UWAGA!

Piotr Kukliński: Najmłodszy samochód miał 15 lat

 Elbląg, Piotr Kukliński w Fordzie
Piotr Kukliński w Fordzie (fot. Anna Dembińska)

- Jeżeli jest słonecznie i nie pada, to Mazda. Jeżeli wybieram się poza miasto i chcę, żeby wyszło ekonomicznie to wybieram Seicento. A jeżeli chcę coś przewieźć albo jadę na kemping, to siadam za kierownicę Forda - mówi Piotr Kukliński, elblążanin, którego pasją są zabytkowe samochody. I to o nich jest ta rozmowa.

- Pamięta Pan swój pierwszy samochód?

- W 1987 r. razem z wujkiem kupiliśmy Syrenkę 105 Lux. Po odmalowaniu sprzedaliśmy na giełdzie w Gdyni Orłowie. Kilkadziesiąt samochodów się przez moje ręce przewinęło.

.

- To po kolei. Zaczynamy od Syrenki.

- Zaczęło się od Warszawy. Samochodu, nie miasta. Kupiłem kompletnie zdewastowaną karoserię Warszawy pickup. Nic nie miała, nawet zawieszenia. Poddawałem ją renowacji, pracom blacharskim, kupiłem Warszawę 223 jako „dawcę części”. Stała u gospodarza we Fromborku nieużywana Z przygodami, ale się udało przyjechać nią z Fromborka do Elbląga. Złożenie pickupa okazało się jednak zbyt dużym wyzwaniem i sprzedałem.

Była jeszcze jedna Syrenka 104 kupiona od kolegi z wojska. Charakterystyczna, bo drzwi otwierały się „pod wiatr”. Z dźwignią zmiany biegów przy kierownicy. To był jakiś pechowy egzemplarz. Lewarek dźwigni zmiany biegów bezustannie wypadał. W przednim resorze pęknięta była centralna śruba, w związku z tym koła „kładły się” albo na jedną, albo na drugą stronę. Ciężko się skręcało. Potem z innym kolegą z wojska zamieniłem się na Velorex.

.

- Co to takiego?

- Czeski pojazd trzykołowy z silnikiem Jawy 250. Jeździł tylko do przodu, nie miał wstecznego biegu. Do tyłu trzeba było go pchać. Chwilę nim jeździłem po Elblągu i sprzedałem, trafił chyba do Warszawy. Miałem też Opla Rekord z 1968 r. Bardzo fajny, niestety silnik w nim wybuchł. Chłopaki ze Szczecina go odkupili. Zimą holowali go do domu, bez silnika. Ten jechał zdemontowany w bagażniku.

.

- Skąd się wzięła ta pasja?

- Zawsze interesowały mnie stare auta. Mój najmłodszy samochód miał 15 lat - Ford Scorpio. Miałem Polonezy z 1986 r., z 1989 r., z 1990 r. Trafił się oczywiście „Maluszek”, czyli popularny Fiat 126p. złożony samodzielnie z części. Wówczas bardziej opłacało się złożyć samochód z pojedynczych części niż kupić gotowy. Mam jeszcze paragony z tamtych czasów. Była Nysa, która ma szczególne miejsce w historii mojej rodziny. Przyjechałem nią odebrać syna i żonę z porodówki. Z polskich produkcji to by było na tyle. Najwięcej miałem „Amerykanów”. Były auta, które chciałem mieć, ale np. wymagały drogich napraw poza moimi możliwościami finansowymi. Wtedy sprzedawałem w takim stanie, w jakim były. Najdłużej miałem Jeepa Cherokee – chyba cztery lata. W trakcie czasów „jeepowych” miałem jeszcze dwa Chryslery Voyagery. Jeden z pierwszej edycji z lat 80., jeszcze z silnikiem benzynowym z silnikiem V6. Drugi - z drugiej edycji, lata 90. Miał już silnik diesla 2,5.

.

- Skąd się jeep wziął?

- Bardzo chciałem nim jeździć, ale nie Grand Cherokee, ale tym starszym modelem – Cherokee. Podobała mi się jego bryła, prostota w obsłudze. Generalnie wszystko robiłem przy nim sam. A dużo czasu spędziłem przy naprawach. Chyba dobrze mi to poszło, bo sprzedałem go człowiekowi, który chciał nim pojechać do Mongolii. Do mnie trafił od ludzi z Sopotu, którzy wykorzystywali go do rekreacyjnych wypadów na kajaki itp. Musiałem założyć instalację gazową ze względu na koszty eksploatacji. Czterolitrowy silnik benzynowy „trochę” tego paliwa pochłaniał.

