Był 11 października 1968 roku. Bogdan Siwoń, wówczas 20-letni pracownik elbląskiego Zamechu, po raz pierwszy wziął udział w zakładowym turnieju szachowym. Od tego czasu z szachownicą się nie rozstaje. W rozmowie z nami podsumował pół wieku swojej działalności szachowej w Elblągu.
Dominika Kiejdo: 11 października to ważna data w Pana życiorysie. Tego dnia obchodzi Pan urodziny, tego dnia rozpoczął Pan także przygodę z szachami. I tak trwa ona do dzisiaj.
Bogdan Siwoń: Zgadza się. Dokładnie w swoje dwudzieste urodziny zagrałem swój pierwszy turniej. Stąd dziś świętuję podwójną rocznicę. 50 lat działalności szachowej i 70. rocznicę urodzin. W tamtych czasach pracowałem w Zamechu, naprzeciwko którego w dawnym Pałacyku funkcjonował Zakładowy Dom Kultury. Tam też funkcjonowało centrum szachowe. Pewnego dnia usłyszałem komunikat w zakładowym radiowęźle na temat organizowanego turnieju szachowego o mistrzostwo Zamechu. Dałem się więc namówić.
- Umiał Pan już wtedy grać w szachy?
- Grać nauczył mnie starszy brat. Do tej pory grywałem tylko w domu. Na początku brat mnie ogrywał niemiłosiernie, z czasem wreszcie mu dorównałem.
- I jak wypadł Pan podczas tego pierwszego turnieju?
- Nie było tak źle, bo zająłem piąte miejsce na 15 osób. I zachęciło mnie to do pozostania przy szachach. Od tego czasu zacząłem regularnie przychodzić do klubu zamechowskiego. W klubie działali wówczas Aleksander Olejnik, powstaniec warszawski, który po wojnie zamieszał w Elblągu i Ludwik Huttner, organizatorzy i sędziowie turniejowi.
- Po nich przejął Pan schedę?
- Powoli włączałem się w organizację turniejów. Po kilku miesiącach zostałem asystentem sędziego, z czasem instruktorem, by móc uczyć innych gry w szachy. Przechodziłem kolejne szczeble zawodnicze, zdobywając tzw. kategorie szachowe. W 1974 roku uzyskałem pierwszą kategorię. Równolegle zdobywałem uprawnienia sędziowskie. Również w 1974 roku uzyskałem drugą klasę sędziowską. Potem uzyskiwałem kolejne klasy centralne, w 1976 roku zdobyłem pierwszą klasę sędziowską, a w 1979 państwową klasę sędziowską. Po cichu myślę o uzyskaniu międzynarodowego tytułu sędziowskiego.
W 1976 roku powstał w Elblągu Okręgowy Związek Szachowy, w którym przez 12 lat pełniłam funkcję sekretarza. W drugiej połowie lat 90. przez trzy lata byłem jego wiceprezesem. Przez jakiś czas byłem też członkiem w komisji Polskiego Związku Szachowego w Warszawie.
- Od prawie 50 lat jest Pan wierny jednemu klubowi...
- W 1969 roku zapisałem się do klubu Start. Był to wtedy klub wielosekcyjny, bo była w nim i sekcja piłki ręcznej, i boksu, i lekkiej atletyki, i szachów. Ta ostatnia istniała w klubie od lat 50. Od 1993 roku jestem nieprzerwanie prezesem klubu. Już prawie 50 lat jestem więc związany z jednym tylko klubem. Nie tak jak nasi piłkarze, którzy wędrują od jednego do drugiego klubu. A miałem w międzyczasie propozycje z innych klubów, które systematycznie odrzucałem. Nasz klub szachowy był swego czasu najsilniejszym klubem w dawnym województwie elbląskim. Aż 15 razy zdobył tytuł mistrza województwa.
- Czy jako szachista ma Pan jakieś sukcesy na swoim koncie?
