UWAGA!

Edward Parzych: To jest pasja

 Elbląg, Edward Parzych
Edward Parzych (fot. Sebastian Malicki)

- Okazji już dziś nie ma. Jest tyle informacji, możliwości, że kolekcjonerzy dokładnie wiedzą, ile dany przedmiot powinien kosztować. I albo kupujesz, albo nie kupujesz - mówi Edward Parzych. Z elbląskim kolekcjonerem antyków i sponsorem kajakarstwa rozmawiamy o jego dwóch największych pasjach.

- Kajaki czy antyki? Słowo „ważniejsze” nie jest chyba najlepszym określeniem na to, o co chcę spytać...

- Jedno i drugie zaczęło się mniej więcej w tym samym okresie, kiedy miałem 14-15 lat. I jedno i drugie jest bliskie memu sercu. Moimi sąsiadami byli bracia Kiwiałowie, których szerzej przedstawiać chyba nie trzeba. I to oni namówili mnie, żeby pójść na przystań. Zapowiadałem się dobrze, ale... Poszedłem do szkoły zamechowskiej, gdzie obowiązywał podział: trzy dni nauki i trzy dni praktyk zawodowych, czyli pracy. Porównując do dziś, to warunki były ciężkie: nie było odnowy biologicznej, właściwego odżywiania. Treningi trzeba było połączyć z pracą fizyczną, a to odbijało się na wynikach. Pojawiły się propozycje przejścia do innych, mocniejszych klubów m. in. do Wiskordu Szczecin, Stoczniowca Gdańsk, ale... motywowany jakimś elbląskim lokalnym patriotyzmem stwierdziłem, że zostanę tutaj.

 

- Szansę na karierę dało wojsko.

- Trafiłem do jednostki w Gdańsku. Któregoś dnia dowódca zapytał się, czemu odpuściłem kajaki. Od słowa do słowa za „dwa obiady dziennie” i lepsze wyżywienie zostałem zawodnikiem Stoczniowca. Mówili o mnie „drugi Śledź”. Pierwszym był Grzegorz Śledziewski [17 tytułów mistrza Polski, 3 tytuły mistrza świata, 11 medali na mistrzostwach świata, olimpijczyk z Monachium (1972 r.), Montrealu (1976 r.) i Moskwy (1980 r. - dop. SM]. Miałem 1,5 roku, żeby wejść do kadry olimpijskiej. Jak się okazało, to było za mało czasu. Miałem takie założenie, że albo pojadę na igrzyska, albo dam sobie spokój ze sportem. Na najważniejszych regatach kwalifikacyjnych do kadry dobrze popłynąłem na 500 i 1000 metrów, ale najlepszy wynik zrobiłem na 10 kilometrów. I stwierdziłem, że ja wam pokażę na tej dziesiątce. Byliśmy wypuszczani co minutę. Miałem chytry plan dogonienia zawodnika, który wystartował przede mną na pierwszych dwóch kilometrach. Tylko, że nie sprawdziłem, kto to jest. A był to jeden z najlepszych długodystansowców w Polsce w tamtym czasie. Po pięciu kilometrach zrobiło mi się ciemno przed oczami i dostałem takiego ataku kolki wątrobowej, że nie mogłem utrzymać się na wodzie. Na mecie byłem ostatni. I wtedy zdecydowałem się skończyć ze sportem.

 

- Tak nie do końca z tym końcem...

- Poszedłem do Milicji Obywatelskiej, do Wydziału Ruchu Drogowego. W 1989 r. kolega poprosił mnie o pomoc w kantorze. Okazało się, że za kilkanaście dni pracy zarobiłem tyle, co w MO w pół roku. A byłem wówczas oficerem milicji. Wcześniej niespecjalnie wiedziałem nawet, co to jest kantor. Niemal od razu napisałem do odpowiedniego ministra prośbę o zwolnienie z resortu. Na spotkaniach absolwentów Wyższej Szkoły Oficerskiej śmiejemy się czasem, że byłem jednym z pierwszych „wariatów”, który napisał prośbę o zwolnienie ze służby z powodu rozpoczęcia działalności gospodarczej. Chciałem spróbować... Nie udało się zostać zawodowym sportowcem, trzeba było szukać kolejnej szansy. Udało się, zacząłem zarabiać takie pieniądze, że zacząłem mieć wyrzuty sumienia. To jest społecznie niesprawiedliwe, że można tak dużo zarabiać. I tak wspieram różne inicjatywy.