Pamiętam swoje pierwsze amerykańskie auto. W połowie lat 90. kupiłem Plymouth Valiant Signet, czterodrzwiowy sedan. Miał „ławkę” z przodu na trzy osoby, z tyłu na kanapie też mieściło się troje pasażerów. Automat, silnik V8, czterolitrowy. Bardzo ładnie zachowany . Długo nim jeździłem bez gazu, chyba dwa lata. Potem jednak koszty paliwa „zmusiły” mnie do instalacji gazu. Do dziś bardzo miło go wspominam, jak się do niego wsiadało, czuć było charakterystyczny zapach amerykańskiego auta. W Polsce byłem jego drugim właścicielem, odkupiłem go od kolegi, który sprowadził go z USA. Jak na połowę lat 90. był w bardzo zacnym stanie.

.

- Gdyby pokusić się o porównanie kosztów eksploatacji „Amerykanów“ z samochodami europejskimi...

- Przede wszystkim spalanie paliwa. Jeszcze do przełomu XX i XXI wieku amerykańskie auta „paliły“ prawie dwa razy więcej niż europejskie. Jeżeli porówna się pojemności silników, to nic dziwnego. Jeżeli amerykańskie miały po cztery, pięć litrów pojemności, to wiadomo że sześciu litrów benzyny nie spali jak np. fiacik 126p. z pojemnością silnika 650 cm sześciennych czy dwulitrowy Opel, który zużyje 10 litrów na 100 kilometrów, albo Polonez z 12 litrami. „Normą“ w „Amerykanach“ było spalanie powyżej 20 litrów na setkę. Jeżeli właściciel amerykańskiego auta z silnikiem V8 mówi, że mu spala 15 litrów, to powinien jechać do mechanika. To jest niemożliwe. Pod koniec lat 90. pojawiła się możliwość zakładania instalacji gazowych. Pamiętam, że w Elblągu były dwie, albo trzy stacje, gdzie można było LPG zatankować. To trochę ratowało portfel, bo koszty spadały o połowę.

- Kwestia części zapasowych, tego typu rzeczy...

- W erze przedinternetowej był to problem. W czasopismach znalazłem sklep w Gdańsku Wrzeszczu, gdzie można było dostać części do amerykańskich samochodów. Czasami trzeba było poczekać, bo nie wszystko mieli na miejscu. W Elblągu takiego sklepu nie było. Części do aut amerykańskich były droższe niż od Europejczyków. Później to się zmieniło, dziś ceny są podobne. A nawet zdarza się, że części do starszych samochodów są tańsze niż do tych nowoczesnych.

.

- Wracamy do samochodów.

- Miałem kilka, jeżeli nie kilkanaście, Mercedesów. Trzy W115. Dwoma jeździłem, a trzeci był „dawcą części“. Ale nawet „dawcą“ przyjechałem „na kołach“ z Gdyni. Musiałem tylko kawałek deski włożyć pod fotel, żeby z niego nie wypaść. Mało brakowało, aby był i czwarty.

Michał Sumiński, znany z programu telewizyjnego „Zwierzyniec“, za swoich „elbląskich“ czasów, miał zielonego Mercedesa W115. Silnik w idealnym stanie. Blachy tragiczne. Przejechałem się nim, ale nie dogadaliśmy się w sprawie ceny. Nie byłem zdesperowany, żeby go kupić, bo już dwa miałem Teraz trochę żałuję, bo to jednak Mercedes Michała Sumińskiego.

Były dwie „beczki“ - Mercedesy 123: jeden sedan, drugi kombi. Mercedes 124 kombi, Mercedes W190, benzyniak w automacie. Ople: Rekordy, o jednym wspomniałem wcześniej. Drugi „nowszy“ z lat 80, podobnie jak jego poprzednik kombi i w automacie. Ford Taurus, model znany jest z filmu Robocop. Później się z jednym z elblążan zamieniłem na Poloneza Caro. Trochę tych samochodów było i trudno przypomnieć sobie je wszystkie.