- Raz tylko udało mi się zdobyć mistrzostwo województwa elbląskiego. Było to w 1980 roku, w 1983 roku raz byłem mistrzem Elbląga, w 1979 roku wicemistrzem województwa. Wicemistrzem Elbląga byłem chyba zresztą z dziesięć razy, ciągle mi brakowało jakiegoś punktu do mistrzostwa. W 1984 roku otrzymałem złotą odznakę Polskiego Związku Szachowego. 1980 rok był ważny i w naszej historii i w moim życiu. Wtedy nie tylko uzyskałem tytuł mistrza województwa, ale także wziąłem ślub z czterokrotną mistrzynią szachową województwa elbląskiego, Janiną Niepokonowicz.
- Pana syn, Zbyszek również gra w szachy...
- Zbyszek jest dwukrotnym mistrzem Elbląga w szachach. W rodzinie nie ma miejsca dla nieszachistów (śmiech). A moja żona zaczęła grać w szachy długo przed mną, bo na początku lat 60.
- W jakich miejscach w Elblągu na przestrzeni lat odbywały się spotkania i rozgrywki szachowe?
- Było wiele takich miejsc. We wspomnianym wcześniej Zakładowym Domu Kultury przy ulicy Stoczniowej, Spółdzielczym Domu Kultury Pegaz, a obecnym kościele Bożego Ciała. Na górze mieliśmy swoją salkę. W 1978 roku w dużej sali odbyły się Mistrzostwa Polski Kobiet. Przyjechało na nie czterdzieści kilka osób z całej Polski. Nasze miasto reprezentowała jedna zawodniczka, moja obecna żona. Była to długa dwutygodniowa impreza. W szachy grano także w Klubie Pax przy Andrzeja Struga, w Elbląskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Sielanka, która użycza nam miejsca nieprzerwanie od 1980 roku do dzisiaj, w Spółdzielczym Domu Kultury Zakrzewo, w Międzyszkolnym Ośrodku Sportowym przy ul. Kościuszki. Obecnie spotykamy się w Centrum Organizacji Pozarządowych przy Związku Jaszczurczego. A od prawie 10 lat uczę również gry w szachy w Młodzieżowym Domu Kultury. Z oświatą byłem związany zresztą przez wiele lat. Uczyłem języka angielskiego w I Liceum Ogólnokształcącym i Szkole Handlowej.
- Gra w szachy to "choroba" zaraźliwa. W Pana rodzinie grali wszyscy jej członkowie. Wiele było takich rodzin w Elblągu?
- Było i jest w Elblągu kilka rodzin szachowych w myśl motta Międzynarodowej Federacji Szachowej "Gens una sumus" – "Jesteśmy jedną rodziną". Szachy łączą różne narody, kraje i kontynenty. Pasję przekazuje się z rodziców na dzieci. Mógłbym wyróżnić kilka rodzin, które były zaangażowane w rozpowszechnianie szachów w Elblągu: rodzinę Zakrzewskich (starsi Zakrzewscy wyemigrowali swego czasu do Stanów Zjednoczonych), rodzinę Zakrzewskich z Jegłownika, niespokrewnioną z wyżej wymienioną, Bukojemskich (Adam Bukojemski uczy aktualnie gry w szachy polonijną młodzież w Londynie), Szulców, Paciejewskich, Wodzisławskich, Olechnowiczów. Całe te rodziny były zaangażowane w organizowanie rozgrywek i imprez.
- Czemu ludzi tak ciągnie do szachów?
- Szachy są grą magiczną, na pograniczu sportu i rozrywki. Jest w nich jakaś ukryta magia, coś, co przyciąga. Coś sprawia, że w tę grę grają i sześciolatkowie, i młodzież i 80-latkowie.
- By odnosić sukcesy, ważny jest talent czy raczej praca?
- To sport, który wymaga wiele pracy. Na drugim miejscu jest talent, a na trzecim szczęście.
- W jakich dziedzinach życia przydaje się umiejętność gry w szachy?
