Schody, które widać obok na zdjęciu, to tylko jedna z przeszkód, z którą musi się mierzyć Rafał Nowakowski, elblążanin jeżdżący na wózku. Podjazd jest, kilkadziesiąt metrów dalej, więc teoretycznie problemu nie ma. Ale osoba poruszająca się na zdrowych nogach może wejść po schodach. Rafał całe życie musi szukać drogi „dookoła“. Zobacz zdjęcia.
- Idziesz, czy jedziesz? - pytam Rafała Nowakowskiego, z którym umówiłem się na spacer. Takie „szwendanie się“ bez celu po mieście.
- Z technicznego punktu widzenia oczywiście jadę. Na wózku jeżdżę od urodzenia. Ale pewnie pytasz o język: sam mówię, że gdzieś idę, chociaż w praktyce jadę [śmiech]. Nie zwracam na to uwagi, myślę, że to osoby poruszające się na nogach mają z tym większy problem niż ja. Rozmawiałem kiedyś z niewidomym, który opowiadał, że widział dobry film.
- Język Cię nie rani?
- Czasami. Nie będę mówił, że po mnie spływa wszystko jak po kaczce. Czasem ludzie nieświadomie powiedzą coś, co mnie wkurzy. Ostatni przykład: Elbląskie Święto Muzyki. Jeden z koncertów odbywał się na szczycie Góry Chrobrego. Przez całą drogę kolega mnie pchał. Na szczycie stanął zmachany. Ktoś rzucił: „O, Rafał! Przyfrunąłeś?“ Nie. Nie przyfrunąłem, tylko mój kumpel prawie wyzionął ducha, żebym mógł być na koncercie. To wkurza.
Rafał mieszka na parterze. Z jego balkonu można zjechać na chodnik pięknym podjazdem. Z tego wyjścia korzystają wszyscy domownicy, nikt już nie pamięta, kiedy ostatni raz był na klatce schodowej. - Nawet kurierzy już wiedzą, że do nas wchodzi się przez balkon - śmieje się Rafał.
Idziemy/jedziemy. Znaczy Rafał jedzie, a ja robię za samobieżny napęd do wózka - czyli pcham. Już wiem, że mam tak z 20 centymetrów za dużo wzrostu i muszę iść mocno zgarbiony. Przez te kilka godzin spaceru nic mi się nie stanie (mam nadzieję), ale zdaję sobie sprawę, że osoby, które wózek z osobami niepełnosprawnymi pchają codziennie, muszą cierpieć na schorzenia kręgosłupa. I w tym momencie także „pomocnik“ osoby z niepełnosprawnością zaczyna mieć własne problemy ze zdrowiem. Pomijam kwestię, że ja dostałem Rafała gotowego do spaceru - już na wózku. Ale w domu trzeba go ręcznie przenosić z łóżka na wózek i z powrotem.
- Mam jeszcze wózek elektryczny. Ten, o którym pisaliście na portElu. Przy okazji, bardzo chciałbym podziękować osobom, które wpłaciły na zbiórkę promowaną przez portEl.pl. Na elektryku byłoby częściowo łatwiej. Ale jak chcesz iść z osobą na wózku, to pchaj. Najwyżej będziesz mnie potem przeklinał [śmiech] - mówi mój towarzysz.
Idziemy/jedziemy na przystanek autobusowy. Osiedlowe drogi są dziurawe, więc cały czas muszę uważać, żeby mój towarzysz za bardzo nie ucierpiał. Do tego trzeba uważać na samochody. - Elektryka mam od niedawna. I w zasadzie pozwala mi on na ograniczoną, ale jednak jakąś tam samodzielność. Z drugiej strony, mam czterdzieści parę lat i po raz pierwszy w życiu sam wychodzę z domu. W związku z tym mentalnie jestem na etapie dziewięciolatka, którego mama pierwszy raz samego wysyła do szkoły, a on po drodze musi przejść przez jezdnię. Gdzieś z tyłu głowy mam „lęk“, że przecież może mnie potrącić samochód - kontynuuje Rafał.
