Sam o sobie mówi, że nie należy do osób perfekcyjnych, choć o swoją wiolonczelę dba jak o samochód. Był z nią nawet w Chinach. Wszystkich zachęca do gry na instrumencie, bo sam, na próbie odnalazł miłość życia. W ramach cyklu "Młodzi zdolni" Szczęśliwy Karol Sokołowski opowiada o swoich początkach na muzycznej ścieżce, a także o planach na przyszłość.
Anna Kaniewska: - Zacząłeś naukę gry na wiolonczeli w wieku 7 lat. Skąd pomysł na szkołę muzyczną i akurat ten instrument?
Karol Sokołowski: - W mojej zerówce były przesłuchania. Dostałem propozycję rozpoczęcia nauki w szkole muzycznej. Moi rodzicom nie podobał się ten pomysł. Mój dziadek, emerytowany pułkownik wojska, stwierdził, że warto mnie tam posłać. Bez wiedzy moich rodziców poszedł do tej szkoły, opłacił wszystkie egzaminy i nie było dyskusji (śmiech). Instrument był dobierany m.in. na podstawie budowy dłoni. Później często narzekałem, ale tak naprawdę nie mogłem się rozstać z moim instrumentem. Chętnie aktywnie spędzałem czas poza domem. Nie byłem uczniem, który wraca do domu i od razu bierze się za naukę. Na szczęście mama mnie pilnowała (śmiech), więc ćwiczyłem min. godzinę dziennie. Gdy podjąłem decyzję, że chcę się zajmować graniem na poważnie, sam siadałem do mojej wiolonczeli.
- Kiedy podjąłeś taką decyzję?
- Myślę, że był to okres gimnazjum, chociaż już wieku 10 lat wiedziałem, że chcę studiować grę na wiolonczeli.
- Dziś masz 22 lata. Od tego czasu wziąłeś udział w wielu koncertach. Zdobyłeś wiele znaczących nagród, m.in. w Wilnie, Warszawie, Bydgoszczy. Konkursy są dla Ciebie ważne?
- Konkursy są ważne, ponieważ przydają się do dalszej pracy. Jeżdżąc na konkursy, zdobywając nagrody, robię sobie moją „teczkę”. Nie jestem jednak zwolennikiem jeżdżenia z konkursu na konkurs ciągle z tym samym materiałem. Od 3 lat gram również w Gaspar Trio w klasie Anny Prabudzkiej- Firlej i Roberta Kwiatkowskiego. Zawsze wracamy z konkursów z jakąś nagrodą i to też bardzo jest motywujące.
- Takie konkursy są zapewne bardzo stresujące. Denerwujesz się również przed zwykłym koncertem?
- Tak, koncerty mnie stresują i myślę, że będą stresować do końca życia. Nie będzie tak, że przekroczę jakiś wiek lub zagram jakąś liczbę koncertów, i od tego momentu będę bardziej wyluzowany wchodząc na scenę. Uważam, że stres to coś naturalnego.
- Wraz z Orkiestrą Symfoniczną Akademii Muzycznej w Gdańsku byłeś na 3- tygodniowym tournee po Chinach. Jak wspominasz ten wyjazd?
- Wspominam bardzo dobrze, ale dopiero teraz, gdy już jestem w Polsce (śmiech). Projekt był niezwykły, zagraliśmy 11 koncertów w 11 miastach. Promowaliśmy muzykę polską, m.in.: Chopina, Kilara, Moniuszkę, Szymanowskiego. Nasze występy bardzo się podobały i dla nas również były przyjemne.
- Jakie masz muzyczne plany na przyszłość?
- Chciałabym pozostać na Akademii i uczyć się dalej. Jako młoda osoba nie chciałem zostać nauczycielem, a teraz rozważam przygodę pedagogiczną. Jeśli chodzi o karierę solową, to jest to najcięższa ścieżka dla muzyka. Mam nadzieję, że będę mógł często grać solo, ale jak przypadnie mi grać w orkiestrze, to również będę szczęśliwy. Jednak wiadomo, że muszę mieć pracę i z czegoś się utrzymać.
- Mówi się, że bycie muzykiem jest nieopłacalne. W jaki sposób zachęciłbyś młode osoby, aby zajęły się grą na instrumencie?
- Ja dzięki muzyce poznałem swoją dziewczynę. Poznaliśmy się na próbie i teraz jesteśmy przeszczęśliwi (śmiech). Może to kogoś zmotywuje. Poza tym ćwiczenie i dążenie do doskonałości nauczyło mnie planowania i ustawiania sobie celów w życiu. Nie jestem perfekcjonistą, ale jednak muzyka nauczyła mnie samodyscypliny. Sam wiele razy zadawałem sobie pytanie, czy widziałbym się w innym zawodzie. Do tej pory nie mam odpowiedzi, więc chyba nie. Nawet tak wielkiej miłości nie mam do motoryzacji. Dobrze, że jednak nie muszę zmieniać zawodu i mogę robić to, co lubię.
- A oprócz grania, co jeszcze lubisz robić na co dzień?
