Dziś (15 lipca) Aeroklub Elbląski świętował hucznie 50-lecie swojego istnienia. Na swoje urodziny zaprosił elblążan, pilotów, zawodników sportowych, spadochroniarzy i akrobatów lotniczych, władze województwa, a także, by uatrakcyjnić festyn, motocyklistów, jeźdźców konnych i zespoły muzyczne.
Dzięki działalności Aeroklubu Elbląskiego wiele pokoleń szkoli się, a także zdobywa diamenty w lotnictwie sportowym. Czesław Karczewski, będący w Aeroklubie Elbląskim od 30 lat, zdobył aż trzy diamenty lotnicze. Najmilej wspomina zdobycie drugiego diamentu: - To diament najtrudniejszy dla elblążan, bo można go zdobyć w górach w lotach falowych, gdy wieje wiatr halny.
Sukcesy sportowe kontynuuje młodzież, która już szkoli najmłodsze pokolenie pilotów. Piotr Góra jest wicemistrzem Polski juniorów. Reprezentuje nasz kraj w szybowcowej kadrze narodowej seniorów. Ale już uczy swoich następców jako instruktor szybowcowy.
A dzieci, które marzą, by zostać pilotem w Aeroklubie Elbląskim, nie brakują. Na murawie lotniska czekały w kolejce, by zobaczyć samoloty od środka.
Obchody 50-lecia uświetniły akrobacje grupy litewskich pilotów. Wykonywali ponad naszymi głowami pętle, beczki i obroty, a śmiałków zapraszali na wspólny lot. Goście aeroklubowych urodzin mogli również latać z instruktorami szybowcowymi i skoczkami spadochronowymi.
Z okazji tej skorzystał Andrzej Kempiński. Do skoku skusiło go, jak sam opowiadał tuż przed pierwszym skokiem spadochronowym, samo „w powietrzu latanie”. - W tandemie z pilotem mogą latać niemal wszyscy, także niepełnosprawni. Dzięki takim ludziom jak ja - mówił Marek Tarczyński - mogą przeżyć to samo, co my przeżywamy i uczestniczyć w tym bez większego przygotowania.
Dorobek 50 lat Aeroklubu Elbląskiego reprezentowała starszyzna. Zbigniew Poniewozik pseudonim „Parowóz” jest w lotnictwie od 1968 r. Opowiadał o swoich początkach tym, którzy dziś przeżywali swój pierwszy raz na spadochronie.
- Krajobraz był tak przepiękny, że, lecąc samolotem, zapomniałem, po co ja w tym samolocie jestem. Silnik cichnie, obroty maleją, to znaczy, że trzeba będzie za chwilę wyjść. No i wyszedłem. Jeszcze nie odczuwałem żadnego strachu. Stoję i patrzę. Instruktor mówi: „skok”, a ja stoję i patrzę. On mówi: „skok”, a ja nic. W końcu on mówi: „sp…”. No i zrobiłem wykrok taki niepewny, że nogami poszedłem w dół. I wtedy jak wszystko podeszło mi do góry, oczy zamknięte, zęby zaciśnięte i okrzyk: „Łaaaa!”. To trwało zaledwie kilka sekund, a mnie się wydawało, że całą wieczność. Tego przeżycia nie zapomnę do końca życia.
Sukcesy sportowe kontynuuje młodzież, która już szkoli najmłodsze pokolenie pilotów. Piotr Góra jest wicemistrzem Polski juniorów. Reprezentuje nasz kraj w szybowcowej kadrze narodowej seniorów. Ale już uczy swoich następców jako instruktor szybowcowy.
A dzieci, które marzą, by zostać pilotem w Aeroklubie Elbląskim, nie brakują. Na murawie lotniska czekały w kolejce, by zobaczyć samoloty od środka.
Obchody 50-lecia uświetniły akrobacje grupy litewskich pilotów. Wykonywali ponad naszymi głowami pętle, beczki i obroty, a śmiałków zapraszali na wspólny lot. Goście aeroklubowych urodzin mogli również latać z instruktorami szybowcowymi i skoczkami spadochronowymi.
Z okazji tej skorzystał Andrzej Kempiński. Do skoku skusiło go, jak sam opowiadał tuż przed pierwszym skokiem spadochronowym, samo „w powietrzu latanie”. - W tandemie z pilotem mogą latać niemal wszyscy, także niepełnosprawni. Dzięki takim ludziom jak ja - mówił Marek Tarczyński - mogą przeżyć to samo, co my przeżywamy i uczestniczyć w tym bez większego przygotowania.
Dorobek 50 lat Aeroklubu Elbląskiego reprezentowała starszyzna. Zbigniew Poniewozik pseudonim „Parowóz” jest w lotnictwie od 1968 r. Opowiadał o swoich początkach tym, którzy dziś przeżywali swój pierwszy raz na spadochronie.
- Krajobraz był tak przepiękny, że, lecąc samolotem, zapomniałem, po co ja w tym samolocie jestem. Silnik cichnie, obroty maleją, to znaczy, że trzeba będzie za chwilę wyjść. No i wyszedłem. Jeszcze nie odczuwałem żadnego strachu. Stoję i patrzę. Instruktor mówi: „skok”, a ja stoję i patrzę. On mówi: „skok”, a ja nic. W końcu on mówi: „sp…”. No i zrobiłem wykrok taki niepewny, że nogami poszedłem w dół. I wtedy jak wszystko podeszło mi do góry, oczy zamknięte, zęby zaciśnięte i okrzyk: „Łaaaa!”. To trwało zaledwie kilka sekund, a mnie się wydawało, że całą wieczność. Tego przeżycia nie zapomnę do końca życia.
Monika Łącka-Martuszewska - TVP3