Dzieci bawiące się na podwórku przy ul. Korczaka zostały pogryzione przez szczura. Zwierzę wyszło ze studzienki kanalizacyjnej i wbiegło między rozbawioną gromadę chłopców.
Po południu przy ul. Korczaka firma asenizacyjna oczyszczała studzienki kanalizacyjne. Po zakończeniu pracy ze studzienki wybiegł szczur i skierował się wprost w kierunku bawiących się w pobliżu dzieci.
- Zanim syn zdążył powiedzieć mi, że został ugryziony, przyszła matka kolegi chłopca - opowiada mama jednego z pogryzionych chłopców. - Powiedziała mi, że właśnie wraca ze szpitala, bo szczur pogryzł jej syna. W tym czasie przybiegło moje dziecko z podwórka i oświadczyło, że przed chwilą jego także napadł szczur.
Reakcja matki była natychmiastowa.
- Zawiozłam dziecko do szpitala, tam dostałam skierowanie na szczepienia przeciwko wściekliźnie - opowiada kobieta. - Lekarz zapisał małemu sześć zastrzyków. Na szczęście nie są to już takie zastrzyki, jak kiedyś - bolesne i w brzuch. Igiełka jest taka maleńka, że nawet mój siedmiolatek nie poczuł ukłucia.
Lekarz dyżurujący w izbie przyjęć oddziału zakaźnego w szpitalu miejskim, gdzie są podawane zastrzyki przeciwko wściekliźnie, nie dziwił się, że matka od razu przywiozła dziecko do szpitala.
- Nie jest to głębokie ugryzienie, jednak wystąpiło naruszenie ciągłości tkanki naskórka i jeśli nie wiemy, czy zwierzę było chore, lepiej na wszelki wypad podać szczepionki - tłumaczył doktor. - Zawsze mówię, że podawanie w telewizji informacji o bolesnych zastrzykach przynosi odwrotny skutek. Ludzie zamiast bać się dzikich zwierząt, boją się po ugryzieniu zgłosić do szpitala właśnie ze względu na te straszne zastrzyki. A ich nie ma już od ponad 10 lat.
Rodzice pogryzionych dzieci twierdzą, że Nad Jarem problem szczurów istnieje od lat. Wystawiane przez administrację w piwnicach trutki nie przynoszą spodziewanych efektów.
- Od trzech lat nie byłam w piwnicy - opowiada mieszkanka ul. Korczaka. - Kiedyś zeszłam po coś i pomiędzy nogami przemknęły mi dwa bydlaki wielkości kota. Nawet mąż schodzi do piwnicy z kijem bejsbolowym.
- Zanim syn zdążył powiedzieć mi, że został ugryziony, przyszła matka kolegi chłopca - opowiada mama jednego z pogryzionych chłopców. - Powiedziała mi, że właśnie wraca ze szpitala, bo szczur pogryzł jej syna. W tym czasie przybiegło moje dziecko z podwórka i oświadczyło, że przed chwilą jego także napadł szczur.
Reakcja matki była natychmiastowa.
- Zawiozłam dziecko do szpitala, tam dostałam skierowanie na szczepienia przeciwko wściekliźnie - opowiada kobieta. - Lekarz zapisał małemu sześć zastrzyków. Na szczęście nie są to już takie zastrzyki, jak kiedyś - bolesne i w brzuch. Igiełka jest taka maleńka, że nawet mój siedmiolatek nie poczuł ukłucia.
Lekarz dyżurujący w izbie przyjęć oddziału zakaźnego w szpitalu miejskim, gdzie są podawane zastrzyki przeciwko wściekliźnie, nie dziwił się, że matka od razu przywiozła dziecko do szpitala.
- Nie jest to głębokie ugryzienie, jednak wystąpiło naruszenie ciągłości tkanki naskórka i jeśli nie wiemy, czy zwierzę było chore, lepiej na wszelki wypad podać szczepionki - tłumaczył doktor. - Zawsze mówię, że podawanie w telewizji informacji o bolesnych zastrzykach przynosi odwrotny skutek. Ludzie zamiast bać się dzikich zwierząt, boją się po ugryzieniu zgłosić do szpitala właśnie ze względu na te straszne zastrzyki. A ich nie ma już od ponad 10 lat.
Rodzice pogryzionych dzieci twierdzą, że Nad Jarem problem szczurów istnieje od lat. Wystawiane przez administrację w piwnicach trutki nie przynoszą spodziewanych efektów.
- Od trzech lat nie byłam w piwnicy - opowiada mieszkanka ul. Korczaka. - Kiedyś zeszłam po coś i pomiędzy nogami przemknęły mi dwa bydlaki wielkości kota. Nawet mąż schodzi do piwnicy z kijem bejsbolowym.
IG