W Elblągu z wizytą poparcia dla kandydata SLD na senatora bawił wicemarszałek Sejmu Wojciech Olejniczak.
Marszałek przyjechał w zasadzie po próżnicy, bo w sali Biblioteki Wojewódzkiej, gdzie odbywało się spotkanie, nie widać było nieprzekonanych do kandydatury Władysława Mańkuta. Poza wyrażeniem rutynowego poparcia, przewodniczący SLD wysłuchał licznych pytań od zebranych na sali sympatyków i członków swojej partii. Odpowiedzi udzielił jednej, nie do końca wprawdzie wyczerpującej, ale za to pełnej młodzieńczego entuzjazmu i momentami porażająco szczerej. Ciekawe było chociażby nawoływanie do jedności i unikania wewnętrznych konfliktów, bo przecież i tak SLD nie ma teraz stanowisk, o które można by się bić.
Marszałek Olejniczak odniósł się też do swojego głośnego stwierdzenia, że w SB pracowało „wielu porządnych ludzi”. Według niego, zdanie to zostało wyrwane z kontekstu oraz błędnie zinterpretowane i rozdmuchane przez media, ale w sumie przyznał, że wyraził się dosyć niefortunnie. Jednym tchem jednak oskarżył swoich politycznych przeciwników i medialnych prześladowców o dokonanie nad nim sądu kapturowego i stosowanie takich samych metod, jak w minionej epoce.
Przyznaję, że trochę mnie to obruszyło. Pora sobie bowiem uświadomić, że, szczęśliwie, w Polsce nic nie już tak samo. I dlatego pan przewodniczący może w publicznej telewizji kierowanej przez „reżimowego” nominata prezentować swoje opinie, a na opozycyjne wiece, takie jak ten dzisiaj, nie wkraczają już „porządni ludzie” w asyście ZOMO, żeby wybić mu głowy nieprawomyślne poglądy. Tak się składa, że w czasach, gdy mieszkałem na Zawadzie, poznałem dwóch sąsiadów, o których wiadomo było, że są oficerami SB. Faktycznie, sprawiali wrażenie zwykłych, porządnych ludzi, ojców dzieciom, mężów żonom. Żaden z nich nie miał zapewne na koncie jakiejś wielkiej zbrodni. Wbrew powszechnej opinii o uwłaszczeniu się byłych esbeków na różnych państwowych włościach, jednego widuję za kółkiem taksówki, drugi paraduje w mundurze ochroniarza. Ot, zwykli ludzie. Jestem jednak pewien, że gdyby pan Olejniczak w czasach rozkwitu realnego socjalizmu publicznie pozwolił sobie np. na stwierdzenie, że w SB pracuje wielu nieporządnych ludzi, to ci dwaj sympatyczni panowie z poczucia obowiązku lub na rozkaz (jakaż to różnica), dołożyliby wszelkich starań, żeby uprzykrzyć mu życie. Bo to zbójecka organizacja była. Sam w latach siedemdziesiątych za równie niewinne stwierdzenie, rzucone gdzieś tam w gronie kolegów, prawie wyleciałem ze studiów. Dlatego uważam, że pan marszałek powinien skorzystać z prawa do milczenia w kwestii metod stosowanych w minionej epoce.
Marszałek Olejniczak odniósł się też do swojego głośnego stwierdzenia, że w SB pracowało „wielu porządnych ludzi”. Według niego, zdanie to zostało wyrwane z kontekstu oraz błędnie zinterpretowane i rozdmuchane przez media, ale w sumie przyznał, że wyraził się dosyć niefortunnie. Jednym tchem jednak oskarżył swoich politycznych przeciwników i medialnych prześladowców o dokonanie nad nim sądu kapturowego i stosowanie takich samych metod, jak w minionej epoce.
Przyznaję, że trochę mnie to obruszyło. Pora sobie bowiem uświadomić, że, szczęśliwie, w Polsce nic nie już tak samo. I dlatego pan przewodniczący może w publicznej telewizji kierowanej przez „reżimowego” nominata prezentować swoje opinie, a na opozycyjne wiece, takie jak ten dzisiaj, nie wkraczają już „porządni ludzie” w asyście ZOMO, żeby wybić mu głowy nieprawomyślne poglądy. Tak się składa, że w czasach, gdy mieszkałem na Zawadzie, poznałem dwóch sąsiadów, o których wiadomo było, że są oficerami SB. Faktycznie, sprawiali wrażenie zwykłych, porządnych ludzi, ojców dzieciom, mężów żonom. Żaden z nich nie miał zapewne na koncie jakiejś wielkiej zbrodni. Wbrew powszechnej opinii o uwłaszczeniu się byłych esbeków na różnych państwowych włościach, jednego widuję za kółkiem taksówki, drugi paraduje w mundurze ochroniarza. Ot, zwykli ludzie. Jestem jednak pewien, że gdyby pan Olejniczak w czasach rozkwitu realnego socjalizmu publicznie pozwolił sobie np. na stwierdzenie, że w SB pracuje wielu nieporządnych ludzi, to ci dwaj sympatyczni panowie z poczucia obowiązku lub na rozkaz (jakaż to różnica), dołożyliby wszelkich starań, żeby uprzykrzyć mu życie. Bo to zbójecka organizacja była. Sam w latach siedemdziesiątych za równie niewinne stwierdzenie, rzucone gdzieś tam w gronie kolegów, prawie wyleciałem ze studiów. Dlatego uważam, że pan marszałek powinien skorzystać z prawa do milczenia w kwestii metod stosowanych w minionej epoce.