- Mówi się, że młodzieży o zdolnościach matematyczno-fizycznych łatwiej jest grać w szachy. Nie wiadomo, czy to bardziej szachy pomagają w nauce matematyki czy to raczej znajomość przedmiotów ścisłych pomaga grać w szachy. Jedno jest pewne: warto grać w szachy. Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno znów pokierowałbym życie w kierunku szachów.
Bogdan Siwoń: Zgadza się. Dokładnie w swoje dwudzieste urodziny zagrałem swój pierwszy turniej. Stąd dziś świętuję podwójną rocznicę. 50 lat działalności szachowej i 70. rocznicę urodzin. W tamtych czasach pracowałem w Zamechu, naprzeciwko którego w dawnym Pałacyku funkcjonował Zakładowy Dom Kultury. Tam też funkcjonowało centrum szachowe. Pewnego dnia usłyszałem komunikat w zakładowym radiowęźle na temat organizowanego turnieju szachowego o mistrzostwo Zamechu. Dałem się więc namówić.
- Umiał Pan już wtedy grać w szachy?
- Grać nauczył mnie starszy brat. Do tej pory grywałem tylko w domu. Na początku brat mnie ogrywał niemiłosiernie, z czasem wreszcie mu dorównałem.
- I jak wypadł Pan podczas tego pierwszego turnieju?
- Nie było tak źle, bo zająłem piąte miejsce na 15 osób. I zachęciło mnie to do pozostania przy szachach. Od tego czasu zacząłem regularnie przychodzić do klubu zamechowskiego. W klubie działali wówczas Aleksander Olejnik, powstaniec warszawski, który po wojnie zamieszał w Elblągu i Ludwik Huttner, organizatorzy i sędziowie turniejowi.
- Po nich przejął Pan schedę?
- Powoli włączałem się w organizację turniejów. Po kilku miesiącach zostałem asystentem sędziego, z czasem instruktorem, by móc uczyć innych gry w szachy. Przechodziłem kolejne szczeble zawodnicze, zdobywając tzw. kategorie szachowe. W 1974 roku uzyskałem pierwszą kategorię. Równolegle zdobywałem uprawnienia sędziowskie. Również w 1974 roku uzyskałem drugą klasę sędziowską. Potem uzyskiwałem kolejne klasy centralne, w 1976 roku zdobyłem pierwszą klasę sędziowską, a w 1979 państwową klasę sędziowską. Po cichu myślę o uzyskaniu międzynarodowego tytułu sędziowskiego.
W 1976 roku powstał w Elblągu Okręgowy Związek Szachowy, w którym przez 12 lat pełniłam funkcję sekretarza. W drugiej połowie lat 90. przez trzy lata byłem jego wiceprezesem. Przez jakiś czas byłem też członkiem w komisji Polskiego Związku Szachowego w Warszawie.
- Od prawie 50 lat jest Pan wierny jednemu klubowi...
- W 1969 roku zapisałem się do klubu Start. Był to wtedy klub wielosekcyjny, bo była w nim i sekcja piłki ręcznej, i boksu, i lekkiej atletyki, i szachów. Ta ostatnia istniała w klubie od lat 50. Od 1993 roku jestem nieprzerwanie prezesem klubu. Już prawie 50 lat jestem więc związany z jednym tylko klubem. Nie tak jak nasi piłkarze, którzy wędrują od jednego do drugiego klubu. A miałem w międzyczasie propozycje z innych klubów, które systematycznie odrzucałem. Nasz klub szachowy był swego czasu najsilniejszym klubem w dawnym województwie elbląskim. Aż 15 razy zdobył tytuł mistrza województwa.
- Czy jako szachista ma Pan jakieś sukcesy na swoim koncie?
- Raz tylko udało mi się zdobyć mistrzostwo województwa elbląskiego. Było to w 1980 roku, w 1983 roku raz byłem mistrzem Elbląga, w 1979 roku wicemistrzem województwa. Wicemistrzem Elbląga byłem chyba zresztą z dziesięć razy, ciągle mi brakowało jakiegoś punktu do mistrzostwa. W 1984 roku otrzymałem złotą odznakę Polskiego Związku Szachowego. 1980 rok był ważny i w naszej historii i w moim życiu. Wtedy nie tylko uzyskałem tytuł mistrza województwa, ale także wziąłem ślub z czterokrotną mistrzynią szachową województwa elbląskiego, Janiną Niepokonowicz.
