Złe języki w polskojęzycznych mediach twierdzą, że na konwencję PiS-u nie można ot tak sobie wejść z ulicy. Owszem spotkałem wczoraj pod gmachem szkoły muzycznej paru zagorzałych zwolenników tej partii, którym odmówiono przyjemności wysłuchania ich przywódcy, ale ja nie miałem z tym żadnego problemu. Wystarczyła moja mocno zakurzona legitymacja prasowa, którą sam sobie kiedyś po znajomości wystawiłem.
Zawiedzionym wyborcom PiS-u, którzy musieli pocałować klamkę sali koncertowej szkoły muzycznej, przekazuję wrażeń kilka z pierwszej ręki.
Na sali, zaproszonych według jakiegoś tajemniczego klucza gości, przywitał zestaw uniwersalny złożony z pań w tradycyjnych staropolskich elbląskich strojach ludowych, paru strażaków i leśników, młodzieży nieumundurowanej i starego marynarza. Rany, jak ja bym chciał wystąpić w takim mundurze na scenie za Prezesem! Jak by co, to polecam się organizatorom kolejnej konwencji (wiekowo pasuję).
Pierwszym punktem programu było wyciągnięcie na scenę kandydatów na posłów i senatorów. W zamian za nominację mieli przyjemność wysłuchania przemówienia pana Prezesa na stojąco. Można stwierdzić, że wszyscy są fizycznie dobrze przygotowani do pełnienia funkcji publicznych. Nikt mimo panującej na sali duchoty nie padł. Tak przy okazji – kto wziął pieniądze za projekt klimatyzacji tej sali?!
Prezes zaczął swoje wystąpienie od skarcenia rzecznika prasowego PiS-u. To podobno dobry chłop, ale jak każdy popełnia błędy. Myślałem, że chodzi o to, że pan rzecznik przywitał nas w krainie tysiąca jezior. Wiadomo - dla tych z Warszawy Elbląg leży gdzieś na Mazurach. Prezesowi chodziło jednak o to, że pan Bochenek nie doszacował liczby obietnic jakie w są w programie PiS-u. Pan prezes stwierdził, że jest ich na pewno więcej niż 100 obietnic Tuska, co zgromadzeni przyjęli z wyraźną ulgą. No, no, no panie Bochenek proszę nas więcej nie stresować.
A propos błędów, to Jarosław Kaczyński złożył samokrytykę. Okazuje się, że PiS też je popełnia, ale w przeciwieństwie do niesławnej pamięci poprzedników, nie ma problemów z pociągnięciem do odpowiedzialności tych, którzy dopuszczają się jakichś wykroczeń. Zupełnie nie rozumiem dlaczego stojący metr dalej minister Cieszyński (pseudo Respirator) zakrztusił się w tym momencie ze śmiechu.
Prezes Kaczyński znany jest ze swojej atencji do pań, żadna kobieca dłoń w jego zasięgu nigdy nie pozostaje bez ucałowania. Nic dziwnego więc, że poruszyło go oskarżenie jakie zaczęło funkcjonować w przestrzeni publicznej po paru zgonach kobiet na porodówkach, jakoby PiS zgotowało im piekło na ziemi. Prezes pośpieszył z wyjaśnieniem, że prawdziwe piekło, to kobiety miały za rządów.... Tak, tak Czytelniku – zgadłeś – za rządów Tuska. Sądząc po frenetycznym aplauzie sali musiał mieć rację.
Myliłby się jednak ktoś, kto by pomyślał, że Prezes darzy niechęcią „ryżego wroga narodu”. Tak naprawdę, to na Trzaskowskiego trzeba uważać, bo Tusk, to chociaż zachowuje pozory liberalnego polityka, a prezydent Warszawy to prawdziwy lewak z krwi i kości, a to co wyprawia w stolicy, to woła o pomstę do nieba. No cóż przyjdzie się uważniej przyglądać Trzaskowskiemu. Zdobył co prawda w ostatnich wyborach prezydenckich niewiele mniej głosów od Andrzeja Dudy, ale jakże słusznie pan Prezes zauważył - nie zasługuje nawet na miano tuskowego giermka, bo z tych wyrastają rycerze. Rechot rzecznika Bochenka i zaraz potem wszystkich zgromadzonych nagrodził ten jakże trafny bon mot pana Prezesa.
W przemówieniu nie zabrakło też niespodzianek. Z rozrzewnieniem pan Prezes wspomniał piękne czasy, kiedy to w Elblągu stacjonował sztab 16 Dywizji, a którego to nasze miasto zostało na fali celowego osłabiania potęgi polskiej armii pozbawione. Rozumiemy oczywiście, że Jarosław Kaczyński może mieć żal, że minister Macierewicz wielokrotnie się zbłaźnił próbując udowodnić rzecz tak prostą i oczywistą jak podłożenie przez Tuska bomby w samolocie, którym leciał jego brat. Jednak publiczne wyrzucanie mu, że wyprowadził z Elbląga sztab naszej „szesnastki” uważam za nieeleganckie. Pan Macierewicz prawie dokonał niemożliwego i zasługuje na odrobinę szacunku.
Na koniec pan Prezes wykrzyknął do zebranych „zwycięstwo, albo osiem gwiazdek”. Tego fragmentu akurat nie zrozumiałem, może chodziło o to, że jak przegramy to zobaczymy gwiazdki w głowie, jak po uderzeniu obuchem.
Jeśli ktoś na tej konwencji oczekiwał ogłoszenia czegoś przełomowego na miarę 500+, to mógł się czuć lekko zawiedziony. Ale jeśli nawet, to nikt tego nie okazywał. Mam pewne podejrzenia (być może niesłuszne), że na konwencję zaproszono tylko ludzi, których już bardziej do programu PiS-u nie można przekonać, ale może to na tym polega. Przyznaję ze wstydem, że nie znam się na konwencjach i może dlatego jeszcze żadna mnie nie porwała. Mam wrażenie, że wszystkie te partyjne spędy, od lewa do prawa, służą wyłącznie poprawie samopoczucia liderów. Wyborców raczej od tego nie przybywa.
Najważniejsze, że uczestnicy konwencji wyglądali na usatysfakcjonowanych i w radosnej atmosferze udali się do domów, a partyjni oficjele na małe co nieco do siedziby PiS-u przy Placu Słowiańskim. Przy fontannie grupa policjantów, niestety już o suchym pysku, pilnowała, żeby jakaś zbłąkana grupa lewaków nie zakłóciła jakże zasłużonego posiłku. No i jak to mówią, konwencja, konwencja i po konwencji.