Rozmowa z Januszem Leonem Wiśniewskim, pisarzem, autorem powieści „S@motność w sieci” i zbioru opowiadań „Zespoły napięć”.
Pana biografia może się wydawać dość zaskakująca – tytuły naukowe z fizyki i ekonomii, habilitacja z chemii i zawód... rybaka dalekomorskiego. Pracował Pan na morzu?
Skończyłem technikum rybołówstwa morskiego i tam zrobiłem maturę. Tam też się dowiedziałem, że nie będę w życiu rybakiem dalekomorskim. To była jednak wielka przygoda w moim życiu: pięć lat szkoły, matura, potem fizyka... Została ta szkoła w moim życiorysie – choć może to zabrzmi trochę patetycznie - jak tatuaż. Nigdy zawodowo nie pływałem, nie otrzymałem nigdy z tego tytułu wypłaty, miałem jednak praktyki na szkolnych statkach rybackich. Na pokładzie ma się sporo czasu, dużo się myśli, obserwuje się dość ekstremalne postawy mężczyn. Napisałem o tym zresztą w ostatnim opowiadaniu „Zespołów napięć” zatytułowanym „Cykl zamknięty”. To najbardziej autobiograficzny fragment mojego pisarstwa.
To opowiadanie to nie jedyny akcent autobiograficzny. Piętno pańskiej biografii nosi też np. bohater „S@motność w sieci”.
Po pierwsze, czuję dyskomfort, kiedy nazywa się mnie pisarzem. Napisałem dopiero dwie książki, jestem naukowcem i naukowcem pozostanę. Był taki okres w moim życiu, że zaszła u mnie potrzeba napisania nie tylko tego, co wiem, nie tylko artykułów naukowych, doktoratu, ale także tego, co czuję. To się zdarzyło w 1998 roku, ale nie chcę jeszcze zaliczać się do grona pisarzy. To zbyt szacowne grono. Ja po prostu napisałem dwie książki, które odniosły sukces. Książki, szczególnie pierwsze, debiutanckie są zawsze autobiograficzne. Wharton powiedział kiedyś, że na podstawie własnej biografii można napisać nieskończoną ilość historii, ja zawsze dodaję: niekoniecznie prawdziwych. Akcję „S@motności w sieci” umieściłem w moim świecie. Od skończenia studiów poruszam się po świecie naukowców, trudno żebym napisał o maklerach giełdowych. Tego świata nie znam. W moich książkach są pewne elementy z mojego życia. Wszystkie historie opisane szczególnie w „S@motności...” są prawdziwe, zostały tylko przeze mnie sfabularyzowane. To rodzaj puzzli z biografii ludzi, których poznałem, lubiłem, których nienawidziłem, z którymi się stykałem, którzy mi imponowali... Nałożyłem to na tło mojego życia. „S@motność w sieci” nie jest jednak książką autobiograficzną.
Są w Pana powieści historie, które wydają się mało prawdopodobne, jak np. wątek miłości zakonnika i zakonnicy.
A są prawdziwe! Byłem nawet w miejscu, gdzie ta zakonnica popełniła samobójstwo. Nie było to pod Częstochową, ale pod Bydgoszczą. Takie historie się zdarzają. Emocje są czymś, co do niektórych przychodzi dość nieoczekiwanie, jak grom z jasnego nieba, nie omijają ludzi, którzy z powołania powinni się tym emocjom, tym chemicznym hormonalnym emocjom oprzeć. Historia zakonników jest również, dodam – niestety - prawdziwa.
Emocje są ważne w książkach, które Pan napisał.
Chciałem napisać książkę głównie dla siebie. „S@motność w sieci” była pisana do szuflady, ale w wyniku różnych konstelacji życiowych z szuflady wyszła. Pisałem dla emocji, głównie swoich, dlatego też nie ma w moich książkach dużo manipulowania. Szufladzie się nie chce zaimponować. Chciałem wzruszyć siebie, a przynajmniej o swoich wzruszeniach opowiedzieć. Po wydaniu książki otrzymałem 9 tysięcy e-maili. Niektóre są znacznie bardziej emocjonalne, niż moja książka, dlatego powstał pomysł, by je opublikować. Książka wychodzi 5 września i będzie nazywała się: „S@motność w sieci. Tryptyk”. Druga część będzie rodzajem mojej rozmowy, w postaci eseju, z autorami e-maili, część trzecia będzie o tym, o co dzieje się z bohaterem 15 minut po tym, jak skończyła się „S@motność...”. Wiele osób to pasjonowało i nie chciałem tego tematu zostawić.
Najczęściej zauważa się szkodliwy wpływ komputerów i internetu, tymczasem dla wielu Sieć stała się lekiem na samotność.
Internet jest stary. Ma 34 lata, ja używam go od 20 lat i jest dla mnie jak lodówka i kuchenka mikrofalowa. Nie ma w nim nic kultowego, nic specjalnie wyjątkowego. Ludzie, gdy są samotni, idą w różne miejsca, idą do kościoła, do baru. Ostatnio takim miejscem jest internet. Tam relacje są inne, niż w realu czyli świecie rzeczywistym, bo przynajamniej na początku nie zaburza poznania fizyczność. Ludzie rozmawiają ze sobą nie wiedząc, jak wyglądają, nie ma selekcji, można zachwycić kogoś sobą przez to, co się wie, jak się o tym pisze, co się czuje. Często opowiadają o sobie w nieprawdziwych obrazach, jeśli jednak nie nakłamali zbyt wiele, takie relacje mogą później istnieć w życu rzeczywistym, mają szanse, której może nie moglilby mieć, gdyby historia od początku zaczęła się w życiu rzeczywistym. Kobiety, które są mniej atrakcyjne, nie miałyby szansy opowiedzenia o sobie, mężczyźni nie mieliby odwagi o tym opowiedzieć...
Skończyłem technikum rybołówstwa morskiego i tam zrobiłem maturę. Tam też się dowiedziałem, że nie będę w życiu rybakiem dalekomorskim. To była jednak wielka przygoda w moim życiu: pięć lat szkoły, matura, potem fizyka... Została ta szkoła w moim życiorysie – choć może to zabrzmi trochę patetycznie - jak tatuaż. Nigdy zawodowo nie pływałem, nie otrzymałem nigdy z tego tytułu wypłaty, miałem jednak praktyki na szkolnych statkach rybackich. Na pokładzie ma się sporo czasu, dużo się myśli, obserwuje się dość ekstremalne postawy mężczyn. Napisałem o tym zresztą w ostatnim opowiadaniu „Zespołów napięć” zatytułowanym „Cykl zamknięty”. To najbardziej autobiograficzny fragment mojego pisarstwa.
To opowiadanie to nie jedyny akcent autobiograficzny. Piętno pańskiej biografii nosi też np. bohater „S@motność w sieci”.
Po pierwsze, czuję dyskomfort, kiedy nazywa się mnie pisarzem. Napisałem dopiero dwie książki, jestem naukowcem i naukowcem pozostanę. Był taki okres w moim życiu, że zaszła u mnie potrzeba napisania nie tylko tego, co wiem, nie tylko artykułów naukowych, doktoratu, ale także tego, co czuję. To się zdarzyło w 1998 roku, ale nie chcę jeszcze zaliczać się do grona pisarzy. To zbyt szacowne grono. Ja po prostu napisałem dwie książki, które odniosły sukces. Książki, szczególnie pierwsze, debiutanckie są zawsze autobiograficzne. Wharton powiedział kiedyś, że na podstawie własnej biografii można napisać nieskończoną ilość historii, ja zawsze dodaję: niekoniecznie prawdziwych. Akcję „S@motności w sieci” umieściłem w moim świecie. Od skończenia studiów poruszam się po świecie naukowców, trudno żebym napisał o maklerach giełdowych. Tego świata nie znam. W moich książkach są pewne elementy z mojego życia. Wszystkie historie opisane szczególnie w „S@motności...” są prawdziwe, zostały tylko przeze mnie sfabularyzowane. To rodzaj puzzli z biografii ludzi, których poznałem, lubiłem, których nienawidziłem, z którymi się stykałem, którzy mi imponowali... Nałożyłem to na tło mojego życia. „S@motność w sieci” nie jest jednak książką autobiograficzną.
Są w Pana powieści historie, które wydają się mało prawdopodobne, jak np. wątek miłości zakonnika i zakonnicy.
A są prawdziwe! Byłem nawet w miejscu, gdzie ta zakonnica popełniła samobójstwo. Nie było to pod Częstochową, ale pod Bydgoszczą. Takie historie się zdarzają. Emocje są czymś, co do niektórych przychodzi dość nieoczekiwanie, jak grom z jasnego nieba, nie omijają ludzi, którzy z powołania powinni się tym emocjom, tym chemicznym hormonalnym emocjom oprzeć. Historia zakonników jest również, dodam – niestety - prawdziwa.
Emocje są ważne w książkach, które Pan napisał.
Chciałem napisać książkę głównie dla siebie. „S@motność w sieci” była pisana do szuflady, ale w wyniku różnych konstelacji życiowych z szuflady wyszła. Pisałem dla emocji, głównie swoich, dlatego też nie ma w moich książkach dużo manipulowania. Szufladzie się nie chce zaimponować. Chciałem wzruszyć siebie, a przynajmniej o swoich wzruszeniach opowiedzieć. Po wydaniu książki otrzymałem 9 tysięcy e-maili. Niektóre są znacznie bardziej emocjonalne, niż moja książka, dlatego powstał pomysł, by je opublikować. Książka wychodzi 5 września i będzie nazywała się: „S@motność w sieci. Tryptyk”. Druga część będzie rodzajem mojej rozmowy, w postaci eseju, z autorami e-maili, część trzecia będzie o tym, o co dzieje się z bohaterem 15 minut po tym, jak skończyła się „S@motność...”. Wiele osób to pasjonowało i nie chciałem tego tematu zostawić.
Najczęściej zauważa się szkodliwy wpływ komputerów i internetu, tymczasem dla wielu Sieć stała się lekiem na samotność.
Internet jest stary. Ma 34 lata, ja używam go od 20 lat i jest dla mnie jak lodówka i kuchenka mikrofalowa. Nie ma w nim nic kultowego, nic specjalnie wyjątkowego. Ludzie, gdy są samotni, idą w różne miejsca, idą do kościoła, do baru. Ostatnio takim miejscem jest internet. Tam relacje są inne, niż w realu czyli świecie rzeczywistym, bo przynajamniej na początku nie zaburza poznania fizyczność. Ludzie rozmawiają ze sobą nie wiedząc, jak wyglądają, nie ma selekcji, można zachwycić kogoś sobą przez to, co się wie, jak się o tym pisze, co się czuje. Często opowiadają o sobie w nieprawdziwych obrazach, jeśli jednak nie nakłamali zbyt wiele, takie relacje mogą później istnieć w życu rzeczywistym, mają szanse, której może nie moglilby mieć, gdyby historia od początku zaczęła się w życiu rzeczywistym. Kobiety, które są mniej atrakcyjne, nie miałyby szansy opowiedzenia o sobie, mężczyźni nie mieliby odwagi o tym opowiedzieć...
rozmawiała Joanna Torsh