Człowiek mądry więcej uczy się od swoich wrogów, niż głupiec od przyjaciół – stwierdził Benjamin Franklin. Powiada się również, że człowiek uczy się na swoich błędach, mędrzec na cudzych, tylko idiota nie uczy się nigdy.
Można powiedzieć, że cztery lata w opozycji nie nauczyły obecnych liderów PO niczego. Przegrana w wyborach do europarlamentu oraz odwrót PSL-u była ostatnim dzwonkiem do zmiany retoryki. Niestety, refleksja nie nastąpiła. Zamiana na pierwszym froncie Grzegorza Schetyny na Małgorzatę Kidawę-Błońską była dobra, ale zbyt późna. W efekcie wielka przegrana. W naszym okręgu lokalni liderzy oddali lekką ręką mandat poselski Lewicy i obnażyli nieudolność swoich miejskich notabli. Szefowie struktur lokalnych nie mają powodu do dumy ani radości.
Niewątpliwie swoją polityczną pozycję w Elblągu obronili Jerzy Wilk i Elżbieta Gelert, co mnie osobiście cieszy, bo oboje na to zasługują. W samym mieście otrzymali kolejno 9155 i 7764 głosy, mimo że nie startowali z pierwszych miejsc. Warto odnotować też dobry wynik Andrzeja Zielonki na liście Lewicy, który zebrał w Elblągu 3517 głosów. Generalnie jedynki w Elblągu przegrały – Leonard Krasulski zebrał 4542 głosy, Jacek Protas - 4809, Monika Falej - 2588, a lidera listy PSL Zbigniewa Ziejewskiego wyprzedził w mieście Edward Pietrulewicz z 895 głosami. To bardzo krzepiące i dobrze rokuje na przyszłość, bo widać, że elblążanie wybierali świadomie.
Za lekceważenie elblążan ewidentnie zapłacił PIS przegrywając senatorski mandat. Przy całym szacunku dla zasług wicewojewody Sadowskiego, znając zaangażowanie i temperament polityczny Jerzego Wcisły, należało zaproponować kandydata, który na równi stanie do walki o głosy. Przeświadczenie, że sam szyld wygrywa, prowadzi do tego, że koń może zostać senatorem, a wpisany na listę kot Prezesa też mandat otrzyma. I może by się udało, bo Jerzy Wcisła przegrał we wszystkich powiatach w okręgu, ale okazało się, że elblążanie to nie głupi naród i nie wszystko kupią.
Wygląda na to, że sprawa elbląskiego ciepła zeszła zdecydowanie na plan dalszy. Dwaj główni adwersarze – Ryszard Klim i Łukasz Piśkiewicz - stanęli również w szranki wyborcze. Piśkiewicz z 654 głosami pokonał byłego radnego, który zebrał w Elblągu 604 głosy. Jak widać rejtanowskie rzucanie się na tematy popularności nie przysparza.
Nie przysporzyło jej też taneczne wirowanie wokół ratuszowego majestatu. 2034 głosów przewodniczącego Rady Miasta, do tego dyrektora instytucji kultury, cieszącego się niewątpliwą i zasłużoną zapewne sympatią mediów - to duża porażka. Dla porównania, nowy radny PIS Paweł Kowszyński sięgnął po 2514 głosów mieszkańców Elbląga. To z pewnością żółta kartka dla Antoniego Czyżyka za nijakość, bierność i uległość rady. Zwoływana przez niego Rada Miasta coraz rzadziej się spotyka – kolejna sesja dopiero 28 listopada. Średnia w tej kadencji to jedna sesja na dwa miesiące. Nie przemęcza więc pan przewodniczący radnych, problemów w mieście też chyba nie dostrzega. Pora chyba za te miesięczne apanaże wziąć się w końcu do pracy, bo taki sposób sprawowania mandatu nie jest, jak widać, powszechnie akceptowany przez elblążan. A gwiazdy szybko spadają, co odnotował boleśnie Piotr Żuchowski. Jeszcze nie tak dawny filar naszego samorządu otrzymał w Elblągu zaledwie 247 głosów.
Kampania wyborcza to nie tylko prezentacja szyldów i programów partyjnych, lecz okazja to przedstawienia przez kandydatów swoich dążeń, osobowości, kierunków, inicjatyw itp.. Większość, jak pijany płotu, trzyma się programów partyjnych lub sukcesów rządów. Nowych własnych inicjatyw dla miasta i regionu praktycznie nie było, choć trzeba przyznać, że posłowie PIS skutecznie lobbują na rzecz Elbląga. Jerzy Wcisła też zawsze podkreśla zaangażowanie w sprawy regionu, co zresztą widać i słychać. Mnie osobiście spodobało się jedynie nieśmiale wyrażone na fb zobowiązanie poseł Gelert, że będzie lobbować i wspierać działania zmierzające do wpisania Kanału Elbląskiego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dla regionu – strzał w dziesiątkę i wraz z przekopem Mierzei niesamowity skok potencjału turystycznego całego regionu.
Gdybym, kończąc sprawy lokalne, chciała wysupłać najdziwniejsze i najbardziej zagadkowe wydarzenie minionej kampanii, byłaby to zdecydowanie konferencja prasowa prezydenta miasta i przewodniczącego Rady Miasta promująca (chyba, bo do końca nie wiem, co to było) pracę magisterską sprzed dwóch lat dotyczącą rozwoju miasta w kierunku wody. Ale nie chcę się już nad tym wyzwierzęcać, bo była magistrantka, a obecna doktorantka to akurat naprawdę wartościowa osoba, a to co dwa lata temu napisała zdecydowanie warte zastanowienia, a nie konferencji prasowej.
W skali kraju warto odnotować dwie sprawy. Powrót lewicy na scenę parlamentarną, i to w całkiem dobrym stylu. Grali zespołowo, czysto, zapracowali na ten sukces. I drugi powrót – PSL-u na pozycję obrotowego sceny politycznej. Niedocenianie PSL to największy błąd PO. To jest prawdziwie twardy gracz. Nie zdziwi mnie, jeśli PSL wywalczy marszałka Senatu, bo jak już zapowiedział Kosiniak-Kamysz Platformie – „Naprawdę są różne kluby, które będą o tym decydować, nie tylko klub Platformy Obywatelskiej, więc na ich miejscu bym tak łatwo nie rzucał nazwiskami”. Podrzucono więc na szalę nazwisko Jana Filipa Libickiego – senatora z PSL. I wybór byłby to znakomity oraz ważny sygnał dla wszystkich środowisk wykluczonych, ponieważ senator Libicki należy do osób obarczonych niepełnosprawnością. Jeśli PO w swoim zadufaniu będzie przeciw, sama otworzy PSL-owi drogę do współpracy z PIS, co jest bardzo prawdopodobne. Bo PSL-u nie stać na kolejne 4 lata w opozycji. I dopiero wtedy zaczną się zmiany. Bardzo, bardzo ciekawe. A nas dopadnie przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach.
Warto więc w tej sytuacji zwrócić szczególną uwagę na słowa sztandarowego oręża PSL w naszym mieście. „Niech różne poglądy się ścierają. Należy siebie przekonywać do swoich poglądów. Na tym ma polegać demokracja” – podsumował wczoraj wyniki wyborów prezydent Wróblewski. Słusznie, bo w tym właśnie osiągnął mistrzostwo. Do swoich poglądów zdecydowanie siebie przekonał. A ja wreszcie zrozumiałam, że to na wewnętrznym ścieraniu się poglądów prezydenta polega elbląska demokracja. Chociaż na swoich błędach się trochę poduczę.