Wigilijna wieczerza miała rozmaite nazwy w zależności od regionu. Nazywano ją Wilią, obiadem wigilijnym i Postnikiem. Zawsze jednak był to wyjątkowy wieczór w roku, kiedy znak do zajęcia miejsc przy stole dawali nie ludzie, a Pierwsza Gwiazda.
Potrawy na wigilijnym stole były postne i skromne. Ich zestaw w zależności od regionu Polski zmieniał się, ale podstawowe produkty, z których je przygotowywano, były wszędzie takie same: grzyby, ryby, miód i mak. Nie był to przypadek - produkty te od wieków są bowiem symbolami smutku, śmierci - a także zimy, która kończy rok i jest okresem zamierania przyrody.
- Nawet dziś, gdy przecież mamy możliwość zajrzenia do atlasu zdarzają się przypadki śmierci po zjedzeniu trujących grzybów, łatwo więc sobie wyobrazić, jak było dawniej, wtedy zbieranie grzybów było ocieraniem się o śmierć, wszak dopiero drogą eliminacji wyłoniono grzyby jadalne i trujące - przypomina etnograf Grażyna Komorska. - Poza tym człowiek nie miał wpływu na to, czy w danym roku zbiory grzybów będą obfite czy nie. Miód także nie jest dziełem człowieka, a jego wybieranie z pni drzew łączyło się z niebezpieczeństwem i odwagą. Miód ma też niezwykłe własności – nie psuje się. Odnaleziono go np. w egipskich piramidach i po tysiącach lat nadal nadawał się do spożycia. Mak ma własności usypiające, a sen jest bratem śmierci. Ze śmiercią związana jest także tradycja zostawiania dodatkowego nakrycia przy wigilijnym stole. Takie nakrycie mogło być przeznaczone dla kogoś nieznanego lub niespodziewanego - spóźnionego wędrowca, kogoś biednego lub samotnego. W niektórych regionach puste miejsce przy stole było też wspomnieniem osoby, która umarła w tym roku lub wszystkich zmarłych z danej rodziny.
Grażyna Komorska dodaje też, że w czasie świąt Bożego Narodzenia przeplatają się tradycje chrześcijańskie i pogańskie. W izbach stawiano dawniej snopy pszenicy, owsa, żyta i jęczmienia - symbolizowały one cztery pory roku i gospodarzom miały zapewnić dobrobyt i obfite zbiory. Słoma, którą rozkładano na podłodze, była znakiem przejścia między życiem a śmiercią, zaś siano pod obrusem przypominało o tym, że Jezus narodził się w stajence.
- Nawet dziś, gdy przecież mamy możliwość zajrzenia do atlasu zdarzają się przypadki śmierci po zjedzeniu trujących grzybów, łatwo więc sobie wyobrazić, jak było dawniej, wtedy zbieranie grzybów było ocieraniem się o śmierć, wszak dopiero drogą eliminacji wyłoniono grzyby jadalne i trujące - przypomina etnograf Grażyna Komorska. - Poza tym człowiek nie miał wpływu na to, czy w danym roku zbiory grzybów będą obfite czy nie. Miód także nie jest dziełem człowieka, a jego wybieranie z pni drzew łączyło się z niebezpieczeństwem i odwagą. Miód ma też niezwykłe własności – nie psuje się. Odnaleziono go np. w egipskich piramidach i po tysiącach lat nadal nadawał się do spożycia. Mak ma własności usypiające, a sen jest bratem śmierci. Ze śmiercią związana jest także tradycja zostawiania dodatkowego nakrycia przy wigilijnym stole. Takie nakrycie mogło być przeznaczone dla kogoś nieznanego lub niespodziewanego - spóźnionego wędrowca, kogoś biednego lub samotnego. W niektórych regionach puste miejsce przy stole było też wspomnieniem osoby, która umarła w tym roku lub wszystkich zmarłych z danej rodziny.
Grażyna Komorska dodaje też, że w czasie świąt Bożego Narodzenia przeplatają się tradycje chrześcijańskie i pogańskie. W izbach stawiano dawniej snopy pszenicy, owsa, żyta i jęczmienia - symbolizowały one cztery pory roku i gospodarzom miały zapewnić dobrobyt i obfite zbiory. Słoma, którą rozkładano na podłodze, była znakiem przejścia między życiem a śmiercią, zaś siano pod obrusem przypominało o tym, że Jezus narodził się w stajence.
SZ