W autobusie
Na przystanek pierwsza przyjeżdża „dwudziestka“. No to jedziemy zobaczyć dworzec PKP. Nie mamy jakiegoś skonkretyzowanego planu podróży. Po prostu: gdzie nas oczy poniosą. W autobusie możemy skorzystać jedynie ze środkowych drzwi. Puszczamy więc wysiadających, ustępujemy miejsca wsiadającym i na koniec ładujemy się my. Bez większych (z mojego punktu widzenia) problemów. Rampa? Coś, co by pomogło przy wsiadaniu? Dopiero przy pisaniu tego tekstu zdałem sobie sprawę, że w sumie nie zaszkodziłaby pomoc. Ale w trakcie wsiadania nawet nie pomyślałem czy autobus ma na wyposażeniu urządzenie wspomagające wsiadanie i wysiadanie osób z niepełnosprawnościami. W środku trochę bezczelnie wypychamy współpasażerów z miejsca na wózek, mają dość miejsca obok.
- Miałem epizod studiowania na Akademii Nauk Stosowanych w Elblągu. I muszę powiedzieć, że uczelnia zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Przywieźli na uczelnię, po zajęciach odwieźli do domu. Miałem asystentkę, która pomagała ogarnąć wiele spraw, które osobom z niepełnosprawnościami sprawiają problem. Z poruszaniem nie było większego problemu, czasem trzeba było tylko pojechać „na około“. W grupie ze mną była też dziewczyna na wózku. Ze względów logistycznych uczelnia zorganizowała nam indywidualnie zajęcia z jednego przedmiotu. Po za tym wszędzie uczestniczyłem razem z resztą grupy - wspomina Rafał. - Do tej pory jestem w szoku, że tak można ułatwić życie osobom z niepełnosprawnościami.
Przy dworcu PKP „łapią“ nas kontrolerzy biletów. Rafał z opiekunem jeżdżą za darmo. - Ale żeby nie było tak cudownie, to problem jest z elektrykiem. Któryś z kierowców zwrócił mi uwagę, że ma prawo nie wpuścić mnie z wózkiem elektrycznym do autobusu ze względów bezpieczeństwa. Na szczęście wtedy przymknął oko i zabrał mnie do środka. Ale muszę się liczyć z tym, że ktoś kiedyś może mnie zostawić na przystanku... Masz temat na następny tekst o problemach osób z niepełnosprawnościami - zwraca uwagę mój towarzysz.
Wysiadamy. Kontrolerzy nic od nas nie chcą, sympatyczny kierowca otwiera drzwi. Idziemy zobaczyć dworzec. - Dawno nie jechałem pociągiem. Kiedyś poznałem kolegę z Węgorzewa. Jeszcze bardziej powykręcany niż ja, a jeździł po całej Polsce. Powiedziałem rodzicom, że ja też tak chcę. Pamiętam taką podróż do Katowic. Bezpośrednio z Elbląga. Jedyne 13 godzin. Ale samodzielnie. W następną pojechałem już z Tczewa. Cztery godziny krócej - wspomina Rafał.
Przymierzamy się do biletomatu, w razie gdyby kiedyś Rafał wpadł na pomysł kolejowej podróży. - Zapomnij. Nie sięgam ręką do ekranu - mówi.
Biletomat jest dotykowy. Na szczęście na dworcu jest kasa biletowa z obniżonym miejscem obsługi. Akurat tak, że osoby na wózku nie mają większych problemów, aby bez większych problemów mogły kupić bilet. Sprawdzamy też jak można wjechać na peron i idziemy/jedziemy do pobliskiego fast-foodu. Po drodze, na dworcu PKS Rafał przymierza się do bankomatu. - Odpada. Za mały jestem. Nie widzę klawiatury - mówi. - Ściana płaczu. Z bankomatami jest różnie. Zależy od umiejscowienia.
Na Starym Mieście
Nasz spacer kontynuujemy w kierunku Starego Miasta. Przy okazji sprawdzam na co musi zwracać uwagę operator wózka z osobą z niepełnosprawnościami. Droga niby prosta, ale... przejście dla pieszych i wystaje dwu centymetrowy krawężnik. Osoba poruszająca się na nogach nawet nie zwróci uwagi. Dla osoby na wózku będzie to kolejny wstrząs. Ewentualnie trzeba znów podnieść koła wózka i „minimalnie bezboleśnie“ pokonać przeszkodę. Pierwszy, drugi, dziesiąty, setny raz... Nagle! Bum... - Dobrze, że jestem zapięty, bo bym już leżał - śmiechem kwituje Rafał. Głupio mi, bo w ferworze rozmowy nie zauważyłem dziury. Osoba poruszająca się na dwóch nogach nawet nie zwróci na nią uwagi. Trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby się o nią potknąć. Z punktu widzenia wózkarza dziura wygląda zupełnie inaczej.
Most nad Kumielą od strony stacji benzynowej skrywa pewien absurd. Zjazd dla wózków kończy się kilkunastocentymetrowym krawężnikiem. Przestaję się śmiać, kiedy manewruję wózkiem.
- Uwielbiam Stare Miasto. Uwielbiam jego klimat, uwielbiam tu być. Ale sam zobacz - mówi Rafał, kiedy dotarliśmy już do ulicy Przymurze.
Na pierwszy rzut oka nie widzę niczego strasznego. Są kocie łby, trochę wąski chodnik, jeszcze węższy pas, na którym nie ma kostki. Co mój współtowarzysz chce mi pokazać orientuję się, kiedy zaczynam go pchać po kocich łbach. Ani dla niego, ani dla mnie nie jest to przyjemne doświadczenie. Jakoś dostajemy się na ulicę Stary Rynek.
- Ja sobie zdaję sprawę, że to jest Stare Miasto. Że ta kostka to jest część klimatu tego miejsca... Ale sam widziałeś. Popatrz dookoła. Do knajp prowadzą schody. Schody, których nie jestem w stanie pokonać wózkiem. Jestem zdany na przyjaciół i kolegów. Jest kilka miejscówek, gdzie mogę wjechać, ale żeby wjechać do innych muszę kogoś poprosić. - kontynuuje mój współspacerowicz.
Jedziemy/idziemy nad rzekę. Przy Moście Wysokim (ze względu na dziury nawet nie proponuję przejścia/przejazdu na drugą stronę) jest zjazd na bulwar. Chodzimy/jeździmy i przyglądamy się schodom. Niby wszystko jest w porządku, ale żeby wyjść z bulwaru trzeba podejść/podjechać na któryś z jego końców. Znaleźliśmy nawet schody (mniej więcej po środku), gdzie można by było wylać podjazd dla wózków. Matki z dziećmi też by skorzystały. Powoli wracamy do domu. Najpierw na przystanek autobusowy. Tramwajów nie testujemy. Po pierwsze: może przyjedzie Konstal, to nawet nie wejdziemy. Po drugie, akurat lepsze połączenie mamy autobusem.
- Wiesz, że nigdy nie byłem na górze Bramy Targowej. O tarasie katedry, to nawet nie ma o czym mówić. Jak wygląda Elbląg z góry wiem tylko ze zdjęć - mówi mój współtowarzysz.
W autobusie tradycyjnie: najpierw ludzie wysiadają, potem wsiadają, potem wsiadamy my i... - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, ale to miejsce na wózek - uświadamiam kolejnych towarzyszy podróży. Trochę na siłę, trochę bezczelnie zajmuję miejsce dla nas.
- Czy to jest miasto dla osób z niepełnosprawnością? Powiem Ci milion argumentów za, i tyle samo przeciw. Nawet jak w jakieś instytucji, urzędzie jest platforma dla wózków, która pomaga pokonać schody, to często jest zasłonięta. Albo nie wiadomo, kto ma klucz od niej. I siedzisz na tym wózku jak piąte koło u wozu i czekasz czasem pięć minut, a czasem piętnaście, aż się okaże kto ma klucz od tej chol... platformy. Ale w papierach wszystko się zgadza, jest udogodnienie dla osób z niepełnosprawnościami. Czasem myślę, że decydenci by woleli pochować nas w jakiś ośrodkach, Domach Samopomocy, żebyśmy się w oczy nie rzucali. A ja siedzę od pół roku w domu i mnie nosi... Muszę wyjść do ludzi.