W nowootwartym barze przy ul. 1 Maja, nie można zjeść maślanych bułeczek, informował Głos Wybrzeża z 26 października 1954 r.
Było to (tak zwykł zaczynać każdy szanujący się kronikarz), w mglisty ranek dnia 9 października. Wstąpiłem do nowootwartego baru mlecznego przy ul. 1 Maja, aby zjeść śniadanie.
Przy okienku stały trzy młode entuzjastki mlecznej kuchni.
Mimowoli podsłuchałem rozmowę, jaka toczyła się między nimi, a sympatyczną ekspedientką. Postaram się powtórzyć ją dosłownie.
- Prosimy kakao.
- Nie ma.
- To kawę...
- Niestety.
- Wobec tego zupę mleczną.
- Jeszcze nie ma...
- No to trudno, niech będzie mleko, ale gorące i bułeczki maślane.
- Mleko owszem, ale bułeczek maślanych nie ma.
- No to niech będą zwykłe bułki.
Nauczony doświadczeniem poprosiłem już tylko o mleko i bułkę, ale... bułki okazały się pozostałością z ostatniego remanentu.
Przybity tym wszystkim podeszłem dookienka i zbolałem głosem zapytałem:
- Czy jest kierownik?
- Jest - padła odpowiedź.
A po co?.... wykrztusiłem.
Przy okienku stały trzy młode entuzjastki mlecznej kuchni.
Mimowoli podsłuchałem rozmowę, jaka toczyła się między nimi, a sympatyczną ekspedientką. Postaram się powtórzyć ją dosłownie.
- Prosimy kakao.
- Nie ma.
- To kawę...
- Niestety.
- Wobec tego zupę mleczną.
- Jeszcze nie ma...
- No to trudno, niech będzie mleko, ale gorące i bułeczki maślane.
- Mleko owszem, ale bułeczek maślanych nie ma.
- No to niech będą zwykłe bułki.
Nauczony doświadczeniem poprosiłem już tylko o mleko i bułkę, ale... bułki okazały się pozostałością z ostatniego remanentu.
Przybity tym wszystkim podeszłem dookienka i zbolałem głosem zapytałem:
- Czy jest kierownik?
- Jest - padła odpowiedź.
A po co?.... wykrztusiłem.
oprac. Olaf B.