  Elbląg, Ford Ecoline z 1991r.
Ford Ecoline z 1991r. (fot. Anna Dembińska)

.

- Dziś ma Pan trzy na chodzie i jeden w trakcie remontu. Zaczynamy od forda, którego można zobaczyć na zdjęciu.

- Ford Ecoline z 1991 r, czwarta edycja. To jest ostatni rok, kiedy te samochody były produkowane z taką budą. Pięciolitrowy benzynowy silnik V8. „Blaszak“, dwumiejscowy van. Klasyka: silnik z przodu, napęd na tylne koła, automatyczna skrzynia biegów. Kupił go w amerykańskim salonie elblążanin przebywający na emigracji w Seattle w 1991 r. i wykorzystywał go do pracy. Kosztował 17 110 dolarów, na pamiątkę dostałem też fakturę z salonu. Cena podstawowa: 14 070 dolarów, trzeba było jeszcze dopłacić za wyposażenie dodatkowe. W 2008 r. właściciel auta wrócił do Polski, a samochód razem z nim jako tzw. „mienie przesiedleńcze“. W 2019 r. trafił do mnie, odkupiłem go od pierwszego właściciela. Miał niecałe 100 tysięcy mil przebiegu. Przez te 11 lat w Polsce był bardzo mało eksploatowany. W zasadzie właściciel jeździł na polowania, ale twierdził, że w lesie się nie sprawdza, bo potrafił się zakopać. A po za tym za duży... Pojechałem nim do Grudziądza na zlot amerykańskich aut i... wróciłem bez hamulców. Zaczęły się blokować, albo wcale nie działały. Jak się okazało zamiast płynu hamulcowego była woda. Trochę musiałem przy nim podłubać... Kompletny remont hamulców trochę po kieszeni pociągnął. I do kompletu wydmuchało uszczelkę pod głowicą, jak się okazało podczas naprawy brakowało jednej śruby.

.

- Jak on się sprawuje w codziennej eksploatacji, bo wykorzystuje go Pan do codziennej pracy.

- Holuje przyczepkę z motorówką, jak jadę nad jezioro. Na pace mieści się materac, więc nawet przespać się w nim można i już w nim spałem. No i oczywiście do przewozu różnych większych przedmiotów np. lodówki, czy kredensu... Minusem, który utrudnia życie jest brak okien z tyłu, co jest szczególnie uciążliwe przy cofaniu. I ze względu na gabaryty potrzebuje więcej miejsca do parkowania. Ale na trasie do 130 - 140 można go rozpędzić. Też musiałem zamontować instalacje gazową. Najniższe spalanie, jakie osiągnąłem na trasie to było 15 litrów gazu na 100 kilometrów. Ale jechałem z prędkością do 90 kilometrów na godzinę. Normalnie wychodzi około 20, zimą w mieście spala 35. To tłumaczy, dlaczego nie jeżdżę nim na co dzień.

.

- Drugi to Fiat Seicento.

- Szukałem jakiegoś fiata w wersji Abarth i chciałem się zmieścić w określonym budżecie. Cinquecento Abarth było poza zasięgiem finansowym. Trafiło się Seicento Abarth. Trochę zaniedbany, trochę niesprawny. Przyprowadziłem go do Elbląga z Chojnic na lawecie. Naprawiłem, zarejestrowałem i do tej pory mi służy. Bezawaryjny, nic się z nim nie dzieje, blachy w stanie zadowalającym. Samochód z 1998 r., pierwszy rok produkcji tego modelu z takim wyposażeniem. Ma tzw. faltdach - dach otwierany elektrycznie, ABS, poduszki powietrzne, elektrycznie otwierane szyby, sportowe fotele, piękny kolor. Z rzeczy, których można by jeszcze tam wcisnąć, to najbardziej brakuje mi klimatyzacji. A poza tym nic dodać, nic ująć. Wyróżnia się też dodatkami zewnętrznymi, które wskazują że to Abarth: nakładki na progi, inne zderzaki. Silnik 1,1, skrzynia biegów ma trochę inne przełożenie. Jest frajda z jazdy takim samochodzikiem. Nie mogę na niego narzekać.

.

- I ten trzeci...