 

- Między innymi kajakarzy. Pamiętam słowa wsparcia dla Przemka Rojka na ubiegłorocznych mistrzostwach Polski. Przemek pojechał walczyć o kwalifikację na mistrzostwa świata, na 1000 metrów w jedynce był czwarty. Atmosfera zrobiła się „jak na stypie”. Zapamiętałem wtedy, jak go podnosiłeś na duchu.

- Przemek postawił wszystko na jedną kartę. Mógł iść na studia, postawił wszystko na sport. Okres młodzieńczy już nie wróci, a trzeba spróbować: albo się uda, albo się nie uda. Na razie wszystko wskazuje na to, że się uda. Przemek osiąga coraz lepsze wyniki, dobrze jest prowadzony, ma wsparcie rodziny i co ważne rodziców też stać na to, żeby syn był sportowcem. Ma to, czego ja nie miałem. Pamiętam jeden ze swoich startów na spartakiadzie ogólnopolskiej. Grzegorz Śledziewski tam wygrał wszystko, co można było wygrać, same złota. Ja zaprezentowałem się z dobrej strony, ale jednego startu nie zapomnę. Bieg o wejście do finału w jedynce. Wiosłuję, jestem na pozycji dającej awans, mijam linię mety i przestaję wiosłować. Chwilę później się okazało, że to nie była linia mety, właściwa meta była kilkadziesiąt metrów dalej. Kilku kajakarzy w tym czasie mnie wyprzedziło i straciłem miejsce w finale. Wyszedł mój brak doświadczenia. Dziś wspominam to z uśmiechem na twarzy...

 

- Sentyment pozostał.

- Mi się nie udało, ale wiem, co przeżywają nasi kajakarze. I staram się pomóc na ile mogę, żeby ich kariera nie skończyła się zbyt wcześnie.

 

- A masz jakiś plan, do kiedy?

- Oby jak najdłużej. Ale najlepszy czas dla kantorów, takich jakie ja prowadzę, już minął. Osiągają coraz słabsze wyniki finansowe, i to nie jest moja wina, tylko taka jest rzeczywistość gospodarcza, taki jest trend. Kantory są likwidowane. Ja, ze względu na to, że byłem liderem na lokalnym rynku, staram się utrzymywać określony poziom. Ale koniec jest nieuchronny, to tylko kwestia czasu. Przyjdzie taki moment, kiedy prowadzenie kantorów przestanie się opłacać. Ale dopóki będzie mnie stać, to będę kajakarzom pomagać. Jak długo? Trudno teraz powiedzieć.

 

- To przejdźmy do Twojej drugiej pasji. Pamiętasz swój pierwszy antyk?

- Holenderska waza Delft z rodzinnego domu. Toczyliśmy spór z siostrą, komu ma przypaść. Ostatecznie mama podarowała ją mi, miałem 14-15 lat. Do tej pory jest w mojej kolekcji. Zawsze lubiłem antyki. Nie wiem, skąd to mi się wzięło. Kiedyś widziałem, jak jakaś pani zabierała się do porąbania starej szafy. Wybiegłem natychmiast i wynegocjowałem mebel w zamian za przyniesienie dwa razy większej ilości drewna. Tak się zaczęło „zbieranie”. Z muzealnego punktu widzenia, to nie było nic szczególnego – biblioteczka z okresu międzywojennego. Ale wciąż czuję do niej sentyment, do dziś stoi w domu rodziców.

 

- A potem już poszło...

- Najpierw kupowałem „wszystko jak leci”, też mało istotne rzeczy. Bardziej doświadczeni koledzy poradzili, żebym kupował coś raz w roku, ale wartościowego. Nie kupować wszystkiego, co mi się podoba, tylko to, co jest bardzo dobre: bardzo stare, bardzo cenne, bardzo rzadkie. Zajmuję się tym już ponad pół wieku i mam już tak, że nawet jak nie wiem, co to za przedmiot, to wiem że jest bardzo dobry. Nie zawsze tak było. Były już takie przypadki, kiedy ze swojej kolekcji sprzedawałem artefakty, a po latach kupowałem je ponownie, bo... chciałem je ponownie mieć.

