Przed Sądem Okręgowym w Elblągu rozpoczął się proces w sprawie o napad na stację dystrybucji gazu. Oskarżonymi są dwaj młodzi mężczyźni: 20-letni Łukasz J. i 24-letni Jarosław S. Napad miał miejsce 5 marca bieżącego roku.
Na stację przy ul. Legionów wtargnęło trzech mężczyzn w kominiarkach. Dwóch weszło do pomieszczenia stacji, a jeden został na czatach. Mężczyźni mieli ze sobą kij bejsbolowy. Od pracownika stacji zażądali pieniędzy. Damian K. wyjął je z kasy, a sprawcy uderzyli go kilkakrotnie kijem w głowę i użyli gazu łzawiącego. Zabrali około 900 zł. Najważniejszym świadkiem w tej sprawie jest właśnie pracownik stacji. Zeznał, że rozpoznał obu sprawców po kolorze oczu i sylwetce ciała. O trzecim mężczyźnie, stojącym przed wejściem nie potrafił nic powiedzieć, bo widział jego sylwetkę przez oszklone drzwi.
Damian K. zeznał też, że w pomieszczeniu, do którego weszli napastnicy, było ciemno. Światło padało tylko z ekranu monitora.
Sąd przeprowadził na sali eksperyment, dotyczący rozpoznania głosu sprawcy, który podczas napadu krzyknął: "Dawaj kasę!". Niestety, świadek nie wskazał żadnego z oskarżonych jako wypowiadającego te słowa.
Tymczasem Łukasz J. i Jarosław S. nie przyznają się do winy. Mówią, że policja zatrzymała wtedy prawie 12 osób. Tłumaczą, że to pomyłka i że tego wieczoru nigdzie nie wychodzili z domu kolegi.
- Mam chyba straszliwego pecha, ponieważ akurat mnie też policja zabrała. Ja tego nie zrobiłem - mówił w korytarzu sądowym Jarosław S. - Po prostu jest niemożliwe, aby kilku świadków ustaliło sobie akurat jedną wersję wydarzeń, tym bardziej, że zeznaje się kilkakrotnie, na policji, w prokuraturze. Każde kłamstwo wyjdzie na jaw.
Matka drugiego z oskarżonych Łukasza J. uważa, że dowody zebrane przeciwko jej synowi są słabe i podważalne.
- Świadek rozpoznał go tylko po kolorze oczu, posturze i ubraniu. Nie znaleziono przy nim przecież ani pieniędzy, ani kija, ani kominiarek – mówiła. - A chłopak siedzi w areszcie z przestępcami...
Obaj oskarżeni byli już wcześniej karani za kradzieże. Po pierwszym dniu procesu wydaje się, że prokurator będzie musiał wiele się natrudzić, by obu mężczyznom udowodnić winę.
Damian K. zeznał też, że w pomieszczeniu, do którego weszli napastnicy, było ciemno. Światło padało tylko z ekranu monitora.
Sąd przeprowadził na sali eksperyment, dotyczący rozpoznania głosu sprawcy, który podczas napadu krzyknął: "Dawaj kasę!". Niestety, świadek nie wskazał żadnego z oskarżonych jako wypowiadającego te słowa.
Tymczasem Łukasz J. i Jarosław S. nie przyznają się do winy. Mówią, że policja zatrzymała wtedy prawie 12 osób. Tłumaczą, że to pomyłka i że tego wieczoru nigdzie nie wychodzili z domu kolegi.
- Mam chyba straszliwego pecha, ponieważ akurat mnie też policja zabrała. Ja tego nie zrobiłem - mówił w korytarzu sądowym Jarosław S. - Po prostu jest niemożliwe, aby kilku świadków ustaliło sobie akurat jedną wersję wydarzeń, tym bardziej, że zeznaje się kilkakrotnie, na policji, w prokuraturze. Każde kłamstwo wyjdzie na jaw.
Matka drugiego z oskarżonych Łukasza J. uważa, że dowody zebrane przeciwko jej synowi są słabe i podważalne.
- Świadek rozpoznał go tylko po kolorze oczu, posturze i ubraniu. Nie znaleziono przy nim przecież ani pieniędzy, ani kija, ani kominiarek – mówiła. - A chłopak siedzi w areszcie z przestępcami...
Obaj oskarżeni byli już wcześniej karani za kradzieże. Po pierwszym dniu procesu wydaje się, że prokurator będzie musiał wiele się natrudzić, by obu mężczyznom udowodnić winę.
J