W elbląskim sądzie trwa kolejna rozprawa w procesie Małgorzaty i Waldemara O. z Lichtajn koło Ostródy.
Są oni oskarżani o uporczywe łamanie praw swoich pracowników, którzy w Elblągu produkowali elementy do elektrowni wiatrowych. Oboje odpowiadają z wolnej stopy, jednak Małgorzata O. nie pojawiła się dziś w sądzie.
Jako pierwsza zeznania składała kierowniczka produkcji. Jej dawni podwładni i sam Waldemar O. mówią, że to ona była odpowiedzialna przynajmniej za część uchybień w zakładzie. Kobieta odpierała dziś te zarzuty, bo - jak stwierdziła - tylko realizowała polecenia zwierzchników.
- Owszem, przeprowadziłam wstępne przeszkolenie pracowników, ale nie to było to szkolenie BHP, a w hali produkcyjnej rzeczywiście nie było odpowiednich warunków - przyznała ostatecznie przed sądem. - Od kandydatów na pracowników nie żądałam też zaświadczeń, że mogą być formierzami tworzyw sztucznych, bo przyjmowałam każdego, kto się zgłosił. Poza tym ci, co do których były takie wymagania, mieli maski i rękawice, a odzież robocza miała zostać kupiona w późniejszym okresie - zapewniała była kierowniczka.
Poszkodowani pracownicy liczą, że w końcu otrzymają zaległe pensje. Część z nich ma na to już wyroki z sądu pracy.
Przypomnijmy, Małgorzacie i Waldemarowi O. prokuratura zarzuca m.in. to, że w czerwcu i lipcu ubiegłego roku nie wydali umów o pracę około pięćdziesięciu pracownikom i z naruszeniem przepisów bhp zmuszali ich do pracy przez sześć, siedem dni w tygodniu, nawet po dwadzieścia godzin na dobę. Ludzie, choć mieli kontakt z chemikaliami, nie dostali koniecznych środków ochronnych. Mimo to niektórzy z nich wciąż wierzą w tłumaczenia byłych pracodawców, że winę za problemy ponosi nierzetelny kontrahent.
Na dziś sąd zaplanował przesłuchanie 21 świadków. Może się to jednak nie udać, bo samą tylko kierowniczkę sędzia przesłuchiwała około półtorej godziny.
Jako pierwsza zeznania składała kierowniczka produkcji. Jej dawni podwładni i sam Waldemar O. mówią, że to ona była odpowiedzialna przynajmniej za część uchybień w zakładzie. Kobieta odpierała dziś te zarzuty, bo - jak stwierdziła - tylko realizowała polecenia zwierzchników.
- Owszem, przeprowadziłam wstępne przeszkolenie pracowników, ale nie to było to szkolenie BHP, a w hali produkcyjnej rzeczywiście nie było odpowiednich warunków - przyznała ostatecznie przed sądem. - Od kandydatów na pracowników nie żądałam też zaświadczeń, że mogą być formierzami tworzyw sztucznych, bo przyjmowałam każdego, kto się zgłosił. Poza tym ci, co do których były takie wymagania, mieli maski i rękawice, a odzież robocza miała zostać kupiona w późniejszym okresie - zapewniała była kierowniczka.
Poszkodowani pracownicy liczą, że w końcu otrzymają zaległe pensje. Część z nich ma na to już wyroki z sądu pracy.
Przypomnijmy, Małgorzacie i Waldemarowi O. prokuratura zarzuca m.in. to, że w czerwcu i lipcu ubiegłego roku nie wydali umów o pracę około pięćdziesięciu pracownikom i z naruszeniem przepisów bhp zmuszali ich do pracy przez sześć, siedem dni w tygodniu, nawet po dwadzieścia godzin na dobę. Ludzie, choć mieli kontakt z chemikaliami, nie dostali koniecznych środków ochronnych. Mimo to niektórzy z nich wciąż wierzą w tłumaczenia byłych pracodawców, że winę za problemy ponosi nierzetelny kontrahent.
Na dziś sąd zaplanował przesłuchanie 21 świadków. Może się to jednak nie udać, bo samą tylko kierowniczkę sędzia przesłuchiwała około półtorej godziny.
SZ