To była potęga. W lutym 1993 roku CB Mar Valencia zagrała w hali sportowej przy ul. Kościuszki jako najlepsza w historii hiszpańska klubowa drużyna piłkarek ręcznych. W ćwierćfinale Pucharu Europy rywalizowała z dziewczynami miejscowego Startu. Spróbujemy przypomnieć marsz naszego klubu do grona najlepszych ekip na kontynencie.
“El CB Mar Valencia juega hoy a las 6 dé - la tarde frente al Start Elkblag polaco el partido de ida de cuartos de final de la Copa de Europa de balonmano femenino.” Tak „El Mundo Deportivo”, kataloński dziennik sportowy, pisał przed pucharową walką mistrza Polski i mistrza Hiszpanii. Nie trudno dostrzec, że był to lapidarny opis. W dodatku z błędem w nazwie naszego miasta. A przecież bój ten miał zdecydować o awansie do półfinału największych rozgrywek klubowych w Europie. Było to jednak typowe dla lokalnych mediów, ponieważ dla dziennikarzy najważniejsza była wtedy Barca. Potem koszykówka, sporty motorowe, tenis i dopiero piłka ręczna.
Wysoka poprzeczka
Drużyna szczypiornistek była sportową nadzieją Elbląga. Srebro mistrzostw Polski, zdobyte jako beniaminek, zobowiązywało. W składzie EKS były takie nazwiska jak Anna Ejsmont czy Ewa Szeląg. To dawało spore możliwości.
1991/1992. Sezon mistrzowski. Cel? – Klub przeżywa trudności finansowe. Wiemy o tym. Otrzymałyśmy dwie premie, bo na więcej kasa klubu za uboga. Nam pozostaje grać i walczyć o miejsce na pudle mistrzostw Polski – deklarowała Szeląg. A nastroje podsycał trener Jerzy Ciepliński. – Start będzie robił wszystko, by po ten bliski tytuł sięgnąć – mówił. Wymagał od miejscowych zawodniczek dużo, bo dostrzegał w nich potencjał. Postawił po części na defensywę, podstawę sukcesów w piłce ręcznej. To był trafny wybór.
16 zespołów w lidze. Po rundzie zasadniczej połowa z nich przystępowała do walki o mistrzostwo. Początek. Start - Zagłębie 29:21. – Do klasowej drużyny europejskiej brakuje nam jeszcze trochę. To wysoka poprzeczka, ale sądzę, że możemy dorównać tym zespołom, potrzeba tylko pracy nad zgraniem drużyny – mówiła jedna z zawodniczek.
Izaaaaaaa
W majowe popołudnie 1992 roku w hali przy ul. Kościuszki na moment zrobiło się bardziej nerwowo. Sędzia pokazał na siódmy metr. Na dziesięć sekund przed końcem, Start prowadził 19:18 z AZS-em Wrocław, a to dawało podopiecznym trenera Jerzego Cieplińskiego mistrzostwo Polski. Wystarczyło tylko, aby Iza Kowalewska powstrzymała rzucającą rywalkę.
Po rzucie Małgorzaty Pacierpnik w hali rozniósł się okrzyk radości. - Nadkomplet 1500 kibiców krzyczy: Iza! Iza! Iza! - opisywał „Przegląd Sportowy”, relacjonując udaną interwencję Izabeli Kowalewskiej. Chwilę potem słychać było wystrzały korków od szampanów oraz donośne „sto lat” od zgromadzonych w hali osób. Na parkiet wniesiono kosz kwiatów. Po chwili Janusz Czerwiński, prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce, wręczył Annie Ejsmont kryształowy puchar, symbolizujący zdobyte mistrzostwo. Drużyna dostała pamiątkowy dyplom, szczypiornistki otrzymały złote medale. Tytuł. Szansa na pokazanie się Europie.
Problem z pucharem
Women Champions Cup organizowano od 1960 roku. Akurat sezon 1992/93 był przedsionkiem istnienia handballowej Ligi Mistrzów. Przed zmianą formuły rywalizacji, do zabawy przystąpiły kluby z 26 krajów. System rozgrywek był bardzo prosty, pucharowy. 5 meczów do tytułu najlepszej ekipy Europy. To mało i dużo.
Puchary to koszty. Dla elbląskiego klubu duże. W efekcie pojawiały się głosy, aby z nich zrezygnować. W myśl zasady, że i tak Europy elblążanki nie podbiją. Polskie kluby rzadko przebijały szklany sufit europejskiej elity. Jednak mimo wszystko klub wystartował. - To był młody zespół - mówi Hanna Szuszkiewicz, ówczesna zawodniczka EKS. - Wtedy średnia wieku dziewczyn wynosiła lekko ponad dwadzieścia lat. Mimo tego już pokazałyśmy swoją wartość w lidze. Ciężkie zajęcia z trenerem Jerzym Cieplińskim dały swoje efekty - dodaje.