 

- Bardziej hobby czy bardziej lokata kapitału?

- A jedno musi wykluczać drugie? W zasadzie nie sprzedaję swoich antyków. Wyjątkiem są rzeczy, których mam „za dużo”, które „zrobiły się” popularne. Wtedy się ich pozbywam i kupuję przedmioty starsze, rzadsze i cenniejsze. Najlepiej takie, które każde muzeum chciałoby mieć.

  Elbląg, Jeden z kaflowych zegarów
Jeden z kaflowych zegarów (fot. Mikołaj Sobczak)

 

- Między innymi zegary.

- Mam 29 zegarów kaflowych, m.in. egzemplarz z 1600 roku. Wszystkie one zostały doprowadzone do użytku. Mamy w Elblągu specjalistę w tym zakresie - Andrzeja Krajewskiego. Ale to tylko jeden z fachowców, którzy mi pomagają w przywracaniu zegarów do życia. Pamiętam taki jeden zegar poznański, brakowało chyba połowy mechanizmu. Duże wyzwanie dla specjalisty, bo trzeba było zmieścić kilka kół zębatych na stosunkowo małej powierzchni. Daliśmy radę. Można go oglądać w naszym muzeum. Za zegar kaflowy w XVI i XVII wieku można było kupić wioskę. Mogli sobie na nie pozwolić najbogatsi ludzie w tamtym czasie. Mam zegar Faberge z 1903 roku, też w depozycie w muzeum. Nieopisany, żeby nie kusić niewłaściwych ludzi.

 

- Jak się dowiadujesz, że jest okazja coś kupić?

- Okazji już dziś nie ma. Jest tyle informacji, możliwości, że kolekcjonerzy dokładnie wiedzą, ile dany przedmiot powinien kosztować. I albo kupujesz, albo nie kupujesz. Obecnie skupiam się na srebrach elbląskich, ceramice kadyńskiej i meblach elbląskich. „Nasze meble” w swoim czasie były cenniejsze od gdańskich i konkurowały z toruńskimi. O swoich eksponatach wydałem książki. Jest publikacja z meblami, z ceramiką, ze srebrami. I najnowsza o zegarach. Spotkała się z dobrym przyjęciem w środowisku kolekcjonerskim. Oni wiedzą też o mnie i jak tylko coś w Europie się pojawi, to dzwonią. Czasem w decyzjach o zakupie zdaję się na nich. Dzwoni kolega, „zawodowy kolekcjoner” z Francji z informacją o ciekawym przedmiocie. >>Jak Ty być miał kupować, to byś kupił?<< pytam. Dostaję odpowiedź pozytywną i mówię >>To kupujemy.<<. Dobre przedmioty są albo w muzeach, albo rozproszone w rękach prywatnych kolekcjonerów rozrzucone gdzieś po świecie.

 

- Ostatnim nabytkiem jest zegar elbląski.

- Dowiedziałem się, że nasze muzeum otrzymało ofertę kupna od kolekcjonera z południowych Niemiec. Zegar kaflowy z 1630 roku. Szybka decyzja: kupię i dam w depozyt do muzeum. Dwie osoby pojechały 1300 kilometrów w jedną stronę. Obecnie zegar jest w naszym muzeum. To jest pasja, i trzeba powiedzieć - kosztowna.

 

- A co się z tą kolekcją stanie, jak Ciebie zabraknie?

- Miałem pytania, czy nie przekazałbym tego miastu. Ale... „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Mam działkę na Okólniku i kilkakrotnie występowałem do Urzędu Miejskiego z prośbą o ustalenie służebności drogi, abym mógł do niej dojechać. Za każdym razem dostawałem odpowiedź odmowną. Myślałem o tym, żeby to przekazać, ale nie przy tych władzach, które są obecnie.

Udało mi się zaszczepić tę pasję córce. Lubi antyki i pewnie dostanie w spadku.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama