Gdy lubi się swoją pracę, można mówić o niemałym sukcesie. Jednak zawód połączony z pasją to już wygrana na loterii. Piotr Adamczyk, bohater dzisiejszego odcinka naszego cyklu "Elblążanie z pasją", należy do prawdziwych szczęściarzy. Jako pracownik elbląskiego Muzeum Archeologiczno- Historycznego ma szansę codziennie pielęgnować swoje dwie wielkie pasje.
- Aleksandra Szocik: - Historia i gry planszowe. Która z tych pasji pojawiła się pierwsza?
- Piotr Adamczyk: - Pierwsza była historia, która towarzyszy mi od nauki w szkole podstawowej. Gry planszowe pojawiły się w trakcie pracy w elbląskim muzeum. Można powiedzieć, że najpierw zainteresowała mnie historia.
- A która pasja jest dla Pana ważniejsza?
- Historia gier planszowych (śmiech). Te dwie pasje można połączyć, ale bardziej pociąga mnie historia.
- Słyszałam, że ma Pan sporą kolekcję historycznych gier.
- Tak, kolekcjonuję gry planszowe, głównie polskie, wydane przed rokiem '89. Trafiła mi się też jedna plansza, prawdopodobnie przedwojenna. Spis gier z mojego prywatnego zbioru liczy około 130 pozycji, ale część nie jest jeszcze skatalogowana. Oczywiście niektóre gry się powtarzają, bo są inne wydania, różny stan zachowania, ale można powiedzieć, że kolekcja w całości zawiera do 150 sztuk.
- Jak pomieścić taką kolekcję w domu?
- Niestety, mieszkanie nie jest z gumy. Mając dodatkowo zbiór książek i gier współczesnych, to jednak siłą rzeczy pozostaje piwnica. Służy ona jako magazyn zarówno gier historycznych jak i tych innych rzeczy kolekcjonerskich.
- Czy pośród tylu gier ma Pan swoje ulubione tytuły?
- Moje ulubione gry można podzielić na dwie kategorie: historyczne, w które grali nasi przodkowie i te współczesne. Z historycznych podobają mi się rzymskie „gry w rozbójników”, z których wywodzą się wikińskie hnefatafl. Wśród współczesnych bardzo lubię serię „Ticket to Ride” o budowie linii kolejowych. Gra ma kilka interesujących plansz; rozgrywka toczy się na mapie Europy, Stanów Zjednoczonych, Indii. Równie ciekawa jest „Carcasonne”, tym razem o tworzeniu średniowiecznego miasta. Gdy planszę poszerzy się o wszystkie możliwe dodatki to jest naprawdę potężna gra.
- Jak na tę niecodzienną pasję reaguje Pana rodzina?
- Można powiedzieć, że patrzą na mnie jak na wariata (śmiech). Na pewno jest to coś nietypowego, bo na ludzi zajmujących się planszówkami większość społeczeństwa spogląda tak z przymrużeniem oka, jak na nieszkodliwych wariatów. Mają ich za maniaków, którzy gdzieś tam siedzą wieczorami i zamiast obejrzeć film czy pójść na piwo, grają w jakieś gry planszowe. Generalnie okazuje się, że takich zakręconych ludzi jest coraz więcej i to też jest miłe. Rodzina z obydwu stron nie gra aż tak dużo, natomiast patrząc po moich dzieciach czy po dzieciach znajomych, to widzę, że one zaczynają się interesować grami. Może jest to też trochę moja zasługa, bo zawsze jak gdzieś jadę to biorę ze sobą planszówkę i staram się z nimi zagrać. Mam nadzieję, że ten typ rozrywki nie zaniknie całkowicie.
- Zdarza się, że do gry zasiada Pan z całą rodziną?
- Nie. Żona jest niegrająca (śmiech). Ja ewentualnie z dziećmi gram w te najprostsze planszówki lub daję im do rozwiązywania gry logiczne. Ogólnie to rzadko spotykane zjawisko, że gra się całymi rodzinami. Częściej grami interesują się chłopaki, mężczyźni i raczej sporadycznie pojawia się wsparcie tej drugiej połówki. Co prawda, zdarza się coraz więcej dziewczyn umiejących grać i uczestniczących w spotkaniach planszówkowych. Jednak wciąż należy to do rzadkości.
- Zajmuje się Pan nie tyko kolekcjonowaniem lecz także rekonstrukcją dawnych gier. Ile czasu zajmuje wykonanie jednej repliki?
- Repliki gier historycznych, które prezentuję na różnych festynach czy imprezach muzealnych, w 90 procentach są wykonane przeze mnie. Dobór deski, potem szlifowanie, wypalanie... jeżeli chce się stworzyć kopię konkretnego znaleziska, wykonanie zajmuje trochę czasu. Zwłaszcza, gdy nie ma się warsztatu i trzeba robić gry chałupniczo, na balkonie czy w piwnicy. Jakby tak policzyć czas spędzony nad jedną grą to może być nawet i pięć godzin pracy.
- „Elbląska historia”. Skąd wziął się pomysł na tę grę?
- Pomysł pojawił się podczas pracy w muzeum. Prowadząc lekcje muzealne dla dzieci, chciałem w ciekawy sposób przekazać im historię Elbląga i to, czego nie jesteśmy w stanie zmieścić na wystawie. Na początku służyła mi wielka kartka papieru. Powstawała na niej sporych rozmiarów gra, której pola były drukowane lub robione ręcznie. Jako pionków, dzieci używały drewnianych bączków. Gdy „pionek” zatrzymywał się na polu z danym miejscem lub zabytkiem, wtedy opowiadałem jego historię.
Po pewnym czasie grą zainteresowało się miasto, mój pomysł został przyjęty i tak powstała „Elbląska Historia”. W przygotowaniu jest jeszcze druga gra dotycząca przemysłowego Elbląga. Mam nadzieję, że ukaże się w najbliższych miesiącach.
- Czy będzie to gra podobna do „Elbląskiej Historii”?
- Będzie bardziej skomplikowana. Są głosy, że „Elbląska historia” jest zbyt nudna. Ja zawsze tłumaczę, że gra została stworzona dla najmłodszych w wieku 5-10 lat i musi być moderowana przez osobę dorosłą, która będzie towarzyszyła i opowiadała. Wtedy ta gra ma sens. Zasady są proste, bo „Elbląska Historia” nie była projektowana dla dorosłych graczy. Natomiast druga gra będzie bardziej skomplikowana i wymagająca większej wiedzy o przedwojennej historii miasta oraz gospodarce dawnych elbląskich firm. Aby zostać zwycięzcą, przyda się również odrobina szczęścia.
- Czy oprócz wielkich pasji, ma Pan jakieś mniejsze hobby?
- Nie ma zbyt wiele czasu na coś innego. Jest jednak rodzina i dwójka dzieci. Praca, do której trzeba dojeżdżać, niekiedy nawet w weekendy. Czasu jest mało i poświęcam go głównie dla rodziny.
- A sposób na relaks w wolnej chwili?
- Książka. Od dawien dawna jestem maniakiem czytania. Będąc zapisanym w kilku bibliotekach, już od paru lat zaczynam stwierdzać, że większość tych książek przeczytałem. Mam coraz trudniejszy wybór przy wypożyczaniu, bo połykam tygodniowo 3-4 tytuły. Przyznaję, że książki historyczne czytam niezbyt chętnie. Trzeba mieć trochę odpoczynku od pracy. Bardzo lubię fantastykę, zarówno fantasy jak i science fiction. Ostatnio zacząłem też czytać literaturę grozy. Na razie nie ciągnie mnie do kryminałów, jeszcze nie potrafię się do nich przekonać. Czasami jakieś tam przeczytam, jak żona zachęci, powie, że ciekawa książka, ale ta tematyka tak mocno mnie nie porywa.
- Na koniec zostawiłam pytanie, którego odpowiedzi zawsze byłam ciekawa. Czy zbieżność nazwisk z popularnym aktorem może być przyczyną śmiesznych sytuacji?
- Oj tak. Zwłaszcza przy całym tym zamieszaniu, jakie wyszło z filmem o papieżu. Wtedy musiałem usunąć konta z pewnego portalu społecznościowego oraz komunikatora, bo nie dało się już wytrzymać. Dziennie przychodziło po kilka, kilkanaście jakichś naprawdę zakręconych wiadomości od fanek z różnymi dziwnymi propozycjami. To było dosyć natrętne. Ewidentnie widać, że nie jestem tym aktorem, a jednak ktoś chyba działał na zasadzie „szukamy imienia i nazwiska, a nuż coś się załapie”. Teraz, można powiedzieć, że już ta popularność przeszła. Fala zaraz po filmie o papieżu była największa.
- Piotr Adamczyk: - Pierwsza była historia, która towarzyszy mi od nauki w szkole podstawowej. Gry planszowe pojawiły się w trakcie pracy w elbląskim muzeum. Można powiedzieć, że najpierw zainteresowała mnie historia.
- A która pasja jest dla Pana ważniejsza?
- Historia gier planszowych (śmiech). Te dwie pasje można połączyć, ale bardziej pociąga mnie historia.
- Słyszałam, że ma Pan sporą kolekcję historycznych gier.
- Tak, kolekcjonuję gry planszowe, głównie polskie, wydane przed rokiem '89. Trafiła mi się też jedna plansza, prawdopodobnie przedwojenna. Spis gier z mojego prywatnego zbioru liczy około 130 pozycji, ale część nie jest jeszcze skatalogowana. Oczywiście niektóre gry się powtarzają, bo są inne wydania, różny stan zachowania, ale można powiedzieć, że kolekcja w całości zawiera do 150 sztuk.
- Jak pomieścić taką kolekcję w domu?
- Niestety, mieszkanie nie jest z gumy. Mając dodatkowo zbiór książek i gier współczesnych, to jednak siłą rzeczy pozostaje piwnica. Służy ona jako magazyn zarówno gier historycznych jak i tych innych rzeczy kolekcjonerskich.
- Czy pośród tylu gier ma Pan swoje ulubione tytuły?
- Moje ulubione gry można podzielić na dwie kategorie: historyczne, w które grali nasi przodkowie i te współczesne. Z historycznych podobają mi się rzymskie „gry w rozbójników”, z których wywodzą się wikińskie hnefatafl. Wśród współczesnych bardzo lubię serię „Ticket to Ride” o budowie linii kolejowych. Gra ma kilka interesujących plansz; rozgrywka toczy się na mapie Europy, Stanów Zjednoczonych, Indii. Równie ciekawa jest „Carcasonne”, tym razem o tworzeniu średniowiecznego miasta. Gdy planszę poszerzy się o wszystkie możliwe dodatki to jest naprawdę potężna gra.
- Jak na tę niecodzienną pasję reaguje Pana rodzina?
- Można powiedzieć, że patrzą na mnie jak na wariata (śmiech). Na pewno jest to coś nietypowego, bo na ludzi zajmujących się planszówkami większość społeczeństwa spogląda tak z przymrużeniem oka, jak na nieszkodliwych wariatów. Mają ich za maniaków, którzy gdzieś tam siedzą wieczorami i zamiast obejrzeć film czy pójść na piwo, grają w jakieś gry planszowe. Generalnie okazuje się, że takich zakręconych ludzi jest coraz więcej i to też jest miłe. Rodzina z obydwu stron nie gra aż tak dużo, natomiast patrząc po moich dzieciach czy po dzieciach znajomych, to widzę, że one zaczynają się interesować grami. Może jest to też trochę moja zasługa, bo zawsze jak gdzieś jadę to biorę ze sobą planszówkę i staram się z nimi zagrać. Mam nadzieję, że ten typ rozrywki nie zaniknie całkowicie.
- Zdarza się, że do gry zasiada Pan z całą rodziną?
- Nie. Żona jest niegrająca (śmiech). Ja ewentualnie z dziećmi gram w te najprostsze planszówki lub daję im do rozwiązywania gry logiczne. Ogólnie to rzadko spotykane zjawisko, że gra się całymi rodzinami. Częściej grami interesują się chłopaki, mężczyźni i raczej sporadycznie pojawia się wsparcie tej drugiej połówki. Co prawda, zdarza się coraz więcej dziewczyn umiejących grać i uczestniczących w spotkaniach planszówkowych. Jednak wciąż należy to do rzadkości.
- Zajmuje się Pan nie tyko kolekcjonowaniem lecz także rekonstrukcją dawnych gier. Ile czasu zajmuje wykonanie jednej repliki?