- Lubię sport, lubię aktywnie spędzać czas. Do tego jeszcze interesuje mnie motoryzacja. O mój samochód dbam, jak o wiolonczelę (śmiech). Słucham dużo rapu, choć jeśli chodzi o moje granie, to preferuje muzykę romantyczną i neoromantyczną. Można powiedzieć, że „czarna” muzyka i ta słowiańska są najbliższe memu sercu.
Karol Sokołowski: - W mojej zerówce były przesłuchania. Dostałem propozycję rozpoczęcia nauki w szkole muzycznej. Moi rodzicom nie podobał się ten pomysł. Mój dziadek, emerytowany pułkownik wojska, stwierdził, że warto mnie tam posłać. Bez wiedzy moich rodziców poszedł do tej szkoły, opłacił wszystkie egzaminy i nie było dyskusji (śmiech). Instrument był dobierany m.in. na podstawie budowy dłoni. Później często narzekałem, ale tak naprawdę nie mogłem się rozstać z moim instrumentem. Chętnie aktywnie spędzałem czas poza domem. Nie byłem uczniem, który wraca do domu i od razu bierze się za naukę. Na szczęście mama mnie pilnowała (śmiech), więc ćwiczyłem min. godzinę dziennie. Gdy podjąłem decyzję, że chcę się zajmować graniem na poważnie, sam siadałem do mojej wiolonczeli.
- Kiedy podjąłeś taką decyzję?
- Myślę, że był to okres gimnazjum, chociaż już wieku 10 lat wiedziałem, że chcę studiować grę na wiolonczeli.
- Dziś masz 22 lata. Od tego czasu wziąłeś udział w wielu koncertach. Zdobyłeś wiele znaczących nagród, m.in. w Wilnie, Warszawie, Bydgoszczy. Konkursy są dla Ciebie ważne?
- Konkursy są ważne, ponieważ przydają się do dalszej pracy. Jeżdżąc na konkursy, zdobywając nagrody, robię sobie moją „teczkę”. Nie jestem jednak zwolennikiem jeżdżenia z konkursu na konkurs ciągle z tym samym materiałem. Od 3 lat gram również w Gaspar Trio w klasie Anny Prabudzkiej- Firlej i Roberta Kwiatkowskiego. Zawsze wracamy z konkursów z jakąś nagrodą i to też bardzo jest motywujące.
- Takie konkursy są zapewne bardzo stresujące. Denerwujesz się również przed zwykłym koncertem?
- Tak, koncerty mnie stresują i myślę, że będą stresować do końca życia. Nie będzie tak, że przekroczę jakiś wiek lub zagram jakąś liczbę koncertów, i od tego momentu będę bardziej wyluzowany wchodząc na scenę. Uważam, że stres to coś naturalnego.
- Wraz z Orkiestrą Symfoniczną Akademii Muzycznej w Gdańsku byłeś na 3- tygodniowym tournee po Chinach. Jak wspominasz ten wyjazd?
- Wspominam bardzo dobrze, ale dopiero teraz, gdy już jestem w Polsce (śmiech). Projekt był niezwykły, zagraliśmy 11 koncertów w 11 miastach. Promowaliśmy muzykę polską, m.in.: Chopina, Kilara, Moniuszkę, Szymanowskiego. Nasze występy bardzo się podobały i dla nas również były przyjemne.
- Jakie masz muzyczne plany na przyszłość?
- Chciałabym pozostać na Akademii i uczyć się dalej. Jako młoda osoba nie chciałem zostać nauczycielem, a teraz rozważam przygodę pedagogiczną. Jeśli chodzi o karierę solową, to jest to najcięższa ścieżka dla muzyka. Mam nadzieję, że będę mógł często grać solo, ale jak przypadnie mi grać w orkiestrze, to również będę szczęśliwy. Jednak wiadomo, że muszę mieć pracę i z czegoś się utrzymać.
- Mówi się, że bycie muzykiem jest nieopłacalne. W jaki sposób zachęciłbyś młode osoby, aby zajęły się grą na instrumencie?
- Ja dzięki muzyce poznałem swoją dziewczynę. Poznaliśmy się na próbie i teraz jesteśmy przeszczęśliwi (śmiech). Może to kogoś zmotywuje. Poza tym ćwiczenie i dążenie do doskonałości nauczyło mnie planowania i ustawiania sobie celów w życiu. Nie jestem perfekcjonistą, ale jednak muzyka nauczyła mnie samodyscypliny. Sam wiele razy zadawałem sobie pytanie, czy widziałbym się w innym zawodzie. Do tej pory nie mam odpowiedzi, więc chyba nie. Nawet tak wielkiej miłości nie mam do motoryzacji. Dobrze, że jednak nie muszę zmieniać zawodu i mogę robić to, co lubię.
- A oprócz grania, co jeszcze lubisz robić na co dzień?
- Lubię sport, lubię aktywnie spędzać czas. Do tego jeszcze interesuje mnie motoryzacja. O mój samochód dbam, jak o wiolonczelę (śmiech). Słucham dużo rapu, choć jeśli chodzi o moje granie, to preferuje muzykę romantyczną i neoromantyczną. Można powiedzieć, że „czarna” muzyka i ta słowiańska są najbliższe memu sercu.
Anna Kaniewska