Maja Andrzejewska mówi, że jest osobą zamkniętą, ale muzykę przeżywa bardzo emocjonalnie. Na skrzypcach gra od dziecka, a na swoim koncie ma m.in. występ z Narodową Orkiestrą Kameralną Słowacji.
Anna Kaniewska: - Naukę gry na skrzypcach rozpoczęłaś w wieku 6 lat. Dlaczego najbliżsi posłali Cię do szkoły muzycznej?
Maja Andrzejewska: - W mojej rodzinie nie ma tradycji muzycznej, chociaż moja mama gra na fortepianie. Jako dziecko również chciałam grać na tym instrumencie. W szkole miałam do wyboru skrzypce lub wiolonczelę. Wybrałam skrzypce, wbrew mojemu ojcu, który opowiadał się za wiolonczelą. Dzisiaj wiem, że był to dobry wybór. Gdy zaczęłam osiągać pierwsze sukcesy, to zaczęłam o tym myśleć na poważnie. Już w okresie gimnazjum wiedziałam, że zwiążę swoje życia z muzyką.
- Brałaś udział w wielu konkursach, udało Ci się zdobyć sporo nagród. Po raz pierwszy zostałaś nagrodzona na Konkursie Skrzypcowym Polski Północnej. Co czułaś?
- To była ogromna radość, duma i motywacja do dalszej pracy. W tamtym czasie byłam już oswojona z sytuacją konkursową i wiem, że jeśli nie zdobyłabym wtedy żadnej nagrody, to nie byłabym specjalnie rozczarowana. Na konkursach bywa różnie. To są specyficzne sytuacje. Bardzo ważne jest środowisko, w którym dany konkurs się odbywa. Oczywiście cała sprawa jest tajemnicą poliszynela. Są profesorowie, którzy jeszcze próbują zachować twarz, ale są również tacy, którzy nie kryją się z koneksjami.
- Stresujesz się występami?
- Jestem osobą zamkniętą, ale muzykę przeżywam bardzo emocjonalnie. Występy mnie stresują. Chociaż wiele osób mi mówi, że tego stresu w ogóle po mnie nie widać. Może to kwestia adrenaliny, która też uzależnia. Im więcej występów mam na koncie, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że to jest prawdziwa szansa, aby się pokazać. Na wszystkie moje występy i konkursy jeździłam z tatą. Mamy już swoje specyficzne rytuały. Mój tata jest architektem i na muzykę patrzy tak jak na swój zawód, jest bardzo precyzyjny, o co nieraz się spieramy.
- W 2010 roku na Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Bogdana Warchala w Dolnym Kubinie na Słowacji zajęłaś I miejsce oraz zdobyłam dwie nagrody specjalne. W ramach wygranej w następnym roku zagrałaś z Narodową Orkiestrą Kameralną Słowacji. To chyba niezwykłe przeżycie?
- Tak. Pierwszy raz wzięłam udział w tym konkursie w 2009 r. Wróciłam do domu bez nagrody. Przez kolejne dwanaście miesięcy wiele się zmieniło, ja zmieniłam nauczyciela. Pojechałam po drugi na konkurs z zupełnie innym nastawieniem. Dostałam bardzo ciekawy repertuar do zagrania, była to „Wiosna” Piazzolli. Udało się. Z orkiestrą współpracowało mi się świetnie. Granie w orkiestrze jest dla mnie magiczne. Gdy czuję, że za mną jest tyle osób, że oni grają ze mną i chcą, aby wszystko wyszło dobrze, to jestem naprawdę szczęśliwa.
- Jaką muzykę najbardziej lubisz wykonywać?
- Dużym wyzwaniem jest dla mnie granie muzyki współczesnej. Nie mam takiego nastawienia, że coś lubię bardziej, a coś mniej. Im utwór jest trudniejszy, tym rzetelniej do niego podchodzę. Na co dzień słucham innej muzyki: house, elektro, pop. Jeśli już sięgam po muzykę klasyczną, to jest to odbiór skupiony na technice.
- Teraz jesteś na II roku studiów. Co dalej?
- Przede wszystkim chciałabym się szkolić w Wiedniu czy Londynie. Myślę, że każdy kto skończył szkołę muzyczną, w końcu zacznie uczyć młodszych. Nawet jeśli uda mu się zrobić karierę solową, to nie będzie do końca życia tylko występować. Sama jeszcze nie wypróbowałam swoich zdolności pedagogicznych. Trochę mnie przeraża praca z małymi dziećmi. Nie wiem, czy miałabym cierpliwość.
- Masz jeszcze jakieś inne zainteresowań oprócz muzyki?
