
W siatkówkę gra od dziecka. Ona dała jej siłę i stała się sposobem na życie. By dalej się rozwijać w tym sporcie, wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Dziś opowiada nam, jak trudne były jej początki za oceanem i jak bardzo opłaca się ciężko pracować. Rozmawiamy z elblążanką z pasją Adrianną Sosnowską.
Adrianna Sosnowska: - W podstawówce grałam trochę w zbijaka, a że akurat na wuefie była siatkówka, zakochałam się w niej od samego początku. Potem do szkoły przyszła trenerka, która robiła nabór do ligi siatkowej. Na trening zaciągnęły mnie koleżanki i tak to się zaczęło. U mnie w rodzinie sport był zawsze obecny. Mój ojciec trenował piłkę ręczną, dlatego wszyscy zachęcali mnie, bym również poszła w tym kierunku.
- Najpierw trafiłaś do Truso Elbląg…
- Tak, tworzyłyśmy bardzo zgraną grupę dziewczyn. Była to młoda drużyna z sukcesami. Być może gdyby ktoś nas bardziej zdyscyplinował, odniosłybyśmy jeszcze więcej sukcesów, a tak z czasem każda z nas poszła w swoją stronę. A wywalczyłyśmy wicemistrzostwo Polski młodziczek. Nawet takie miasto jak Warszawa nie mogło nam dorównać. Takie były moje początki z siatkówką i to dało mi powera, by ciągnąć to dalej. Z czasem przeszłam do drugiej ligi kobiet, grając w Orle Elbląg. Na początku był to dla mnie szok, ponieważ grałam z zawodniczkami dużo starszymi od siebie. One miały dwadzieścia kilka, trzydzieści lat, a ja może z siedemnaście. Na początku dawałam się więc ogrywać, ale z roku na rok było tylko lepiej.
- Powiedziałaś, że siatkówka dała ci przyjaciół, pewność siebie…
- Tak było i na pewno, gdy będę miała kiedyś własne dzieci, zawsze będę pchała je do sportu. Nieważne, czy to będzie taniec, balet czy piłka nożna. Sport to dla dziecka wielka frajda, dzięki niemu nabiera ono też pewności siebie, uczy się gry w zespole. Poza tym sport daje przyjaciół i rozwija przede wszystkim fizycznie. Ja do tej pory spotykam się ze znajomymi z drużyny siatkarskiej z czasów podstawówki.
- Jak to się stało, że znalazłaś się w USA?
- Po skończonej szkole średniej i zdanej maturze zaczęłam się zastanawiać, co tu ze sobą zrobić. Miałam wprawdzie wizję gry w drugiej lidze, gdzie zaczęłam już zarabiać pieniądze, jednak zaczęłam się zastanawiać, co mnie tutaj czeka, gdy pójdę na studia. Skończę kilkuletnie studia, a pracy nie ma. Zastanawiałam się, czy jest sens iść tą drogą. Na pewno chciałam dalej grać, tylko nie wiedziałam jeszcze, gdzie. Najpierw zaczęłam myśleć o wyjeździe do innego kraju Europy. Znałam też pewną Polkę, która wyjechała do Stanów i grała tam w siatkówkę. Znałyśmy się z turniejów, gdy jeszcze grała w Polsce. Zobaczyłam, że dodaje zdjęcia na Facebooku i postanowiłam, że do niej napiszę. I wtedy ona poradziła mi, żebym wysłała maila wraz z nagranymi moimi meczami do college'u, w którym ona była. Wysłałam i dostałam stypendium w zamian za to, że będę dla tego college'u grała w siatkówkę. Obecnie ukończyłam dwa lata studiów na Colby Community College w Kansas, gdzie studiowałam biznes. Grałam dla tego college'u przez dwa lata, w zamian za to nie musiałam płacić za szkołę a wiadomo, że edukacja w Stanach jest bardzo droga. Teraz wybrałam specjalizację na kolejne dwa lata i będę studiować zarządzanie zasobami ludzkimi na University of Wisconsin at Green Bay. Obecnie jestem w trakcie przenoszenia się z centralnych Stanów na północ.

- Czym różni się trenowanie siatkówki w Stanach i w Polsce?
- To jest zupełnie inna bajka. Siatkówka nie jest zbyt popularnym sportem w Stanach, bo w pierwszym rzędzie liczy się koszykówka, football i hokej. Siatkówka jest gdzieś daleko, daleko w tyle, ale jak już się coś w Stanach robi, to na 120 procent. W Elblągu było tak, że przychodziło się na trening, trenowało się, dostawało za to pieniądze, była to jakby praca. Była to także moja pasja, ale jakby gdzieś tam powoli zanikała. A w Stanach na nowo dostałam takiego powera, że znów chciało mi się w tę siatkówkę grać. Przede wszystkim warunki są nieporównywalne. W Elblągu nie było warunków na rozwinięcie się w tym sporcie, w Stanach dużo czasu spędzamy na siłowni. W Elblągu grałyśmy raz dziennie po dwie godziny, a w USA trenujemy dwa razy dziennie po trzy godziny plus siłownia. I to było dla mnie szokiem, jak jest to intensywne, jak trzeba harować, by wejść na boisko i jak wtedy jest się dumnym, że się w tę siatkówkę gra.
- Na jakim poziomie grałaś do tej pory w siatkówkę w Stanach?
- Uczyłam się w junior college i grałam tam na trochę niższym poziomie, bo były to rozrywki międzyszkolne - pomiędzy szkołami w stanie Kansas. Postanowiłam jednak, że pójdę do tego college'u, bo po pierwsze nie znałam języka, po drugie było to małe sześciotysięczne miasteczko i wiedziałam, że ludzie mi pomogą, że nie będę tam sama. Poznałam naprawdę wspaniałych ludzi, z którymi później na pewno będę miała kontakt. Poznałam też trochę życie, bo wiadomo, że byłam tam sama, bez rodziny. Teraz przenoszę się do innej szkoły, gdzie będę grała już w pierwszej lidze, będzie to dużo wyższy poziom, ponieważ będziemy brały udział w rozgrywkach międzystanowymi.
- Masz dopiero 21 lat, jesteś w Stanach od dwóch lat. Początki musiały być trudne... Jak często przyjeżdżasz do Polski?
- W Polsce jestem raz w roku w wakacje. Jutro już niestety muszę wrócić do Stanów. Zawsze obiecuję sobie, że przyjadę do Polski na święta Bożego Narodzenia. Przez dwa ostatnie święta byłam w USA i nie mogłam ich spędzić z rodzicami i siostrami. Rozmawianie przez Skype’a w wigilię jest naprawdę przygnębiające. Miałam to szczęście, że poznałam wspaniałych ludzi w Stanach. Do tej pory mieszkałam w tzw. rodzinie zastępczej, gdzie miałam swój własny pokój i byłam częścią tej rodziny. Nie było mnie stać na opłacenie akademika, bo stypendium tego nie obejmowało i miałam na tyle szczęścia, że trenerka znalazła mi tę rodzinę, która bardzo mnie wspierała. Dziewczyny z drużyny czy szkoły nie zawsze były zainteresowane tym, jak ja się tutaj czuję, a ludzie, u których mieszkałam, zawsze czekali na mnie z obiadem, zabierali mnie na narty do Kolorado, na wakacje. Sprawiali, że nawet w te święta nie czułam się aż tak samotna. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Już teraz planują przyjechać do mnie do Wisconsin na pierwsze mecze.
Wiadomo jednak, że pierwszy rok w Stanach był dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem w życiu. Co by się nie działo, w Polsce zawsze obok była moja mama, reszta rodziny. Dla mnie rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Moja mama jest wspaniałą kobietą, najważniejszym człowiekiem w moim życiu i wyjeżdżając do USA, nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego, że tam nie będzie mi tak mamy brakować. Mimo że codziennie rozmawiamy na Skype, było mi bardzo ciężko. A wyjeżdżałam do Stanów nie znając dobrze języka, co dodatkowo było dla mnie bardzo trudne. Musiałam nauczyć się języka, przeżyłam też szok kulturowy.
- Jaka poradziłaś sobie z amerykańską mentalnością?
- U Amerykanów zawsze wszystko musi być ok. Nieważne czy rozwodzisz się z mężem, czy masz doła, ludzie zawsze są uśmiechnięci, zawsze wszystko jest w porządku. Kiedyś ktoś mnie zapytał, jak ja się czuję, a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że beznadziejnie i ta osoba nie mówiąc nic, poszła po prostu dalej.
- Najgorszy kryzys już minął?
- Jest o wiele, wiele lepiej. Odniosłam nawet sukces - szóste miejsce w Junior College’ach jako atakująca. Dało mi to satysfakcję i zrozumiałam, że ciężka praca się opłaca.
- A jak wygląda twój zwykły dzień w Stanach?
- Najpierw trening, raz na piątą, raz na szóstą rano. Potem szkoła do godz. 14-15. A potem znów trening i siłownia. Do tego pracowałam przez dwa lata w administracji w szkole, ponieważ w Stanach nie otrzymuje się pieniędzy za sport. W tej drugiej szkole też będę pracowała w administracji, żeby sobie dorobić.
- Planujesz wrócić do Polski?
- Moim jedynym celem w Stanach jest skończenie szkoły i zdobycie wyższej edukacji. Później chciałabym wrócić do Polski, do kilku osób, które kocham nad życie.