- Mazda MX-5 Miracle też jeszcze z XX wieku. Rzutem na taśmę, bo z 2000 roku, najmłodszy mój samochód. Model limitowany, wyprodukowano kilkaset tysięcy z jakieś okazji . Ale już nie pamiętam czego ona dotyczyła. Silnik 1,8 bez turbiny. Wyróżnia się drewnianymi dodatkami: kierownicą, gałką zmiany biegów oraz dachem z tworzywa tzw. „hardtop“. Po jego zdjęciu można założyć np. dach brezentowy. Doskonałe rozwiązanie na sezon letni, kiedy służy mi jako kabriolet. Wcześniej miałem Volkswagena Beetle w wersji cabrio i ta opcja „bez dachu“ bardzo mi się spodobała. Kiedy sprzedałem Beetle, szukałem kolejnego. Celowałem w Mercedesa SLK pierwszej edycji. Za tego byłbym w stanie zapłacić, kolejna była, niestety, poza moim zasięgiem. Nic ciekawego nie mogłem znaleźć. A w Gdańsku stała sobie Mazda. I od razu mnie oczarowała. Tylko ta edycja tego modelu jest w pięknym kolorze burgundu. A jak się przejechałem, to się zakochałem. Nawet nie wiem, czy przepłaciłem, czy nie. Za bardzo nawet się nie targowałem. Wymaga prac blacharskich, bo niestety Mazdy mają słabe blachy. Powoli się do tego przygotowuję, zbieram elementy do wymiany. Z silnikiem i zawieszeniem żadnych problemów. Pali w granicach 10 litrów na setkę. Oczywiście wszystko zależy od stylu jazdy: jak na sportowo to i 15 potrafi połknąć, oszczędna jazda - poniżej 10.

.

- To którym Pan jeździ na co dzień?

- Jeżeli jest słonecznie i nie pada, to Mazda. Jeżeli wybieram się poza miasto i chcę, żeby wyszło ekonomicznie to wybieram Seicento. A jeżeli chcę coś przewieźć albo jadę na kemping, to siadam za kierownicę Forda.

.

- A w blacharni czeka Fiat 125p.

- Wyspawany, wszystkie blachy powymieniane, karoseria pomalowana, szyby wstawione. Z ważniejszych rzeczy: pozostało pomalować drzwi i można go składać. Szukałem auta z 1976 r., były, ale w takich cenach... W Gdańsku poznałem człowieka, który miał fiata z 1978 r. Trzymał go w garażu od 10 lat z myślą, że kiedyś się weźmie za jego remont. Co ciekawe, ten człowiek był blacharzem samochodowym, ale na zrobienie swojego auta czasu nie znalazł. Udało mi się wynegocjować bardzo dobrą cenę i fiacik trafił do mnie. Zajął się nim mój brat - blacharz. Samochód z 1978 r., ale chyba nie do końca, bo po przejściach. Przypuszczam, że w latach 80., 90. została wymieniona cała karoseria. Nie wiem dlaczego, może było to spowodowane wypadkiem. Model karoserii nie odpowiada rocznikowi samochodu, jest jeszcze parę innych niuansów wskazujących na wymianę. I druga nieścisłość: pięciobiegowa skrzynia, w latach 70. były montowane skrzynie czterobiegowe. Silnik oryginalny: 1500 cm sześciennych, do tego stary jugosłowiański most. Powoli będziemy go składać. Myślę, że niebawem pojawi się na elbląskich ulicach.

.

- Brat też dostał zabytek.

- Ładę 2103 z 1977 r. Kupiłem ją od elblążanina, który przez 10 lat trzymał ją w garażu. I zdążył zapomnieć, gdzie ten garaż jest. Pojechaliśmy na ul. Lotniczą z właścicielem, starszym panem, który zapomniał, który garaż jest jego. Zanim weszliśmy do środka, trzeba było wyciąć krzaki, które blokowały dostęp. I tak udało się otworzyć tylko jedno skrzydło, zawiasy na drugim były zardzewiałe do tego stopnia, że nie dało się ruszyć. Samochód w stanie takim sobie. Widać było jakby blacharkę robił spawacz, bo ślady spawów było widać, z dachu garażu kapała smoła, co też było widać na samochodzie. Ale dziur w podłodze nie było, więc kupiłem. I zabrałem się za otwieranie drugiego skrzydła. Udało się.

