Zdradziłam - przyznaje się na jednym z for internetowych Anna. Wiedzą o tym inni internauci, nie wie jednak jej własny mąż. I chociaż wyjawia wiele szczegółów związanych ze swoim romansem na ogólnodostępnym forum, nie ma zamiaru odkrywać ich przed partnerem. Czy dobrze robi?
Mówić czy nie?
Są dwie „szkoły” propagujące zupełnie odmienne spojrzenie na tę sprawę. Zwolennicy uczciwości uważają, że powiedzieć o niewierności trzeba, natomiast ich przeciwnicy twierdzą, że robić tego absolutnie nie wolno. Zarówno jedni, jak i drudzy mają argumenty na potwierdzenie swoich tez.
Ci, którzy ponad wszystko cenią uczciwość, uważają, że nie warto zataić zdrady, bo działa się wtedy na szkodę nie tylko partnera, ale i własną. Przede wszystkim nie wolno kłamać, to przecież jest wbrew przysiędze, którą składało się przed ołtarzem. Zdrada jest już ogromnym naruszeniem obietnicy, a kłamstwo z nią związane - kolejnym. W końcu nie będziemy potrafić przerwać pasma fałszu i nasze życie stanie się jednym wielkim oszustwem. Będziemy grać i udawać, a nasze małżeństwo pęknie pod naporem kłamstw jak bańka mydlana.
Kłamstwo goni kłamstwo
Przecież partner prędzej czy później zrozumie, że jest oszukiwany. Nawet jeśli nie pozna całej prawdy, wyczuje, że nie jesteśmy wobec niego szczere. A nasze wyrzuty sumienia będą tak ogromne, że same zrozumiemy, iż nie jesteśmy warte człowieka, który nas kocha. Dlatego lepiej powiedzieć i od razu dać mężowi szansę na poznanie prawdy oraz na dokonanie wyboru - twierdzą zwolennicy mówienia o zdradzie.
Podają także inny, bardziej prozaiczny powód. Przecież wiarołomstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw! Nie można więc liczyć na wygodne i bezpieczne życie po zdradzie, bo ono nie istnieje. Z jednej strony wyrzuty sumienia, z drugiej strach przed dniem, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Lepiej więc powiedzieć od razu i nie czekać w nieskończoność na „wyrok”
Czego oczy nie widzą…
Nie mówię, licząc, że nigdy się to nie wyda, zwłaszcza jeśli był to jednorazowy skok w bok. Psychoanalizy małżeńskie niczemu nie służą, a mogą szybko doprowadzić do kwasów, niesnasek i rozwodu. Ale jeżeli zdarzyło się to tylko raz i nie zamierzam się wiązać - nie mówię, bo to mogłoby zniszczyć wszystko. Jednocześnie dopuszczam takie samo zachowanie z drugiej strony - nie chcę wiedzieć o zdradzie. Wyznaję niemiecką mądrość „einmal ist keinmal” – „to, co raz się zdarzyło, nigdy się nie zdarzyło” - twierdzi z kolei Małgorzata, właścicielka niewielkiej firmy, w małżeństwie od 5 lat. Jest zwolenniczką teorii, że lepiej nie mówić o zdradzie, pod warunkiem, że jest to wyskok jednorazowy i jest spora szansa, że się nie wyda.
Zwolennicy niemówienia o wiarołomności uważają, że to, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Trzeba po prostu zapomnieć i żyć dalej. I nie bać się, że ktoś coś powie, bo przecież ludzie mają większe zmartwienia niż wtrącanie się w cudze życie i opowiadanie kumplowi, że żona go zdradziła. Tym bardziej, że przecież zazwyczaj o takim wyskoku mało kto wie. Lepiej więc nic nikomu nie mówić i samej zapomnieć. Twierdzą też, że nie kłamstwo, ale właśnie powiedzenie prawdy to okrucieństwo. Po co obciążać partnera takim bólem? Lepiej, żebyśmy sami nosili ten ból, niech on nie musi się męczyć, zróbmy to za niego - uważają zwolennicy milczenia.
Mówić więc czy nie? Wielu psychologów twierdzi, że lepiej nie. Podkreślają fakt, że zdrada to najczęstsza przyczyna rozwodów, jednak przecież tylko ta, o której powiemy. Lepiej więc przemilczeć, a o fakcie powiedzieć zaufanej przyjaciółce, żeby wyzbyć się wielkiego ciężaru, a nie partnerowi. Chyba, że nie był to jednorazowy skok, ale długi romans. Wtedy, gdy w grę wchodzi kochanek, warto zastanowić się nad swoim małżeństwem i sensem jego trwania. Lepiej, być może, powiedzieć mężowi, że nie jest jedynym mężczyzną i dać sobie i jemu szansę na nowy, lepszy związek. Jakakolwiek by to zdrada nie była, niech będzie lekcją na przyszłość i dobrym powodem do przemyśleń nad tym, co się stało, że trzeba było szukać pocieszenia u obcego mężczyzny.
Są dwie „szkoły” propagujące zupełnie odmienne spojrzenie na tę sprawę. Zwolennicy uczciwości uważają, że powiedzieć o niewierności trzeba, natomiast ich przeciwnicy twierdzą, że robić tego absolutnie nie wolno. Zarówno jedni, jak i drudzy mają argumenty na potwierdzenie swoich tez.
Ci, którzy ponad wszystko cenią uczciwość, uważają, że nie warto zataić zdrady, bo działa się wtedy na szkodę nie tylko partnera, ale i własną. Przede wszystkim nie wolno kłamać, to przecież jest wbrew przysiędze, którą składało się przed ołtarzem. Zdrada jest już ogromnym naruszeniem obietnicy, a kłamstwo z nią związane - kolejnym. W końcu nie będziemy potrafić przerwać pasma fałszu i nasze życie stanie się jednym wielkim oszustwem. Będziemy grać i udawać, a nasze małżeństwo pęknie pod naporem kłamstw jak bańka mydlana.
Kłamstwo goni kłamstwo
Przecież partner prędzej czy później zrozumie, że jest oszukiwany. Nawet jeśli nie pozna całej prawdy, wyczuje, że nie jesteśmy wobec niego szczere. A nasze wyrzuty sumienia będą tak ogromne, że same zrozumiemy, iż nie jesteśmy warte człowieka, który nas kocha. Dlatego lepiej powiedzieć i od razu dać mężowi szansę na poznanie prawdy oraz na dokonanie wyboru - twierdzą zwolennicy mówienia o zdradzie.
Podają także inny, bardziej prozaiczny powód. Przecież wiarołomstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw! Nie można więc liczyć na wygodne i bezpieczne życie po zdradzie, bo ono nie istnieje. Z jednej strony wyrzuty sumienia, z drugiej strach przed dniem, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Lepiej więc powiedzieć od razu i nie czekać w nieskończoność na „wyrok”
Czego oczy nie widzą…
Nie mówię, licząc, że nigdy się to nie wyda, zwłaszcza jeśli był to jednorazowy skok w bok. Psychoanalizy małżeńskie niczemu nie służą, a mogą szybko doprowadzić do kwasów, niesnasek i rozwodu. Ale jeżeli zdarzyło się to tylko raz i nie zamierzam się wiązać - nie mówię, bo to mogłoby zniszczyć wszystko. Jednocześnie dopuszczam takie samo zachowanie z drugiej strony - nie chcę wiedzieć o zdradzie. Wyznaję niemiecką mądrość „einmal ist keinmal” – „to, co raz się zdarzyło, nigdy się nie zdarzyło” - twierdzi z kolei Małgorzata, właścicielka niewielkiej firmy, w małżeństwie od 5 lat. Jest zwolenniczką teorii, że lepiej nie mówić o zdradzie, pod warunkiem, że jest to wyskok jednorazowy i jest spora szansa, że się nie wyda.
Zwolennicy niemówienia o wiarołomności uważają, że to, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Trzeba po prostu zapomnieć i żyć dalej. I nie bać się, że ktoś coś powie, bo przecież ludzie mają większe zmartwienia niż wtrącanie się w cudze życie i opowiadanie kumplowi, że żona go zdradziła. Tym bardziej, że przecież zazwyczaj o takim wyskoku mało kto wie. Lepiej więc nic nikomu nie mówić i samej zapomnieć. Twierdzą też, że nie kłamstwo, ale właśnie powiedzenie prawdy to okrucieństwo. Po co obciążać partnera takim bólem? Lepiej, żebyśmy sami nosili ten ból, niech on nie musi się męczyć, zróbmy to za niego - uważają zwolennicy milczenia.
Mówić więc czy nie? Wielu psychologów twierdzi, że lepiej nie. Podkreślają fakt, że zdrada to najczęstsza przyczyna rozwodów, jednak przecież tylko ta, o której powiemy. Lepiej więc przemilczeć, a o fakcie powiedzieć zaufanej przyjaciółce, żeby wyzbyć się wielkiego ciężaru, a nie partnerowi. Chyba, że nie był to jednorazowy skok, ale długi romans. Wtedy, gdy w grę wchodzi kochanek, warto zastanowić się nad swoim małżeństwem i sensem jego trwania. Lepiej, być może, powiedzieć mężowi, że nie jest jedynym mężczyzną i dać sobie i jemu szansę na nowy, lepszy związek. Jakakolwiek by to zdrada nie była, niech będzie lekcją na przyszłość i dobrym powodem do przemyśleń nad tym, co się stało, że trzeba było szukać pocieszenia u obcego mężczyzny.