Poczet mistrzów
Swój udział zgłosiły w praktyce same mistrzynie swoich krajów, zatem o przypadkowych rywalkach nie mogło być mowy. Gdy elblążankom przydzielono Włoszki, można było przyjąć, że to drużyna w zasięgu Polek. Tamtejsza liga nie była postrachem europejskich drużyn. Jednak to nie mogło zdekoncentrować zespołu.
Cavalca Cassano Magnano była lokalną potęgą. Regularnie od 7 lat kolekcjonowała mistrzostwo Włoch. Klub z Lombardii, najbogatszego regionu Italii, z dzielnicy Mediolanu, u siebie mógł być delikatnym faworytem. Wygrana gospodyń 23:19 dawała jednak nadzieję przyjezdnym na sukces w rewanżu. Hala w Elblągu znów okazała się dla nas szczęśliwa. Było trochę nerwów, ale udało się. 22:18 i kolejna runda dla Startu. Kierunek - Szwajcaria.
Tamtejsze St. Gallen to miejscowość pięknie położona w sąsiedztwie jeziora Bodeńskiego. Gablota z pucharami lokalnego LC Bruhl uginała się od pucharów niemniej jak ta włoska. Seryjne trofea za tytuły mistrzowskie były dla tego klubu normą. Jeszcze kilka sezonów temu ta ekipa dotarła nawet do półfinału Pucharu Europy. Kadra szwajcarskiej drużyny w zasadzie stanowiła znaczną część reprezentacji tego kraju.
Start nie przestraszył się szwajcarskiej potęgi. U siebie lanie, które sprawił Bruhl, było soczyste i przekonujące. Przyjezdne nie radziły sobie z atakami elblążanek, łapiąc aż 11 minut kar. Rezultat 21:13 dawał względny komfort przed rewanżem. To były pozory.
Podrażnione klęską w Elblągu zawodniczki mistrza Szwajcarii ruszyły do ataku. Po pierwszej połowie nieznacznie prowadziły, jednak wydawało się, że Start łatwo poradzi sobie z naporem miejscowych. Te inspirowane były przez znaną miejscową zawodniczkę Vroni Keller i grały coraz skuteczniej. Piłka często mieściła się między słupkami bramki Startu i okazało się po chwili, że to gospodynie są o krok od awansu. Wtedy, na 30 sekund przed końcem, EKS zagrał składną akcję. Podanie, kiwka, piłka w rękach Aleksandry Kownackiej, rzut i gol! Bruhl jeszcze stara się poderwać jednak dźwięk syreny ogłasza koniec spotkania. Start w najlepszej ósemce Europy!
Męska gra
- Grałyśmy z wieloma drużynami. Czułyśmy się mocne, jednak wtedy po raz pierwszy byłyśmy w zasadzie bezradne. To była ściana. Hiszpanki były od nas szybsze i silniejsze, jakby grały męską piłkę ręczną - mówi Hanna Szuszkiewicz, która dobrze pamięta mecze z Valencią.
W regionie Katalonii powstała ekipa, która przez kilkanaście lat rządziła kobiecą odmianą tej dyscypliny w Hiszpanii. Dzięki temu stała się wtedy najbardziej utytułowaną drużyną w historii kraju. Co się dziwić. W składzie Valencia miała kilka reprezentantek kraju. Jednak jej prawdziwą gwiazdą, a także europejskiej i światowej piłki ręcznej była Nataliya Morskova. Gdy grała z polskim zespołem, miała już zdobyte w barwach Związku Radzieckiego 4 medale olimpijskie, w tym 2 złote. W dwumeczu łatwo rzucała więc bramki mistrzyniom Polski. Szczególnie w rewanżu, gdzie trafiła aż 16 razy. To był pojedynek z jedną z najlepszych ekip świata.
Pierwsze spotkanie przyciągnęło setki elbląskich kibiców. Valencia była lepsza jednak porażka 17:21 dawała jeszcze szanse. Rewanż był popisem miejscowej drużyny. - Zostaliśmy świetnie przyjęci, Hiszpanie zadbali o walory turystyczne, pokazując nam przepiękne miasto. Niestety boisko nie pozostawiło wątpliwości, kto na nim rządzi. Dostałyśmy srogą lekcję piłki ręcznej na najwyższym poziomie - mówi Hanna Szuszkiewicz. Wygrana miejscowych 31:16 odzwierciedlała różnice klas.
W historii polskiej kobiecej piłki ręcznej tylko 7 klubów zagrało w ćwierćfinale Pucharu Europy. Oprócz elbląskiego Startu są to AZS Wrocław, Ruch Chorzów, który w sezonie 1977/78 awansował do półfinału, Otmęt Krapkowice, Montex Lublin oraz Cracovia. Od momentu pucharowego marszu EKS ten etap udało się osiągnąć tylko lubliniankom.