Fordem Ecoline wyciągnąłem na sznurku Ładę z garażu, załadowaliśmy na lawetę. Nie było szans, żeby ją samodzielnie uruchomić. Jak ją wyciągnęliśmy na światło dzienne, to się okazało, że była w przeszłości złamana. Spawacz ją zespawał, ale trochę krzywo i tył był niżej. I wtedy mój brat blacharz stwierdził, że damy radę. A brat szukał czegoś do remontu, jakiegoś Maluszka. Coś kombinował, żeby sprawić sobie takiego staruszka, dłubać sobie przy nim i sobie jeździć. A że z Ładą są z tego samego rocznika - 1977, to mu podarowałem. I już coś tam działa w tym kierunku. A „przy okazji“ zajmował się moim fiacikiem.

.

- Samochody, które Pan kupował już były „na żółtych blachach“?

- Nie, żadnego nie kupiłem jako zabytku. Są dwie drogi wyrobienia sobie żółtych, zabytkowych blach. Pierwszy, nazwijmy go tradycyjnym. Zaczyna się od stworzenia tzw. „białej karty“, w której zapisuje się wszystkie możliwe informacje na temat pojazdu. Producentów poszczególnych części, promień skrętu, rozstaw kół... cała masa szczegółów. Jeżeli ktoś sobie z tym nie radzi, to „białą kartę“ wypełnia rzeczoznawca. Potem konserwator zabytków weryfikuje informacje i podejmuje decyzje, czy dany egzemplarz może zostać wpisany na listę zabytków. Jeżeli decyzja jest pozytywna, na okręgowych stacjach kontroli pojazdów robi się rozszerzony przegląd techniczny. Diagnosta stwierdza, czy samochód nadaje się do ruchu i czy spełnia wymogi prawne. I jeżeli dostaniemy pieczątkę, to już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w Wydziale Komunikacji zarejestrować samochód „na żółtych tablicach“ jako zabytek.

.

- A drugi sposób?

- Trzeba mieć muzeum starych samochodów. I jeżeli właściciel muzeum stwierdzi, że jego samochód jest częścią kolekcji, to ma prawo zarejestrować auto „na żółtych tablicach“ bez względu na wiek. To tak w dużym uproszczeniu. Przepisy na to pozwalają i nikt nie ma z tym problemu.

.

- Są jakieś ograniczenia co do przeprowadzania remontów samochodów zabytkowych?

- W zasadzie nie. Przegląd techniczny jest wydawany bezterminowo. Ale jeżeli policjant podczas kontroli drogowej stwierdzi, że auto jest niesprawne, to ma prawo zatrzymać dowód rejestracyjny. Tak samo, jak w przypadku „zwykłych“ samochodów. Wtedy trzeba to naprawić, uzyskać zaświadczenie od diagnosty. Samochód zabytkowy powinien mieć nie mniej niż 75 proc. oryginalnych części. Taki wymóg ze względu na to, że oryginałów do zabytków może już nie być i nikt ich nie produkuje. Oryginalnych części do samochodu z lat 30. XX wieku nie dostaniemy, je się dorabia. Co ciekawe, zabytkowe auto może mieć nawet instalację gazową, to go nie dyskwalifikuje. Każdy chce mieć samochód w jak najlepszym stanie, więc kupuje jak najlepsze części.

.

- A inne ograniczenia?

- Jeżeli pojazd ma szczególne miejsce w historii, tak to określmy. Są dwa podobne samochody: powiedzmy fiaty 125p. z 1978 r. Jeden „zwyczajny“, drugim np. jakiś słynny rajdowiec wygrał jakiś rajd. Oba są zabytkowe, ale tego drugiego dotyczy szereg obostrzeń mających na celu jego utrzymanie. I jest np. problem, aby nim gdzieś wyjechać poza granice Polski. Trzeba dać gwarancję, że ten samochód wróci. Na sprzedaż poza Polskę też trzeba mieć specjalne pozwolenie. I to samo dotyczy samochodów, ale także innych zabytków, których wartość przekracza określoną sumę. Jeżeli jest to „zwykły“ zabytek, to nie ma żadnych problemów.

.

- Jaki będzie Pana następny samochód?

- Myślę raczej o motocyklu. Szukam jakiegoś Dniepra albo Urala z koszem. Może już w lutym... W kwestii samochodów, to jak Fiat opuści warsztat, to trzeba się wziąć za remont Mazdy.

.

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama