Od 9 czerwca zaczną obowiązywać nowe zasady egzaminu na prawo jazdy, które pozwolą na skrócenie części praktycznej z 40 minut do 25 minut. To jedna z wielu istotnych zmian, jakie znalazły się w rozporządzeniu. Teoretycznie to dobra wiadomość dla kursantów. Oznaczałoby to mniej stresu, a w perspektywie - również mniejsze kolejki. W praktyce nie wygląda to tak optymistycznie, jakby się mogło wydawać, o czym opowie Henryk Biedulski z elbląskiego WORD.
Egzamin w 25 minut
Warunkiem „ekspresowego” egzaminu jest poprawne wykonanie przez kandydata wszystkich manewrów drogowych podczas 25-minutowej jazdy. W przypadku, gdy egzaminator nie ma zastrzeżeń, istnieje możliwość skrócenia egzaminu.
- Tak realnie patrząc, to osoba musi być naprawdę bardzo dobrze przygotowana, a warunki na drodze muszą być sprzyjające, żeby zrealizować cały program egzaminu. W momencie, gdy jest zbyt duże natężenie ruchu, korki, to nie ma szans zdać w tak krótkim czasie - mówi Henryk Biedulski, egzaminator nadzorujący z elbląskiego Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego. - W lato to na pewno nie będzie zmian, ale w zimę, kiedy jest mniejszy ruch, to i owszem, może dać efekt. Rzeczywiście w granicach pół godziny jesteśmy w stanie przejechać trasę tak, żeby zrealizować cały egzamin.
Wynika z tego, że wizja zmniejszających się kolejek jest bardzo odległa. Powodów jest wiele. Najważniejszy to przygotowanie do egzaminu. Poza tym nie wszystko zależy od kierowcy, istotne są również warunki atmosferyczne oraz natężenie ruchu. W sumie istnieje więcej czynników zewnętrznych niezależnych od zdających, które wpłynęłyby na skrócenie egzaminu. Na dodatek zmiany dotyczą bardzo wąskiej grupy kierowców. Pomysł jest dobry, tylko nie przyniesie widocznych efektów.
- Rzeczywiście, zdarzają się takie sytuacje, że po 30 minutach cały program jest zrealizowany, ale wtedy trzeba dalej jeździć. Tutaj dochodzi czynnik zmęczenia, który powoduje, że często egzamin kończy się wynikiem negatywnym. To bardzo niewielka grupa zdających - mówi Henryk Biedulski.
Obecnie egzamin praktyczny na prawo jazdy trwa 40 minut. Egzaminator nie może zakończyć go wcześniej, nawet w przypadku, gdy kierowca nie popełnił żadnego błędu. Jeżeli to uczyni, istnieje ryzyko, że wynik zostanie później unieważniony.
- Nie będzie wielkich zmian, jeśli chodzi o czas egzaminu, bo nikt nie będzie ryzykował, żeby skrócić egzamin, jeśli nie będą spełnione wszystkie wymagania - podsumowuje Henryk Biedulski.
Stresujące wytykanie błędów
Kolejna zmiana w przepisach dotyczy mówienia przez egzaminatora, jakie błędy popełnia kierowca na bieżąco podczas egzaminu. Skutek jest oczywisty - dodatkowy stres. Tylko niewielki odsetek kierowców pozytywnie zareaguje na uwagi i zadziała to na nich mobilizująco. Przecież nikt nie lubi krytyki. Zastanawia mnie tylko jedno - czemu miałoby to służyć, skoro każdy po „oblanym” egzaminie otrzymuje się karteczkę, na której wypunktowane są wszystkie błędy.
- Wśród dużej części osób wywoła to ogromny stres. Moim zdaniem rewolucji po tych wprowadzanych zmianach na korzyść zdających nie będzie - przekonuje Henryk Biedulski.
Na placyku ekspresowe „pokazywanie”
Nowe rozporządzenie wprowadza uproszczenie części praktycznej na placu. Obowiązek sprawdzania wszystkich elementów związanych ze stanem technicznym pojazdu zostanie zniesiony. W zamian za to kandydat na kierowcę będzie losował dwa elementy do pokazania i sprawdzenia. Jedna grupa pytań będzie dotyczyć płynów i sygnałów dźwiękowych, a druga - świateł. Na wykonanie tego zadania zdający będzie miał maksymalnie pięć minut.
