- Podobnie jak u nas, również w rosyjskich kurortach nad Bałtykiem mieszkańcy skarżą się na "paragony grozy" i rekordowe podwyżki cen – pisze Tomasz Molga dla wp.pl. Gubernator obwodu królewieckiego przedstawił niedawno plan na zahamowanie wzrostu cen produktów.
Nowe promy kursujące po Bałtyku - z pociągami, tirami, kontenerami z żywnością i wszelkimi dobrami, a także równowartość 170 mln zł (3,88 mld rubli - red.) dla firm na dopłaty do transportu morskiego – takimi środkami gubernator obwodu, Anton Alichanow, zamierza walczyć z drożyzną. Mieszkańcy Królewca są zdania, że winni drożyźnie są sankcje wprowadzone w związku z agresją Rosji na Ukrainę oraz... zamożni turyści z Moskwy, do których dostosowuje się ceny.
Dla przykładu, piwo w kurorcie Zielenogradsk ma w przeliczeniu "na nasze" kosztować 20 zł, danie główną z rybą czy mięsem 45 zł. Rok temu ceny były o połowę niższe. Ich wzrost wiązano m. in. z trudnościami w zaopatrzeniu.
- Cześć towarów nie dociera do Królewca ze względu na sankcje albo ograniczenia transportu wprowadzone przez Polskę i Litwę. Przedsiębiorcy są zmuszeni sprowadzać część towarów drogą morską z portu Ust-Ługa koło Sankt Petersburga – przypomina Tomasz Molga.
Niektórzy komentatorzy są zaskoczeni wytrzymałością Rosjan jeśli chodzi o sankcje. Inni są zdania, że odnoszą one skutek, bo w obwodzie królewieckim brakuje towarów albo są drogie.
- Poziom niezadowolenia społecznego wobec polityki Kremla jest relatywnie wysoki. Oczywiście ktoś, kto liczył na szybkie "zduszenie" gospodarki obwodu pewnie się przeliczył, ale z pewnością sankcje działają - komentuje dla wp.pl dr hab. Krzysztof Żęgota z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, który zajmuje się sprawami bezpieczeństwa Rosji.
Więcej na wp.pl.