W niedzielę 5 września w Sztutowie obchodzona była 71. rocznica wybuchu II wojny światowej. Wzruszająca uroczystość na terenie byłego obozu Stutthof była okazją do poznania niezwykłej historii dzięki zaproszonym gościom i ich przemówieniom. Zapraszamy do obejrzenia fotoreportażu, przeczytania relacji oraz rozmowy z byłą więźniarką.
Kolejną częścią spotkania był przemarsz spod świątyni na teren byłego obozu. Przewodziły mu poczty sztandarowe reprezentujące poszczególnych gości, w tym Kampanii Reprezentacyjnej Marynarki Wojennej RP.
O godzinie 14 rozpoczęła się uroczystość patriotyczno-religijna pod Pomnikiem Walki i Męczeństwa. Dyrektor Muzeum Stutthof Piotr Tarnowski przywitał zgromadzonych słowami: „To tutaj, kolejne pokolenia spotykają się we wrześniu, by wiek współczesnych zdarzeń nie zatarł historii. Pamięć i dawne świadectwa to obowiązek żyjących wobec tych, którzy odeszli”. Poza prawdziwymi gospodarzami tej uroczystości, czyli byłymi więźniami, powitano przedstawicieli władz państwowych, parlamentu, sił zbrojnych, harcerstwa, a także szkół współpracujących.
Głos zabrał też Bernard Szczeblewski, przedstawiciel społeczności byłego obozu Stutthof, komandor w stanie spoczynku, który podzielił się swym świadectwem. Co ciekawe, wspomniał on o szczęściu, dzięki któremu udało mu się uciec podczas Marszu Śmierci. Szczeblewski przyznał, że często dziękuje Bogu za to właśnie otrzymane szczęście. Jego wystąpienie było perełką obchodów, która sprawiła, że były one niezwykle ważne.
Przedstawiciel klubu trójmiejskiego zrzeszającego byłych więźniów apelował w imieniu „prawdziwych gospodarzy” o zachowanie pokoju na świecie, a także podsumował ostatnio przeprowadzone działania. – Nasz związek podjął inicjatywę upamiętnienia tras Marszu Śmierci i postawienia obelisku z informacją o liczbie osób, które zginęły podczas zaplanowanej przez Niemców eksterminacji – powiedział. Dodał też, że „upamiętnianie tragicznych kart historii tej ziemi jest hołdem złożonym ofiarom Marszu, ale też wyrazem wdzięczności dla ludności cywilnej Kaszub, która ratowała życie więźniów”.
Ciekawą częścią uroczystości okazała się modlitwa przedstawicieli pięciu wyznań. Co ważne, jednym z duchownych był ks. Marcin Pilch, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Elblągu, kapelan Wojska Polskiego.
Część artystyczną przygotowali uczniowie i nauczyciele Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Gdańsku. Spośród wykonanych utworów należy wspomnieć o „Rocie” oraz premierowym polskim wykonaniu „Tryptyku obozowego” autorstwa byłego więźnia Tadeusza Krystyniaka z Warszawy.
Punktem programu kończącym ponadgodzinne uroczystości obchodowe był Apel Poległych, odczytany przez por. mar. Marcina Grzywacza, drugiego kapelmistrza Orkiestry Reprezentacyjnej Marynarki Wojennej. Była też salwa honorowa Kompanii Reprezentacyjnej, po której odegrane zostało Hasło Wojska Polskiego.
– Muzeum Stutthof odwiedzam przynajmniej raz w roku – mówi Ola, mieszkanka Sztutowa, która wzięła udział w obchodach. – Zawsze staram się tu przyjść, by uczcić tę wyjątkową chwilę. Jako że uwielbiam muzykę, najbardziej podobał mi się występ młodych muzyków. Poza tym, interesująca była wypowiedź jednego z byłych więźniów. Była ona wzruszająca, przygotowana z sercem, specjalnie na dzisiejszą uroczystość.
Warto dodać, że bardzo dobra organizacja (ale także i przyjazna pogoda) sprawiły, że uroczystość przebiegła bez większych problemów i godna byłaby transmisji na żywo w telewizji. Bo choć historia tego terenu jest tak ciekawa i bogata, że sama jest w stanie się obronić, to jej ukazanie (związane z ogromem pracy włożonej przy organizacji) było zapewne niełatwym zadaniem…
Przed rozpoczęciem uroczystości patriotyczno-religijnej rozmawiałem z Adelajdą Krajnik, byłą więźniarką, która przeczytała mi kilka swoich wierszy. Przyznam, że Pani Adelajda wydała się być osobą serdeczną, o pogodnym usposobieniu. Tylko w jej oczach, zasłoniętych szkłami okularów, dostrzec mogłem przeżyte nieszczęścia w obozie Stutthof…
ARO: Proszę powiedzieć, kiedy zaczęła Pani tworzyć, pisać?
Adelajda Krajnik: Od zawsze tworzyłam. Kiedy coś ważnego przeżywam, to po prostu lubię o tym pisać. Gdy zmarł nasz papież, napisałam wiersz „Pożegnanie papieża”, a po wydarzeniach z 10 kwietnia powstał utwór „Katyńskie lasy”.
Jak czuje się Pani, przebywając w tym miejscu, pełnym tak złych wspomnień?
– Teraz jest lepiej. Początkowo, można powiedzieć, że z nerwów byłam cała sztywna. Bo człowiek sobie wszystko przypomina… Przykładowo, tam niedaleko można zobaczyć barak numer cztery, w którym przebywałam…Miałam trzynaście lat, kiedy pewnego dnia wywołano trzydzieści sześć osób, które miały przejść do krematorium. Jeden z SS-manów zapytał się mnie, jak mam na imię. Kiedy wyszłam z obozu, podziękowałam mojej mamie za to, że dała mi na imię Adelajda, imię pochodzenia niemieckiego! Rąbek nieba się uchylił, bo z tamtego miejsca nikt się nie wyzwolił. Gdybym miała na imię np. Stanisława, to zapewne bym nie przeżyła (uśmiech).
Od zakończenia wojny minęło już wiele lat. Czy zdarzają się dni bez wspominania tamtego czasu?
– Czasami tamte czasy powracają w snach…
A czy zadowolona jest Pani ze współpracy z Muzeum Stutthof?
– Jestem i to bardzo. Dzieje się tu wiele rzeczy. Bynajmniej człowiek może się spotkać, porozmawiać ze swoimi ludźmi.
Dziękuję i cieszę się, że miałem okazję Panią poznać…
– Ja również dziękuję. Cieszę się, że interesuje Was nasza historia. Często spotykam się też ze studentami z Poznania i Krakowa, z którymi dzielę się swym świadectwem. Pamiętajcie o nas!