Niecierpliwie wypatrywałam nadejścia tramwaju, gdy nagle usłyszałam głośne, ordynarne wyzwiska, informował Elbląski Głos Wybrzeża z 21 marca 1956 r.
Był dzień 20 lutego 1956 roku. Na przystanku tramwajowym przy ul. Królewieckiej grupka ludzi oczekiwała na tramwaj. Niecierpliwie wypatrywałam nadejścia tramwaju, gdy nagle usłyszałam głośne, ordynarne wyzwiska. Obejrzałam się i może nawet nie dostrzegłabym, kto tak ordynarnie wymyśla, gdyby nie to, że w te chwili posypały się nowe wyzwiska.
Ordynarne wyzwiska zwróciły uwagę wszystkich ludzi znajdujących się na przystanku, a ja – będąc ciekawą na kogo pani w czarnych oficerkach, czarnym płaszczu z plikiem papierów czy książek pod pachę i zielonym futerałem do skrzypiec w ręku wylewa nadmiar swej energii – wysunęłam się nieco do przodu.
I cóż zobaczyłam – drogi czytelniku? – Może samego rogatego diabła? Nie! To było dziecko: mały, może siedmio czy ośmioletni chłopczyk, który dźwigał tornister na plecach i z trudem wyciągał nóżki z głębokiego śniegu.
Kiedy chłopiec dogonił „energiczną” panią, nowy potok ordynarnych wyzwisk posypał się z jej ust, a na kark dziecka spadło kilka szturchańców. I wszystko o to, że w głębokim śniegu chłopiec nie mógł iść tak szybko jak dorosła kobieta i nie mógł za nią nadążyć.
Chętnie podałabym do publicznej wiadomości nazwisko tej pani, ale nie znam jej, bo w Elblągu mieszkam zaledwie miesiąc.
Muszę się przyznać, że nie byłam tak odważna, by zwrócić uwagę tej pani, ale wśród nas znajdował się funkcjonariusz MO i uważam, że jego obowiązkiem było pouczenie tej pani, że matki powinny stosować inne metody wychowawcze.
Ordynarne wyzwiska zwróciły uwagę wszystkich ludzi znajdujących się na przystanku, a ja – będąc ciekawą na kogo pani w czarnych oficerkach, czarnym płaszczu z plikiem papierów czy książek pod pachę i zielonym futerałem do skrzypiec w ręku wylewa nadmiar swej energii – wysunęłam się nieco do przodu.
I cóż zobaczyłam – drogi czytelniku? – Może samego rogatego diabła? Nie! To było dziecko: mały, może siedmio czy ośmioletni chłopczyk, który dźwigał tornister na plecach i z trudem wyciągał nóżki z głębokiego śniegu.
Kiedy chłopiec dogonił „energiczną” panią, nowy potok ordynarnych wyzwisk posypał się z jej ust, a na kark dziecka spadło kilka szturchańców. I wszystko o to, że w głębokim śniegu chłopiec nie mógł iść tak szybko jak dorosła kobieta i nie mógł za nią nadążyć.
Chętnie podałabym do publicznej wiadomości nazwisko tej pani, ale nie znam jej, bo w Elblągu mieszkam zaledwie miesiąc.
Muszę się przyznać, że nie byłam tak odważna, by zwrócić uwagę tej pani, ale wśród nas znajdował się funkcjonariusz MO i uważam, że jego obowiązkiem było pouczenie tej pani, że matki powinny stosować inne metody wychowawcze.
oprac. Olaf B.