- Tu faktycznie będzie pozytywna zmiana. Wpłynie to na skrócenie czasu egzaminu, a czy na wyniki... trudno powiedzieć. W pierwszym okresie jestem przekonany, że nie. Jeśli ktoś nauczy się „wierszyka” czy „mantry”, jak to często bywa, to będzie miał problem - wyjaśnia Henryk Biedulski. - Były takie sytuacje, że panie, choć i panowie też się zdarzali, nie potrafili sprawdzić poziomu oleju. Nauka była bardzo powierzchowna, a to są rzeczy takie elementarne.
W ostatecznym rozrachunku widać, że nie będzie żadnych rewolucji. Kolejki do egzaminu nadal będą kilometrowe. Ustawowe oczekiwanie na egzamin to trzy tygodnie, ale w okresie wzmożonego zainteresowania zdobyciem prawa jazdy przedłuża się to nawet do czterech-pięciu tygodni. To zdecydowanie za długi czas, który działa na niekorzyść kandydata. Kiedyś przepisy były korzystniejsze ze względu na fakt, że praktycznie z marszu „szło się” na egzamin. Zdawalność była nieporównywalnie wyższa.
Odpowiedzialność nauczyciela
Podczas naszej rozmowy wypłynęła również inna kwestia dotycząca marnych statystyk zdawalności, spowodowanych nieodpowiedzialnym zachowaniem instruktorów jazdy, którzy wydają zaświadczenia o możliwości przystąpienia do egzaminu osobom bez odpowiedniego przygotowania.
- Na Zachodzie, np. w Niemczach jest tak, że jeśli osoba nie zda egzaminu, to po trzech dniach instruktor jest wzywany na rozmowę. Przed komisją musi wyjaśnić, dlaczego do tego doszło - opowiada Henryk Biedulski.
W Polsce brakuje prawa weryfikującego pracę instruktorów, którzy bardzo swobodnie podchodzą do tematu, bowiem w ich interesie jest, żeby kandydat wrócił na dodatkowe lekcje jazdy, a nie - zdobył prawo jazdy w pierwszym podejściu. Zawsze przecież można winą obarczyć egzaminatora.
Statystyki zdawalności poszczególnych ośrodków są niedostępne dla klientów, co utrudnia dobry wybór. A szkoda, bo można by wyeliminować rosnące jak grzyby po deszczu ośrodki nauki jazdy, które nie przykładają się do gruntownego przygotowania przyszłego kierowcy.
Warunkiem „ekspresowego” egzaminu jest poprawne wykonanie przez kandydata wszystkich manewrów drogowych podczas 25-minutowej jazdy. W przypadku, gdy egzaminator nie ma zastrzeżeń, istnieje możliwość skrócenia egzaminu.
- Tak realnie patrząc, to osoba musi być naprawdę bardzo dobrze przygotowana, a warunki na drodze muszą być sprzyjające, żeby zrealizować cały program egzaminu. W momencie, gdy jest zbyt duże natężenie ruchu, korki, to nie ma szans zdać w tak krótkim czasie - mówi Henryk Biedulski, egzaminator nadzorujący z elbląskiego Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego. - W lato to na pewno nie będzie zmian, ale w zimę, kiedy jest mniejszy ruch, to i owszem, może dać efekt. Rzeczywiście w granicach pół godziny jesteśmy w stanie przejechać trasę tak, żeby zrealizować cały egzamin.
Wynika z tego, że wizja zmniejszających się kolejek jest bardzo odległa. Powodów jest wiele. Najważniejszy to przygotowanie do egzaminu. Poza tym nie wszystko zależy od kierowcy, istotne są również warunki atmosferyczne oraz natężenie ruchu. W sumie istnieje więcej czynników zewnętrznych niezależnych od zdających, które wpłynęłyby na skrócenie egzaminu. Na dodatek zmiany dotyczą bardzo wąskiej grupy kierowców. Pomysł jest dobry, tylko nie przyniesie widocznych efektów.
- Rzeczywiście, zdarzają się takie sytuacje, że po 30 minutach cały program jest zrealizowany, ale wtedy trzeba dalej jeździć. Tutaj dochodzi czynnik zmęczenia, który powoduje, że często egzamin kończy się wynikiem negatywnym. To bardzo niewielka grupa zdających - mówi Henryk Biedulski.
