ukończyć potrójnego Ironmana trzeba trenować całe życie. Sądzę, że mój wynik można jeszcze poprawić w innych warunkach pogodowych i na innej trasie. Tutaj mieliśmy bardzo krótkie pętle na rowerze, 8-kilometrowe, które przy przewyższeniu 37 metrów pokonywałem ze średnią prędkością 35 km/h, na płaskim terenie wyciągałem 38 km/h, więc zapas jest. Można ten dystans pokonać nawet w 29 godzin.
- Co dalej? Pisze o Tobie cała Polska, pewnie czeka Cię rajd po telewizjach...
- Od zawsze moim marzeniem jest start w mistrzostwach świata Ironman w Konie na Hawajach. Sprawa powoli się klaruje. Będę miał wreszcie możliwość wyjechania na obóz przygotowawczy nawet na rok, by w 2019 roku wystartować na Hawajach.