- Repliki gier historycznych, które prezentuję na różnych festynach czy imprezach muzealnych, w 90 procentach są wykonane przeze mnie. Dobór deski, potem szlifowanie, wypalanie... jeżeli chce się stworzyć kopię konkretnego znaleziska, wykonanie zajmuje trochę czasu. Zwłaszcza, gdy nie ma się warsztatu i trzeba robić gry chałupniczo, na balkonie czy w piwnicy. Jakby tak policzyć czas spędzony nad jedną grą to może być nawet i pięć godzin pracy.
- „Elbląska historia”. Skąd wziął się pomysł na tę grę?
- Pomysł pojawił się podczas pracy w muzeum. Prowadząc lekcje muzealne dla dzieci, chciałem w ciekawy sposób przekazać im historię Elbląga i to, czego nie jesteśmy w stanie zmieścić na wystawie. Na początku służyła mi wielka kartka papieru. Powstawała na niej sporych rozmiarów gra, której pola były drukowane lub robione ręcznie. Jako pionków, dzieci używały drewnianych bączków. Gdy „pionek” zatrzymywał się na polu z danym miejscem lub zabytkiem, wtedy opowiadałem jego historię.
Po pewnym czasie grą zainteresowało się miasto, mój pomysł został przyjęty i tak powstała „Elbląska Historia”. W przygotowaniu jest jeszcze druga gra dotycząca przemysłowego Elbląga. Mam nadzieję, że ukaże się w najbliższych miesiącach.
- Czy będzie to gra podobna do „Elbląskiej Historii”?
- Będzie bardziej skomplikowana. Są głosy, że „Elbląska historia” jest zbyt nudna. Ja zawsze tłumaczę, że gra została stworzona dla najmłodszych w wieku 5-10 lat i musi być moderowana przez osobę dorosłą, która będzie towarzyszyła i opowiadała. Wtedy ta gra ma sens. Zasady są proste, bo „Elbląska Historia” nie była projektowana dla dorosłych graczy. Natomiast druga gra będzie bardziej skomplikowana i wymagająca większej wiedzy o przedwojennej historii miasta oraz gospodarce dawnych elbląskich firm. Aby zostać zwycięzcą, przyda się również odrobina szczęścia.
- Czy oprócz wielkich pasji, ma Pan jakieś mniejsze hobby?
- Nie ma zbyt wiele czasu na coś innego. Jest jednak rodzina i dwójka dzieci. Praca, do której trzeba dojeżdżać, niekiedy nawet w weekendy. Czasu jest mało i poświęcam go głównie dla rodziny.
- A sposób na relaks w wolnej chwili?
- Książka. Od dawien dawna jestem maniakiem czytania. Będąc zapisanym w kilku bibliotekach, już od paru lat zaczynam stwierdzać, że większość tych książek przeczytałem. Mam coraz trudniejszy wybór przy wypożyczaniu, bo połykam tygodniowo 3-4 tytuły. Przyznaję, że książki historyczne czytam niezbyt chętnie. Trzeba mieć trochę odpoczynku od pracy. Bardzo lubię fantastykę, zarówno fantasy jak i science fiction. Ostatnio zacząłem też czytać literaturę grozy. Na razie nie ciągnie mnie do kryminałów, jeszcze nie potrafię się do nich przekonać. Czasami jakieś tam przeczytam, jak żona zachęci, powie, że ciekawa książka, ale ta tematyka tak mocno mnie nie porywa.
- Na koniec zostawiłam pytanie, którego odpowiedzi zawsze byłam ciekawa. Czy zbieżność nazwisk z popularnym aktorem może być przyczyną śmiesznych sytuacji?
- Oj tak. Zwłaszcza przy całym tym zamieszaniu, jakie wyszło z filmem o papieżu. Wtedy musiałem usunąć konta z pewnego portalu społecznościowego oraz komunikatora, bo nie dało się już wytrzymać. Dziennie przychodziło po kilka, kilkanaście jakichś naprawdę zakręconych wiadomości od fanek z różnymi dziwnymi propozycjami. To było dosyć natrętne. Ewidentnie widać, że nie jestem tym aktorem, a jednak ktoś chyba działał na zasadzie „szukamy imienia i nazwiska, a nuż coś się załapie”. Teraz, można powiedzieć, że już ta popularność przeszła. Fala zaraz po filmie o papieżu była największa.