W tych szkołach nie ma ani czipsów, ani coli. Szkolny sklepik istnieje, ale dzieci mogą tam znaleźć wodę, soki, owoce czy jogurty. Są spotkania z dietetykami, warsztaty kulinarne czy dodatkowe zajęcia z gimnastyki. Szkoły Promujące Zdrowie spotkały się w Ratuszu Staromiejskim po to, by dzielić się swoimi doświadczeniami.
- Najpierw trzeba otrzymać certyfikat przyznany przez kuratora warmińsko- mazurskiego, który jest ważny przez trzy lata. Dopiero później można ubiegać się o ten krajowy. Obowiązuje on przez pięć lat, więc nie jest to coś, co jest na zawsze. Pracuje na to cała społeczność szkolna, czyli dzieci, rodzice, nauczyciele, a także pracownicy niepedagogiczni – opowiada Aleksandra Nieżurawska, dyrektor SP nr 19, czyli szkoły, która taką drogę przeszła. - Jakie są korzyści? Nasza własna satysfakcja, nie ma tu finansowej gratyfikacji.
W takich szkołach nie ma niezdrowych przekąsek, dzieci mają spotkania z dietetykami oraz warsztaty kulinarne, robią razem z nauczycielem kanapki i sprawdzają jak robi się chleb. Są również zajęcia z gimnastyki dla tych z nadwagą i dużo zajęć z wuefu. W działania włączani są również dorośli, rodzice dzieci, którzy pomagają organizować różne wydarzenia.
- Polska została zaproszona do tego projektu przez Światową Organizację Zdrowia w 1991 roku. Jesteśmy wśród ośmiu krajów pionierskich – mówiła Maria Sokołowska, która wdrażała program Szkół Promujących Zdrowie w kraju. - Chodzi tu o to, żeby wszystkich ludzi, którzy stanowią społeczność szkolną, zmobilizować do działania na rzecz zdrowia, zarówno swojego, jak i swojego otoczenia. Aby ludzie uwierzyli, że zdrowie jest w ich rękach. I nie chodzi to tylko o zdrowie fizyczne, ale i psychiczne, żeby szkoła nie była tylko miejscem, gdzie przyswaja się wiedzę, ale również takim, gdzie spędza się czas w harmonijnych relacjach, w atmosferze współpracy. I to właśnie o niej będziemy mówić na tej konferencji, bo choć wydaje się ona oczywista, to nie jest to prosta rzecz w realizacji. Dlatego taka umiejętność słuchania, liczenia się z tym, jakie pomysły mają inni, liczenia się dorosłych z dziećmi i dzieci z dorosłymi, to dla mnie kluczowa rzecz, jaką dziecko powinno wynieść ze szkoły.
Jak mówiła Maria Sokołowska początkowo w programie uczestniczyło 15 szkół, zarówno tych położonych w większych miastach, jak i mniejszych, a także na wsi. Była to swego rodzaju nowość, bo do wcześniej szkoły były przyzwyczajone do tego, że otrzymywały coś gotowego, coś, co musiały po prostu wdrażać. Natomiast w przypadku tego programu było już inaczej - placówki same musiały wymyślić, jak chcą promować zdrowie.
- To, co jest najważniejsze w takich szkołach to fakt, że nie porównuje się ich ze sobą, nie ma rywalizacji, a dzielenie się doświadczeniami. Nie traktowałabym tych certyfikatów jako rzeczy docelowej. To ma być tylko potwierdzenie, że ten wysiłek był warty, również z punktu widzenia innych – dodała Sokołowska. - W Polsce nie ma zbyt wielu tych szkół, w związku z tym to duży sukces, że w Elblągu szkołom się chce to robić. Z wielkim uznaniem myślę o takich placówkach.