UWAGA!

Jadwiga Nienałtowska-Swacha: Nie wysiądę z kajaka

 Elbląg, Jadwiga Nienałtowska - Swacha ze swoją maratonką
Jadwiga Nienałtowska - Swacha ze swoją maratonką (fot. Mikołaj Sobczak)

- Ostatnie mistrzostwa Polski….radość nie tylko z medali. Stoję na podium i niespodziewanie…widownia wstała i słyszę głośne sto lat…wzruszyłam się - mówi Jadwiga Nienałtowska-Swacha, elbląska kajakarka z Korony Elbląg. Rozmawiamy o jej przygodzie z kajakarstwem.

- Dlaczego? Po co to Pani?

- Bo to kocham. Od dziecka jestem zakochana w wodzie. Kocham pływać i to robię. Urodziłam się w lipcu 1939 r.; pierwszą łódką była łódź rybacka. Pływałam z dorosłymi po Bugu, a jak łódka była pusta to lubiłam posiedzieć sama. Wzdłuż mojej wsi Zgleczewo Szlacheckie [dziś województwo mazowieckie - przyp. SM] ciągnęło się jezioro. Było po czym pływać. W 1949 roku przeprowadziliśmy się do Elbląga.

 

- Ale na wodę ciągnęło...

- Kajakarstwo zaczęło się od spływów turystycznych. Przychodziliśmy na przystań nad rzekę. Nie ciągnęło mnie do sportu wyczynowego. Pływałam rekreacyjnie na kajakach turystycznych. Pamiętam, że pierwsze kajaki były tekturowe. Żadnego turystycznego spływu nie opuściłam. Przepłynęłam m. in. cały Dunaj na Węgrzech. Bardzo urzekła mnie Norwegia, przede wszystkim krajobrazy. Nie mogę nie wspomnieć o naszych jeziorach i rzekach. Przez Kanał Jagielloński uciekamy na Nogat i dalej… Co mogę powiedzieć? Ze wszystkimi spływami wiążą się jakieś wspomnienia, na każdym coś się dzieje. W trakcie spływów też jest rywalizacja sportowa. W tym roku płyniemy Wdą, pod prąd. Slalom. Płyniemy, płyniemy, Krzysiek, z którym byłam na kajaku złamał wiosło. Myślałam, że sędziowie dadzą nam zapasowe, ci jednak kazali nam płynąć na jednym. Siedziałam z tyłu, nic nie widziałam, prąd nas znosił. Ciężko było. Czas też marny: 1,29 minuty. Na mecie byliśmy lekko zdenerwowani na siebie. Ale sędziowie pozwolili nam płynąć jeszcze raz. Najpierw ja się nie zgodziłam. Jak przemyślałam sprawę i byłam gotowa się zgodzić, to kolega się nie zgodził. Ostatecznie pogodziliśmy się i popłynęliśmy. A potem 10 kilometrów na czas, co też łatwe nie jest. Zdobyliśmy srebrny medal. Trochę żal, bo do tego roku zawsze z Krzysiem mieliśmy złoto.

 

- Jak się zaczęło ściganie sportowe?

-Wypatrzył mnie trener Mirek [Kreczman - przyp. SM]. Poznaliśmy się właśnie na spływach kajakowych. Miałam już trochę sukcesów. Zaczęło się od nauki techniki wiosłowania. Na spływach wiosłuje się stylem „szuwarkowym“. Trener się uparł i nauczył mnie poprawnej techniki. Ciągle zwracał uwagę „Głębiej wiosłuj“, „Łokieć do góry“. Na początku trochę oszukiwałam i kiedy nie patrzył to pływałam „szuwarkowo“ Nie da się ukryć poprawna technika gwarantuje sukces.

 

- Czas na pierwsze zawody.

- W 2019 roku mistrzostwa Polski Mastersów w Wałczu. Trener Mirek namówił. Ale jechałam z ciekawości, bez jakiejkolwiek presji medalowej. Chciałam zobaczyć jak to jest. Wystartowałam w jedynce na 200 metrów. Piękny początek i jestem na trzecim miejscu. Myślę sobie: „jest dobrze“. W pewnym momencie zawodniczka na pierwszym torze wywróciła się. Myślę sobie „dobrze jest, będę druga“. Tymczasem w tym samym miejscu wywrotkę zaliczyła zawodniczka przede mną, moja klubowa koleżanka, więc trochę ją pożałowałam. I niespodziewanie dla siebie wygrałam ten bieg. Na mecie sędzia gratuluje. Pytam się „czego mi gratuluje, przecież nie było prawie żadnej walki“. „Dopłynęła pani“ - usłyszałam w odpowiedzi. Wtedy zrozumiałam co jest ważne. Ale bakcyla połknęłam. Wróciłam wtedy z siedmioma medalami, w tym aż pięć było tych najcenniejszych, złotych. Potem kolejne mistrzostwa, adrenalina buzuje. Co roku wracam z siedmioma medalami.

 

- No i nie zapominajmy o mistrzostwach świata.

