Około sześciuset wiernych postanowiło powalczyć z własną słabością i przemierzyć szlak pierwszej w województwie warmińsko-mazurskim Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Najmłodszy uczestnik miał jedenaście lat, najstarszy - siedemdziesiąt. Trasa liczyła 40 km i prowadziła od elbląskiego kościoła salwatorianów do fromborskiej katedry. Było ekstremalnie.
Byle nie padało, byle nie padało. Takie myśli przechodziły przez głowy większości osób wybierających się na Ekstremalną Drogę Krzyżową. Tymczasem cały piątek lało. Ogromnym zaskoczeniem dla organizatorów musiały być więc tłumy ludzi, którzy w salce pod kościołem potwierdzały ostatecznie i mimo wszystko chęć uczestnictwa.
- Spodziewałem się stu osób, a jest dużo więcej – mówi ks. Kamil Leszczyński, główny organizator EDK. - Na szczęście, podczas mszy św. będącej inauguracją drogi, deszcz przestał padać.
Przyjechali z różnych stron.
- Przyjechałam z Suchej na Kaszubach, na drogę krzyżową wybrałam się z wnukiem – mówi Małgorzata.
- Do przejścia Ekstremalnej Drogi Krzyżowej skłoniła mnie chęć przeżycia przygody – mówi z kolei 15-letni Karol.
- Idę w intencji odnowienia wiary, nawrócenia i utrzymania małżeństwa – Stanisław zdradza nam powody podjęcia takiego trudu.
Powodów dla których sześćset osób, zamiast oglądać serial w telewizji zdecydowało się ruszyć w trasę, są tysiące. Od potrzeby porozmawiania z Bogiem, po chęć sprawdzenia siebie. Z doświadczeniem też jest różnie. Są osoby, które były już na kilku pielgrzymkach, są i debiutanci.
- Na tej drodze krzyżowej nie będzie tuby i kabelka, nie będzie kogoś śpiewającego pobożne pieśni, tutaj jesteś tylko Ty i Bóg – ks. Kamil Leszczyński uzmysłowił wiernym różnicę pomiędzy pielgrzymką a Ekstremalną Drogą Krzyżową.
Po mszy świętej kilkuosobowe grupki ruszyły ul. Ogólną i al. Jana Pawła II w kierunku Modrzewiny. Przechodnie patrzyli z zaciekawieniem na niosących krzyże. Gwar i ogólne rozbawienie znikają, jak nożem uciął na pierwszej stacji, na rondzie, na końcu al. Jana Pawła II. Po krótkich rozważaniach wkraczamy na miedzę pomiędzy polami na Modrzewinie. To prawdziwy odcinek specjalny. Uczestnicy ślizgają się na błocie. Raz po raz ktoś moczy buty w kałużach. Jest ciemno, tylko latarki tworzą kilkukilometrowy wąż światła. To pierwsza próba, na której można sobie zadać pytanie, może jednak wrócić do domu? Na ul. Rzepakowej Ania zmienia buty.
- Wpadłam w kałużę i zadzwoniłam po rodziców. Muszę jakoś dojść do końca.
Na skrzyżowaniu ul. Rzepakowej z Mazurską stoi wielki drogowskaz: Elbląg w lewo, Tolkmicko w prawo. Ostatnia szansa na to, żeby się jednak wyspać w domu. Jeżeli nawet ktoś ma takie myśli, to ich nie zdradza. Niemal wszyscy „ekstremalni” skręcają w prawo. Odcinek do Suchacza pozwala odetchnąć i nabrać wiary we własne siły. Po drodze ubezpiecza nas policja i znajomi w samochodach, których światła nas oślepiają. Kilkadziesiąt osób ma kamizelki odblaskowe, pozostali małe odblaski. Na szczęście, do żadnych potrąceń nie dochodzi. Kilka osób nie wytrzymuje i jedzie do domu. Wrócą nad ranem w okolice Fromborka i przejdą ostatni etap. Wąż ludzi coraz bardziej się wydłuża.
- Szłam z kuzynką, ale się zgubiłyśmy. Ja jestem na czwartej stacji, ona dopiero na drugiej – mówi Kasia.
W Suchaczu idziemy wzdłuż Zalewu Wiślanego. Tu już każdy idzie sam, ewentualnie w kilkuosobowych grupkach. Ale od kolejnego pielgrzyma lub kolejnej grupki dzieli go kilkadziesiąt, czasami kilkaset metrów.
- Jest dobrze, kryzysu jeszcze nie mamy – zwierza się Paweł gdzieś na wale powodziowym przed Tolkmickiem.
Ludzie różnie sobie radzą ze słabościami. Ale nie ma limitu czasowego, można sobie odpocząć i po nabraniu sił kontynuować wędrówkę. Pierwsze osoby wchodzą na wzgórze katedralne we Fromborku przed godziną szóstą rano.
- Udało się – cieszy się Marcin. Chwila na modlitwę i można zjeść ciasto, wypić kawę lub herbatę i podzielić się wrażeniami.
- Kryzys miałem na trzydziestym kilometrze – zdradza Konrad.
Po odpoczynku rozjeżdżamy się autobusami do domów. Po drodze widzimy współtowarzyszy z drogi krzyżowej, którzy jeszcze kontynuują swój marsz.
- Spodziewałem się stu osób, a jest dużo więcej – mówi ks. Kamil Leszczyński, główny organizator EDK. - Na szczęście, podczas mszy św. będącej inauguracją drogi, deszcz przestał padać.
Przyjechali z różnych stron.
- Przyjechałam z Suchej na Kaszubach, na drogę krzyżową wybrałam się z wnukiem – mówi Małgorzata.
- Do przejścia Ekstremalnej Drogi Krzyżowej skłoniła mnie chęć przeżycia przygody – mówi z kolei 15-letni Karol.
- Idę w intencji odnowienia wiary, nawrócenia i utrzymania małżeństwa – Stanisław zdradza nam powody podjęcia takiego trudu.
Powodów dla których sześćset osób, zamiast oglądać serial w telewizji zdecydowało się ruszyć w trasę, są tysiące. Od potrzeby porozmawiania z Bogiem, po chęć sprawdzenia siebie. Z doświadczeniem też jest różnie. Są osoby, które były już na kilku pielgrzymkach, są i debiutanci.
- Na tej drodze krzyżowej nie będzie tuby i kabelka, nie będzie kogoś śpiewającego pobożne pieśni, tutaj jesteś tylko Ty i Bóg – ks. Kamil Leszczyński uzmysłowił wiernym różnicę pomiędzy pielgrzymką a Ekstremalną Drogą Krzyżową.
Po mszy świętej kilkuosobowe grupki ruszyły ul. Ogólną i al. Jana Pawła II w kierunku Modrzewiny. Przechodnie patrzyli z zaciekawieniem na niosących krzyże. Gwar i ogólne rozbawienie znikają, jak nożem uciął na pierwszej stacji, na rondzie, na końcu al. Jana Pawła II. Po krótkich rozważaniach wkraczamy na miedzę pomiędzy polami na Modrzewinie. To prawdziwy odcinek specjalny. Uczestnicy ślizgają się na błocie. Raz po raz ktoś moczy buty w kałużach. Jest ciemno, tylko latarki tworzą kilkukilometrowy wąż światła. To pierwsza próba, na której można sobie zadać pytanie, może jednak wrócić do domu? Na ul. Rzepakowej Ania zmienia buty.
- Wpadłam w kałużę i zadzwoniłam po rodziców. Muszę jakoś dojść do końca.
Na skrzyżowaniu ul. Rzepakowej z Mazurską stoi wielki drogowskaz: Elbląg w lewo, Tolkmicko w prawo. Ostatnia szansa na to, żeby się jednak wyspać w domu. Jeżeli nawet ktoś ma takie myśli, to ich nie zdradza. Niemal wszyscy „ekstremalni” skręcają w prawo. Odcinek do Suchacza pozwala odetchnąć i nabrać wiary we własne siły. Po drodze ubezpiecza nas policja i znajomi w samochodach, których światła nas oślepiają. Kilkadziesiąt osób ma kamizelki odblaskowe, pozostali małe odblaski. Na szczęście, do żadnych potrąceń nie dochodzi. Kilka osób nie wytrzymuje i jedzie do domu. Wrócą nad ranem w okolice Fromborka i przejdą ostatni etap. Wąż ludzi coraz bardziej się wydłuża.
- Szłam z kuzynką, ale się zgubiłyśmy. Ja jestem na czwartej stacji, ona dopiero na drugiej – mówi Kasia.
W Suchaczu idziemy wzdłuż Zalewu Wiślanego. Tu już każdy idzie sam, ewentualnie w kilkuosobowych grupkach. Ale od kolejnego pielgrzyma lub kolejnej grupki dzieli go kilkadziesiąt, czasami kilkaset metrów.
- Jest dobrze, kryzysu jeszcze nie mamy – zwierza się Paweł gdzieś na wale powodziowym przed Tolkmickiem.
Ludzie różnie sobie radzą ze słabościami. Ale nie ma limitu czasowego, można sobie odpocząć i po nabraniu sił kontynuować wędrówkę. Pierwsze osoby wchodzą na wzgórze katedralne we Fromborku przed godziną szóstą rano.
- Udało się – cieszy się Marcin. Chwila na modlitwę i można zjeść ciasto, wypić kawę lub herbatę i podzielić się wrażeniami.
- Kryzys miałem na trzydziestym kilometrze – zdradza Konrad.
Po odpoczynku rozjeżdżamy się autobusami do domów. Po drodze widzimy współtowarzyszy z drogi krzyżowej, którzy jeszcze kontynuują swój marsz.
Sebastian Malicki