Drzwi naszpikowane wielkimi gwoździami, a na nich fragmenty (naszych) życiorysów i przyprawiający o zawał serca finisz... W piątek w Galerii EL Arti Grabowski pokazał swoje „CV”. Zobacz zdjęcia.
Wyglądało groźnie
Szaleńcze krzyki z ambony. Świdrujące dźwięki z głośnika. Nieprzewidywalny artysta biegający z pękiem olbrzymich gwoździ. Z dzikością w oczach krążący między mównicą a płytą wiszącą na lince. Gołą dłonią wbijający szpikulce w drewno. Z „łożem fakira” nad głową błądzący wśród publiczności.
CV, ADHD, PIS, PO, ASP, IQ, AA, WOŚP, USA, ZUS... Radość. Duma. Wstyd. Smutek. Strach. Mieszanka emocji. Każdy akronim opatrzony był odpowiednim, niezwykle wymownym - aczkolwiek krótkim - komentarzem. Na ile sposobów można wypowiedzieć zwroty „wow” i „ałć”? Arti udowodnił, że na wiele. Bardzo wiele. Dodając do tego solidną porcję innych, bliżej nieokreślonych i nie dających się zwerbalizować odgłosów, szalonych min i nieobliczalnych zachowań. Grabowski budował atmosferę każdym dźwiękiem, każdym gestem. A publiczność z ciekawością słuchała, obserwowała, dumała, śmiała się i bała... Szczególnie ja, na sam koniec spektaklu. Nieznośny akompaniament i ostrza kilkudziesięciu gwoździ skierowane w leżącego performera - nie wiedziałam już czy zatykać uszy, czy zasłaniać oczy. Szkoda przecież, żeby zrobił sobie krzywdę.
Udało się. Stan przedzawałowy osiągnięty. Cała masa Arti’stycznych dziwactw zdecydowanie na plus.
Niepotrzebne „stopy”
Publiczność mogła prosić o wyjaśnienie niezrozumiałych kwestii w opowiadanych przez Grabowskiego historiach mówiąc „stop”. Wówczas artysta objaśniał, co ma na myśli. Irytujące było zatrzymywanie akcji (i to raczej w oczywistych momentach) przez osobę, która Artiego zna i, nieukrywanym zachwytem kierowana, sprowadziła go do nas. Odebrałam to jako sztuczne wymuszanie interakcji publiczności z performerem.
Szaleńcze krzyki z ambony. Świdrujące dźwięki z głośnika. Nieprzewidywalny artysta biegający z pękiem olbrzymich gwoździ. Z dzikością w oczach krążący między mównicą a płytą wiszącą na lince. Gołą dłonią wbijający szpikulce w drewno. Z „łożem fakira” nad głową błądzący wśród publiczności.
CV, ADHD, PIS, PO, ASP, IQ, AA, WOŚP, USA, ZUS... Radość. Duma. Wstyd. Smutek. Strach. Mieszanka emocji. Każdy akronim opatrzony był odpowiednim, niezwykle wymownym - aczkolwiek krótkim - komentarzem. Na ile sposobów można wypowiedzieć zwroty „wow” i „ałć”? Arti udowodnił, że na wiele. Bardzo wiele. Dodając do tego solidną porcję innych, bliżej nieokreślonych i nie dających się zwerbalizować odgłosów, szalonych min i nieobliczalnych zachowań. Grabowski budował atmosferę każdym dźwiękiem, każdym gestem. A publiczność z ciekawością słuchała, obserwowała, dumała, śmiała się i bała... Szczególnie ja, na sam koniec spektaklu. Nieznośny akompaniament i ostrza kilkudziesięciu gwoździ skierowane w leżącego performera - nie wiedziałam już czy zatykać uszy, czy zasłaniać oczy. Szkoda przecież, żeby zrobił sobie krzywdę.
Udało się. Stan przedzawałowy osiągnięty. Cała masa Arti’stycznych dziwactw zdecydowanie na plus.
Niepotrzebne „stopy”
Publiczność mogła prosić o wyjaśnienie niezrozumiałych kwestii w opowiadanych przez Grabowskiego historiach mówiąc „stop”. Wówczas artysta objaśniał, co ma na myśli. Irytujące było zatrzymywanie akcji (i to raczej w oczywistych momentach) przez osobę, która Artiego zna i, nieukrywanym zachwytem kierowana, sprowadziła go do nas. Odebrałam to jako sztuczne wymuszanie interakcji publiczności z performerem.
OK