- Ciekawa sytuacja, bo zostałam reprezentantką Polski. W ubiegłym roku mistrzostwa świata mastersów odbywały się w Bydgoszczy, dlatego zdecydowaliśmy się w klubie pojechać i zobaczyć jak to jest. Na zawody poza granicami kraju nie jeżdżę ze względów finansowych: koszty są duże. Ale do Bydgoszczy... czemu nie? Wystartowałam w dwójce mix z Tadeuszem Rekiem na 500 metrów. Eliminacje przeszliśmy bez problemu. I finał... Start prawie idealny, jesteśmy na drugim miejscu. I siodełko mi się w kajaku poluzowało. Chwilę nas zakołysało i to wystarczyło. Rywale nas wyprzedzili i skończyliśmy na trzecim miejscu. Na tych samych mistrzostwach byłam czwarta w jedynce na 200 metrów. Ale było naprawdę pięknie. Spotkali się kajakarze z całego świata.

 

- Medale to jest ta wisienka na torcie. Ale wcześniej jest to czego nie widać: żmudna praca na treningach.

- I tu muszę powiedzieć, że piękną mamy przystań. Jest nas w Koronie kilkunastu mastersów Czasami ktoś z różnych powodów odpada, ale zaraz chce wracać. Kajaki wciągają. Pływamy dopóki rzeka nie zamarznie. Wbrew pozorom jest ciepło, wystarczy się odpowiednio ubrać. Płynąc w kierunku jeziora Drużno po pięciu kilometrach jest linia wysokiego napięcia. Ważny dla nas znak, wtedy wracamy na przystań. I 10 kilometrów przepłynięte. A sprinty można trenować przy przystani. Też jest piękny 500 metrowy odcinek. Do tego dwa razy w tygodniu siłownia i sala gimnastyczna. W grudniu miałam dość poważną operację, leczenie, rehabilitację. Nie poddałam się. Mnie interesowało tylko, czy będę mogła chodzić na siłownię i pływać. Kajaki to moje zdrowie i życie. I przy okazji muszę podziękować trenerowi Mirkowi... za wsparcie i za to, że zawsze jest z nami. Trenujemy, pływamy, pojawia się znikąd. Nie wiadomo czy nas dogonił, czy czekał na nas. Poprawia, koryguje. I gdzieś znika. I znowu się pojawia nie wiadomo skąd. Trenujemy kiedy kto ma czas. Czasami w pojedynkę, czasem umawiamy się na treningi większą grupą.

 

I radość z medali...

- Jak się zbliża lipiec, to poziom adrenaliny wzrasta. Już zaczynamy się umawiać na starty. I potem wyjeżdżamy... Na miejscu trochę nerwów jest. Wypatrujemy: wygrali nasi, czy nie wygrali. Pierwsi, czy drudzy... A potem wracamy ciesząc się z sukcesów. Ostatnie mistrzostwa Polski….radość nie tylko z medali. Stoję na podium i niespodziewanie…widownia wstała i słyszę głośne sto lat…wzruszyłam się.

 

- Jedynka, dwójka, czy czwórka?

- Najbardziej lubię pływać w czwórce. Tak pięknie wtedy wiosła idą. To trudna konkurencja, ale zwyciężamy... Lubię jedynkę, bo ten medal zależy tylko ode mnie. Mam swój kajak - maratonkę, na którym trenuję i startuję. Lubię go, bo nie jest wywrotny. Może inaczej: każdy kajak można wywrócić, maratonkę może trochę trudniej. W osadach liczy się wspólne działanie.

 

- Jeszcze zapytam o pływanie na długich dystansach.

- Też ma swój urok. Płynie się długo, od czasu do czasu mijając rywali. I tu jest kwestia taktyki: czy płynąć jako pierwsi i uciekać rywalom, czy lepiej gonić lidera? Z kolegą Krzysiem robimy wszystko, żeby jak najszybciej być na czele. Gonić jest bardzo ciężko. Ale z drugiej strony i trzymać się na pierwszym miejscu też nie jest łatwo, trzeba ciężko pracować.

 

- Pływanie sportowe nie wyklucza rezygnacji z turystyki

- To się da połączyć. Jak na spływie płynie się samemu to można nawet zrobić trening .Jak z kimś, kto jeszcze jest początkujący, to się płynie delikatnie. Spływy się kończą wraz z końcem sierpnia i wakacjami. Mistrzostwa Polski Mastersów są we wrześniu. W żaden sposób to ze sobą nie koliduje. Przecież to wszystko trochę dla zabawy, trochę dla sportu, trochę dla przyjemności.

 

- Plany na przyszłość?

- Tu nie ma co planować. W domu mam dwie listewki. Na górnej wiszą medale z wyścigów, na dolnej te ze spływów kajakowych. Jeszcze jest dużo miejsca na następne, trzeba je zapełnić. A muszę powiedzieć, że medale są piękne. Tak bardziej poważnie, to zabawa, rekreacja. Dopóki będę mogła pływać, to z kajaka nie wysiądę.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama