W miniony wtorek rano, ok. godz. 7, temperatura za oknem dochodziła do 20 stopni poniżej zera. To jednak dzień targowy na bazarze. Na ulicach pustki, ani jednej żywej duszy, ale wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów, aby znaleźć się w świecie bazarowych straganów, gdzie nie brakuje „amatorów” ekstremalnego handlowania.
– Każdy musi zarobić parę groszy – mówi mi starsza pani, której dzieci pracują na bazarze. Chociaż same nie mówią tego wprost. Zresztą niechętnie o tym rozmawiają, jakby wstydziły się tego, że „muszą” zarabiać w takich warunkach.
– Nikt ich tam siłą nie trzyma, mogą zamknąć budę i siedzieć w domu – skomentował starszy pan mieszkający niedaleko rynku, który wybrał się na „ekspresowy” spacer po chleb.
Jak bazarowe morsy wytrzymują na mrozie, przy którym zamykane są szkoły?
– Nawet herbata już nie pomaga się ogrzać... Można się ogrzać, ale tylko na chwilę, a później znowu zimno. Przetrzymać można tylko poprzez ruch – dużo chodzę. Jestem ciepło ubrana, na cebulkę. Można jeszcze się pogrzać w sklepie albo w samochodzie – wyznała jedna z kobiet sprzedających od lat bieliznę na rynku.
Mimo wielkich mrozów, życie na Miejskim Targowisku toczy się swoim rytmem. W tak mroźny dzień głównie sprzedawana jest tu odzież – nowa i używana, a także starocie rodem z pchlego targu. Rano można tutaj spotkać papierosowe babcie, które oferują towar bez akcyzy po atrakcyjnych cenach. Nie brakuje również mężczyzn zajmujących się tym procederem, którzy znikają już po dwóch-trzech godzinach handlowania. W sumie – na bazarze było mnóstwo ludzi sprzedających i... garstka kupujących, tych można było policzyć na palcach jednej ręki.
Za to w sobotę, kiedy była słoneczna pogoda, a temperatura osiągnęła 3 stopnie poniżej zera i stała się znośna dla ludzi, na targowisku pojawiły się znowu stoiska z warzywami i owocami. Przyprószone śniegiem i wychłodzone, ale w takich temperaturach można już handlować. Tak przynajmniej twierdzą sprzedawcy. Powrót z przymusowego urlopu przyjęli z ulgą, bo ile można nie pracować, czytaj: nie zarabiać.
– Nikt ich tam siłą nie trzyma, mogą zamknąć budę i siedzieć w domu – skomentował starszy pan mieszkający niedaleko rynku, który wybrał się na „ekspresowy” spacer po chleb.
Jak bazarowe morsy wytrzymują na mrozie, przy którym zamykane są szkoły?
– Nawet herbata już nie pomaga się ogrzać... Można się ogrzać, ale tylko na chwilę, a później znowu zimno. Przetrzymać można tylko poprzez ruch – dużo chodzę. Jestem ciepło ubrana, na cebulkę. Można jeszcze się pogrzać w sklepie albo w samochodzie – wyznała jedna z kobiet sprzedających od lat bieliznę na rynku.
Mimo wielkich mrozów, życie na Miejskim Targowisku toczy się swoim rytmem. W tak mroźny dzień głównie sprzedawana jest tu odzież – nowa i używana, a także starocie rodem z pchlego targu. Rano można tutaj spotkać papierosowe babcie, które oferują towar bez akcyzy po atrakcyjnych cenach. Nie brakuje również mężczyzn zajmujących się tym procederem, którzy znikają już po dwóch-trzech godzinach handlowania. W sumie – na bazarze było mnóstwo ludzi sprzedających i... garstka kupujących, tych można było policzyć na palcach jednej ręki.
Za to w sobotę, kiedy była słoneczna pogoda, a temperatura osiągnęła 3 stopnie poniżej zera i stała się znośna dla ludzi, na targowisku pojawiły się znowu stoiska z warzywami i owocami. Przyprószone śniegiem i wychłodzone, ale w takich temperaturach można już handlować. Tak przynajmniej twierdzą sprzedawcy. Powrót z przymusowego urlopu przyjęli z ulgą, bo ile można nie pracować, czytaj: nie zarabiać.
Elbląski bazar tętni życiem nawet o tej porze roku, jednak zarówno sprzedawcy, jak i klienci z utęsknieniem czekają na wiosnę, by spacery po rynku były przyjemnością, a nie tylko obowiązkiem.
Agnieszka Jasionowska