Obecnie egzamin praktyczny na prawo jazdy trwa 40 minut. Egzaminator nie może zakończyć go wcześniej, nawet w przypadku, gdy kierowca nie popełnił żadnego błędu. Jeżeli to uczyni, istnieje ryzyko, że wynik zostanie później unieważniony.
- Nie będzie wielkich zmian, jeśli chodzi o czas egzaminu, bo nikt nie będzie ryzykował, żeby skrócić egzamin, jeśli nie będą spełnione wszystkie wymagania - podsumowuje Henryk Biedulski.
Stresujące wytykanie błędów
Kolejna zmiana w przepisach dotyczy mówienia przez egzaminatora, jakie błędy popełnia kierowca na bieżąco podczas egzaminu. Skutek jest oczywisty - dodatkowy stres. Tylko niewielki odsetek kierowców pozytywnie zareaguje na uwagi i zadziała to na nich mobilizująco. Przecież nikt nie lubi krytyki. Zastanawia mnie tylko jedno - czemu miałoby to służyć, skoro każdy po „oblanym” egzaminie otrzymuje się karteczkę, na której wypunktowane są wszystkie błędy.
- Wśród dużej części osób wywoła to ogromny stres. Moim zdaniem rewolucji po tych wprowadzanych zmianach na korzyść zdających nie będzie - przekonuje Henryk Biedulski.
Na placyku ekspresowe „pokazywanie”
Nowe rozporządzenie wprowadza uproszczenie części praktycznej na placu. Obowiązek sprawdzania wszystkich elementów związanych ze stanem technicznym pojazdu zostanie zniesiony. W zamian za to kandydat na kierowcę będzie losował dwa elementy do pokazania i sprawdzenia. Jedna grupa pytań będzie dotyczyć płynów i sygnałów dźwiękowych, a druga - świateł. Na wykonanie tego zadania zdający będzie miał maksymalnie pięć minut.
- Tu faktycznie będzie pozytywna zmiana. Wpłynie to na skrócenie czasu egzaminu, a czy na wyniki... trudno powiedzieć. W pierwszym okresie jestem przekonany, że nie. Jeśli ktoś nauczy się „wierszyka” czy „mantry”, jak to często bywa, to będzie miał problem - wyjaśnia Henryk Biedulski. - Były takie sytuacje, że panie, choć i panowie też się zdarzali, nie potrafili sprawdzić poziomu oleju. Nauka była bardzo powierzchowna, a to są rzeczy takie elementarne.
W ostatecznym rozrachunku widać, że nie będzie żadnych rewolucji. Kolejki do egzaminu nadal będą kilometrowe. Ustawowe oczekiwanie na egzamin to trzy tygodnie, ale w okresie wzmożonego zainteresowania zdobyciem prawa jazdy przedłuża się to nawet do czterech-pięciu tygodni. To zdecydowanie za długi czas, który działa na niekorzyść kandydata. Kiedyś przepisy były korzystniejsze ze względu na fakt, że praktycznie z marszu „szło się” na egzamin. Zdawalność była nieporównywalnie wyższa.
Odpowiedzialność nauczyciela
Podczas naszej rozmowy wypłynęła również inna kwestia dotycząca marnych statystyk zdawalności, spowodowanych nieodpowiedzialnym zachowaniem instruktorów jazdy, którzy wydają zaświadczenia o możliwości przystąpienia do egzaminu osobom bez odpowiedniego przygotowania.
- Na Zachodzie, np. w Niemczach jest tak, że jeśli osoba nie zda egzaminu, to po trzech dniach instruktor jest wzywany na rozmowę. Przed komisją musi wyjaśnić, dlaczego do tego doszło - opowiada Henryk Biedulski.
W Polsce brakuje prawa weryfikującego pracę instruktorów, którzy bardzo swobodnie podchodzą do tematu, bowiem w ich interesie jest, żeby kandydat wrócił na dodatkowe lekcje jazdy, a nie - zdobył prawo jazdy w pierwszym podejściu. Zawsze przecież można winą obarczyć egzaminatora.
Statystyki zdawalności poszczególnych ośrodków są niedostępne dla klientów, co utrudnia dobry wybór. A szkoda, bo można by wyeliminować rosnące jak grzyby po deszczu ośrodki nauki jazdy, które nie przykładają się do gruntownego przygotowania przyszłego kierowcy.
Anieze