- Na wigilijnym stole nie było karpia, jak dzisiaj, ale szczupak lub okoń - o tradycjach świątecznych w przedwojennej Lubelszczyźnie opowiedziała nam pani Leokadia Niemczuk.
Pani Leokadia Niemczuk pochodzi z Lubelszczyzny, choć od wielu lat jest mieszanką Elbląga. Zapytaliśmy ją, jak obchodzono święta Bożego Narodzenia przed wojną w jej rodzinnych stronach.
Świerże, gdzie urodziła się w 1923 r. pani Leokadia Niemczuk leży nad Bugiem. Tę niedużą wieś dzieli od granicy z Ukrainą zaledwie kilkaset metrów. Lubelszczyzna w II Rzeczypospolitej była regionem, gdzie obok obywateli polskich mieszkała również prawosławna ludność ukraińska.
Dzisiaj nie wyobrażamy sobie Świąt Bożego Narodzenia bez choinki, nie inaczej było też na Lubelszczyźnie w latach trzydziestych.
Drzewko bożonarodzeniowe każdego roku przynosił do domu z lasu ojciec pani Leokadii. Na choince zawieszano cukierki, jabłka, ciastka oraz kolorowe łańcuchy z papieru. Pod białym obrusem układano siano.
W Wigilię Bożego Narodzenia starano się, aby na stole było dwanaście potraw. Nie mogło zabraknąć kutii, ryb gotowanych i smażonych (nie był to jednak karp, jak dziś, ale szczupak lub okoń), barszczu z uszkami, pierogów z kapustą i grzybami, kisielu, naleśników z twarogiem, pierogów ruskich, makowca czy placka drożdżowego. Na stole ustawiano zawsze jeden talerz dodatkowo dla niespodziewanego gościa.
Przed wybuchem drugiej wojny światowej stosunki Polakami a Ukraińcami układały się poprawnie.
- W Świerżach, gdzie mieszkaliśmy, był zwyczaj, że w Wigilię przychodzili do nas Ukraińcy z życzeniami - wspomina pani Leokadia. - Grali na harmoszce, skrzypkach, bębenku, śpiewali pieśni. Innym zwyczajem było to, że pod okno przychodziły dzieci ukraińskie i śpiewały kolędy po polsku. Nasza mama wychodziła wówczas przed dom i częstowała ich cukierkami lub dawała drobne.
Przed przystąpieniem do wigilijnej wieczerzy, podobnie jak dziś, łamano się opłatkiem i składano życzenia. Matka pani Leokadii, jak kazał obyczaj, zanosiła kawałek opłatka schowanego w chlebie do obory, by podzielić go między krowy. Jako prezenty wręczano sobie własnoręcznie wykonane na drutach szaliki, serwetki i inne upominki.
Po wieczerzy zaczynał się koncert kolęd. Zwyczaj śpiewania kolęd przekazywany był z pokolenia na pokolenie - dzieci uczyły się ich słuchając swoich rodziców i dziadków.
Do zwyczajów związanych z nocą wigilijną należało udanie się do kościoła na Pasterkę.
Pani Leokadia miała do najbliższego kościoła parafialnego kilka kilometrów. Duża część ludności przyjeżdżała na Pasterkę saniami.
- Zimy były wtedy srogie, ale przede wszystkim było dużo śniegu, nie to co teraz - mówi pani Leokadia.
W pierwszy i drugi dzień święta Bożego Narodzenia cała rodzina udawała się do kościoła na nabożeństwo.
- Po południu odwiedzaliśmy krewnych lub sąsiadów i świętowaliśmy w kręgu najbliższych – opowiada pani Leokadia.
Leokadia Niemczuk jest dziś matką trzech córek. Co roku wspólnie spędzają święta Bożego Narodzenia w rodzinnym gronie. Zanim zasiądą do uroczystej kolacji pani Zofia czyta fragment ewangelii dotyczącej narodzenia Pana Jezusa. Później rozbrzmiewają słowa kolęd i rodzina razem spędza ten wyjątkowy wieczór.
Świerże, gdzie urodziła się w 1923 r. pani Leokadia Niemczuk leży nad Bugiem. Tę niedużą wieś dzieli od granicy z Ukrainą zaledwie kilkaset metrów. Lubelszczyzna w II Rzeczypospolitej była regionem, gdzie obok obywateli polskich mieszkała również prawosławna ludność ukraińska.
Dzisiaj nie wyobrażamy sobie Świąt Bożego Narodzenia bez choinki, nie inaczej było też na Lubelszczyźnie w latach trzydziestych.
Drzewko bożonarodzeniowe każdego roku przynosił do domu z lasu ojciec pani Leokadii. Na choince zawieszano cukierki, jabłka, ciastka oraz kolorowe łańcuchy z papieru. Pod białym obrusem układano siano.
W Wigilię Bożego Narodzenia starano się, aby na stole było dwanaście potraw. Nie mogło zabraknąć kutii, ryb gotowanych i smażonych (nie był to jednak karp, jak dziś, ale szczupak lub okoń), barszczu z uszkami, pierogów z kapustą i grzybami, kisielu, naleśników z twarogiem, pierogów ruskich, makowca czy placka drożdżowego. Na stole ustawiano zawsze jeden talerz dodatkowo dla niespodziewanego gościa.
Przed wybuchem drugiej wojny światowej stosunki Polakami a Ukraińcami układały się poprawnie.
- W Świerżach, gdzie mieszkaliśmy, był zwyczaj, że w Wigilię przychodzili do nas Ukraińcy z życzeniami - wspomina pani Leokadia. - Grali na harmoszce, skrzypkach, bębenku, śpiewali pieśni. Innym zwyczajem było to, że pod okno przychodziły dzieci ukraińskie i śpiewały kolędy po polsku. Nasza mama wychodziła wówczas przed dom i częstowała ich cukierkami lub dawała drobne.
Przed przystąpieniem do wigilijnej wieczerzy, podobnie jak dziś, łamano się opłatkiem i składano życzenia. Matka pani Leokadii, jak kazał obyczaj, zanosiła kawałek opłatka schowanego w chlebie do obory, by podzielić go między krowy. Jako prezenty wręczano sobie własnoręcznie wykonane na drutach szaliki, serwetki i inne upominki.
Po wieczerzy zaczynał się koncert kolęd. Zwyczaj śpiewania kolęd przekazywany był z pokolenia na pokolenie - dzieci uczyły się ich słuchając swoich rodziców i dziadków.
Do zwyczajów związanych z nocą wigilijną należało udanie się do kościoła na Pasterkę.
Pani Leokadia miała do najbliższego kościoła parafialnego kilka kilometrów. Duża część ludności przyjeżdżała na Pasterkę saniami.
- Zimy były wtedy srogie, ale przede wszystkim było dużo śniegu, nie to co teraz - mówi pani Leokadia.
W pierwszy i drugi dzień święta Bożego Narodzenia cała rodzina udawała się do kościoła na nabożeństwo.
- Po południu odwiedzaliśmy krewnych lub sąsiadów i świętowaliśmy w kręgu najbliższych – opowiada pani Leokadia.
Leokadia Niemczuk jest dziś matką trzech córek. Co roku wspólnie spędzają święta Bożego Narodzenia w rodzinnym gronie. Zanim zasiądą do uroczystej kolacji pani Zofia czyta fragment ewangelii dotyczącej narodzenia Pana Jezusa. Później rozbrzmiewają słowa kolęd i rodzina razem spędza ten wyjątkowy wieczór.
GJ