- Pana syn, Zbyszek również gra w szachy...
- Zbyszek jest dwukrotnym mistrzem Elbląga w szachach. W rodzinie nie ma miejsca dla nieszachistów (śmiech). A moja żona zaczęła grać w szachy długo przed mną, bo na początku lat 60.
- W jakich miejscach w Elblągu na przestrzeni lat odbywały się spotkania i rozgrywki szachowe?
- Było wiele takich miejsc. We wspomnianym wcześniej Zakładowym Domu Kultury przy ulicy Stoczniowej, Spółdzielczym Domu Kultury Pegaz, a obecnym kościele Bożego Ciała. Na górze mieliśmy swoją salkę. W 1978 roku w dużej sali odbyły się Mistrzostwa Polski Kobiet. Przyjechało na nie czterdzieści kilka osób z całej Polski. Nasze miasto reprezentowała jedna zawodniczka, moja obecna żona. Była to długa dwutygodniowa impreza. W szachy grano także w Klubie Pax przy Andrzeja Struga, w Elbląskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Sielanka, która użycza nam miejsca nieprzerwanie od 1980 roku do dzisiaj, w Spółdzielczym Domu Kultury Zakrzewo, w Międzyszkolnym Ośrodku Sportowym przy ul. Kościuszki. Obecnie spotykamy się w Centrum Organizacji Pozarządowych przy Związku Jaszczurczego. A od prawie 10 lat uczę również gry w szachy w Młodzieżowym Domu Kultury. Z oświatą byłem związany zresztą przez wiele lat. Uczyłem języka angielskiego w I Liceum Ogólnokształcącym i Szkole Handlowej.
- Gra w szachy to "choroba" zaraźliwa. W Pana rodzinie grali wszyscy jej członkowie. Wiele było takich rodzin w Elblągu?
- Było i jest w Elblągu kilka rodzin szachowych w myśl motta Międzynarodowej Federacji Szachowej "Gens una sumus" – "Jesteśmy jedną rodziną". Szachy łączą różne narody, kraje i kontynenty. Pasję przekazuje się z rodziców na dzieci. Mógłbym wyróżnić kilka rodzin, które były zaangażowane w rozpowszechnianie szachów w Elblągu: rodzinę Zakrzewskich (starsi Zakrzewscy wyemigrowali swego czasu do Stanów Zjednoczonych), rodzinę Zakrzewskich z Jegłownika, niespokrewnioną z wyżej wymienioną, Bukojemskich (Adam Bukojemski uczy aktualnie gry w szachy polonijną młodzież w Londynie), Szulców, Paciejewskich, Wodzisławskich, Olechnowiczów. Całe te rodziny były zaangażowane w organizowanie rozgrywek i imprez.
- Czemu ludzi tak ciągnie do szachów?
- Szachy są grą magiczną, na pograniczu sportu i rozrywki. Jest w nich jakaś ukryta magia, coś, co przyciąga. Coś sprawia, że w tę grę grają i sześciolatkowie, i młodzież i 80-latkowie.
- By odnosić sukcesy, ważny jest talent czy raczej praca?
- To sport, który wymaga wiele pracy. Na drugim miejscu jest talent, a na trzecim szczęście.
- W jakich dziedzinach życia przydaje się umiejętność gry w szachy?
- Mówi się, że młodzieży o zdolnościach matematyczno-fizycznych łatwiej jest grać w szachy. Nie wiadomo, czy to bardziej szachy pomagają w nauce matematyki czy to raczej znajomość przedmiotów ścisłych pomaga grać w szachy. Jedno jest pewne: warto grać w szachy. Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno znów pokierowałbym życie w kierunku szachów.