7400 zł kary musi zapłacić ksiądz z podelbląskiego Jegłownika, który czerpał prąd z nielegalnego przyłącza. Ksiądz nie przyznał się do winy. Twierdzi, że ktoś podłączył prąd do kościoła samowolnie. On o niczym nie wiedział.
Nielegalne przyłącze zostało wykryte podczas rutynowej kontroli pod koniec października.
- Monter zauważył brak plomby legalizacyjnej na liczniku przy kościele - mówi Marek Dymowski, rzecznik Elbląskich Zakładów Energetycznych. - Najczęściej sygnalizuje to kradzież energii elektrycznej.
Okazało się, że licznik był tak przerobiony, aby pobierać prąd i za niego nie płacić. Nielegalna linia zasilała silniki kościelnych dzwonów. Ksiądz twierdził jednak, że o niczym nie wiedział.
- Podczas kontroli ksiądz powiedział, że nie miał z tym nic wspólnego - dodaje Dymowski. - Według niego "przeróbki" instalacji mógł dokonać elektryk, który zakładał licznik.
Podobnie ksiądz tłumaczył się parafianom podczas mszy. Większość spotkanych przez nas mieszkańców nie chciała jednak nami na ten temat rozmawiać. Inni mówili, że o niczym nie wiedzą. Jedna z mieszkanek Jegłownika potwierdziła jednak, że ksiądz winą obarcza nie siebie, ale jednego z parafian. Którego? Sam nie wie.
- Ksiądz powiedział na mszy, że on nie chodził tam i nic nie sprawdzał, bo się na prądzie nie zna. Stwierdził, że jest mu z tego powodu przykro i zwrócił się do człowieka, który to zrobił, aby się do niego zgłosił.
Niestety ksiądz nie chciał z nami rozmawiać. Po naszym pytaniu usłyszeliśmy tylko to trzask zamykanych drzwi i szczęk przekręcanego zamka.
- Monter zauważył brak plomby legalizacyjnej na liczniku przy kościele - mówi Marek Dymowski, rzecznik Elbląskich Zakładów Energetycznych. - Najczęściej sygnalizuje to kradzież energii elektrycznej.
Okazało się, że licznik był tak przerobiony, aby pobierać prąd i za niego nie płacić. Nielegalna linia zasilała silniki kościelnych dzwonów. Ksiądz twierdził jednak, że o niczym nie wiedział.
- Podczas kontroli ksiądz powiedział, że nie miał z tym nic wspólnego - dodaje Dymowski. - Według niego "przeróbki" instalacji mógł dokonać elektryk, który zakładał licznik.
Podobnie ksiądz tłumaczył się parafianom podczas mszy. Większość spotkanych przez nas mieszkańców nie chciała jednak nami na ten temat rozmawiać. Inni mówili, że o niczym nie wiedzą. Jedna z mieszkanek Jegłownika potwierdziła jednak, że ksiądz winą obarcza nie siebie, ale jednego z parafian. Którego? Sam nie wie.
- Ksiądz powiedział na mszy, że on nie chodził tam i nic nie sprawdzał, bo się na prądzie nie zna. Stwierdził, że jest mu z tego powodu przykro i zwrócił się do człowieka, który to zrobił, aby się do niego zgłosił.
Niestety ksiądz nie chciał z nami rozmawiać. Po naszym pytaniu usłyszeliśmy tylko to trzask zamykanych drzwi i szczęk przekręcanego zamka.
OP