- Wracając do tej cierpliwości, a właściwie jej braku, to często mam zajawki, którymi niestety szybko się nudzę. Rysowałam, tańczyłam, jednak zawsze gdzieś to porzucałam, bo nie byłam dobrze zorganizowana i do tego zawsze brakowało czasu. Lubię podróżować. Dzięki muzyce zwiedziłam kilka krajów, m.in: Słowację, Czechy, Austrię, Niemcy, Francję.
Maja Andrzejewska: - W mojej rodzinie nie ma tradycji muzycznej, chociaż moja mama gra na fortepianie. Jako dziecko również chciałam grać na tym instrumencie. W szkole miałam do wyboru skrzypce lub wiolonczelę. Wybrałam skrzypce, wbrew mojemu ojcu, który opowiadał się za wiolonczelą. Dzisiaj wiem, że był to dobry wybór. Gdy zaczęłam osiągać pierwsze sukcesy, to zaczęłam o tym myśleć na poważnie. Już w okresie gimnazjum wiedziałam, że zwiążę swoje życia z muzyką.
- Brałaś udział w wielu konkursach, udało Ci się zdobyć sporo nagród. Po raz pierwszy zostałaś nagrodzona na Konkursie Skrzypcowym Polski Północnej. Co czułaś?
- To była ogromna radość, duma i motywacja do dalszej pracy. W tamtym czasie byłam już oswojona z sytuacją konkursową i wiem, że jeśli nie zdobyłabym wtedy żadnej nagrody, to nie byłabym specjalnie rozczarowana. Na konkursach bywa różnie. To są specyficzne sytuacje. Bardzo ważne jest środowisko, w którym dany konkurs się odbywa. Oczywiście cała sprawa jest tajemnicą poliszynela. Są profesorowie, którzy jeszcze próbują zachować twarz, ale są również tacy, którzy nie kryją się z koneksjami.
- Stresujesz się występami?
- Jestem osobą zamkniętą, ale muzykę przeżywam bardzo emocjonalnie. Występy mnie stresują. Chociaż wiele osób mi mówi, że tego stresu w ogóle po mnie nie widać. Może to kwestia adrenaliny, która też uzależnia. Im więcej występów mam na koncie, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że to jest prawdziwa szansa, aby się pokazać. Na wszystkie moje występy i konkursy jeździłam z tatą. Mamy już swoje specyficzne rytuały. Mój tata jest architektem i na muzykę patrzy tak jak na swój zawód, jest bardzo precyzyjny, o co nieraz się spieramy.
- W 2010 roku na Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Bogdana Warchala w Dolnym Kubinie na Słowacji zajęłaś I miejsce oraz zdobyłam dwie nagrody specjalne. W ramach wygranej w następnym roku zagrałaś z Narodową Orkiestrą Kameralną Słowacji. To chyba niezwykłe przeżycie?
- Tak. Pierwszy raz wzięłam udział w tym konkursie w 2009 r. Wróciłam do domu bez nagrody. Przez kolejne dwanaście miesięcy wiele się zmieniło, ja zmieniłam nauczyciela. Pojechałam po drugi na konkurs z zupełnie innym nastawieniem. Dostałam bardzo ciekawy repertuar do zagrania, była to „Wiosna” Piazzolli. Udało się. Z orkiestrą współpracowało mi się świetnie. Granie w orkiestrze jest dla mnie magiczne. Gdy czuję, że za mną jest tyle osób, że oni grają ze mną i chcą, aby wszystko wyszło dobrze, to jestem naprawdę szczęśliwa.
- Jaką muzykę najbardziej lubisz wykonywać?
- Dużym wyzwaniem jest dla mnie granie muzyki współczesnej. Nie mam takiego nastawienia, że coś lubię bardziej, a coś mniej. Im utwór jest trudniejszy, tym rzetelniej do niego podchodzę. Na co dzień słucham innej muzyki: house, elektro, pop. Jeśli już sięgam po muzykę klasyczną, to jest to odbiór skupiony na technice.
- Teraz jesteś na II roku studiów. Co dalej?
- Przede wszystkim chciałabym się szkolić w Wiedniu czy Londynie. Myślę, że każdy kto skończył szkołę muzyczną, w końcu zacznie uczyć młodszych. Nawet jeśli uda mu się zrobić karierę solową, to nie będzie do końca życia tylko występować. Sama jeszcze nie wypróbowałam swoich zdolności pedagogicznych. Trochę mnie przeraża praca z małymi dziećmi. Nie wiem, czy miałabym cierpliwość.
- Masz jeszcze jakieś inne zainteresowań oprócz muzyki?
- Wracając do tej cierpliwości, a właściwie jej braku, to często mam zajawki, którymi niestety szybko się nudzę. Rysowałam, tańczyłam, jednak zawsze gdzieś to porzucałam, bo nie byłam dobrze zorganizowana i do tego zawsze brakowało czasu. Lubię podróżować. Dzięki muzyce zwiedziłam kilka krajów, m.in: Słowację, Czechy, Austrię, Niemcy, Francję.