Seria konsultacji za nami, a szykują się kolejne. Największym problemem tych spotkań jest frekwencja i to z obu stron.
Na debatę, na której rozprawiano o partycypacji społecznej, czyli o umiejętności komunikowania się samorządu z mieszkańcami, przybył jeden radny. A i tak miałem wrażenie, że znalazł się tam raczej przypadkiem. Natomiast na spotkanie zorganizowane przez mieszkańców Zatorza przybyli radni z innego okręgu (sic!). Radni tym sposobem mrugnęli okiem do elblążan, aby ci zrozumieli, że to jest tylko taka gra pozorów, tak po prostu musi być. Doskonale to też zostało zrozumiane i na dyżury radnych ze swoimi problemami przychodzą nieliczni elblążanie.
Ta gra jest zrozumiała dla wszystkich. Rajcy, wybrani w wyborach, głosujący w trakcie kadencji zgodnie z partyjnym rozkazem, zostaną dopisani do list wyborczych w następnych wyborach. I tylko ślepy wyborca, tzn. los, zadecyduje o wyborze kandydatów z pierwszych pozycji, chyba, że parafrazując słynnego inżyniera Mamonia z „Rejsu”, wyborcy wybiorą kandydata, którego znają. Elblążanie mają to szczęście, że ich radni nie należą do grupy biernych, miernych ale wiernych, jak ma to miejsce w innych miastach. Nieprawdaż?
Nie mam pretensji do radnych, że rzadko widuję ich na debatach, pewnie są bardzo zajęci rozwiązywaniem problemów gnębiących elblążan, ale gdzie podziali się kandydaci na radnych, którzy ubiegali się o mandat podczas ostatnich wyborów samorządowych, a było ich razem 316? Wiadomym jest wszak, że na listach wyborczych znajdują się często przypadkowi kandydaci, którzy zostali „wyłapani”, aby pomogli pozbierać pojedyncze głosy dla dobra partii. Taka koncepcja na wygranie wyborów rozwija się w demokratyczną paranoję – wprowadzając nakaz parytetu (określony stosunek liczby mężczyzn i kobiet), a następnie suwak płci (naprzemiennego umieszczania kobiet i mężczyzn).
Wydaje mi się, że rozwiązanie problemu totalnej demokracji jest bardzo proste, a mianowicie wprowadzenie zamiast obowiązującej ordynacji – jednomandatowych okręgów wyborczych. Dotychczasowa ordynacja preferuje listy partyjne – począwszy od systemu liczenia głosów, poprzez milionowe dotacje dla partii, a skończywszy na tygodniowym opóźnieniu nadania numeru dla list lokalnych komitetów wyborczych. Do tego dochodzi jeszcze układanie list wyborczych przez partyjnych baronów. Jednomandatowe okręgi wyborcze to szansa na kompletną wymianę elit, bo na wybranym radnym będzie ciążyła odpowiedzialność osobista za czyny i za zaniechania.
Okręgów wyborczych w ordynacji jednomandatowej powinno być w Elblągu tyle samo, ile jest mandatów, czyli 25 (zakładam, że elity partyjne nie zgodzą się na zmniejszenie liczby radnych). Granice okręgów wyborczych powinny odzwierciedlać tradycyjne podziały miasta na osiedla lub dzielnice. Jeśli takich kwartałów miejskich nie sposób utworzyć, należy w ankiecie zapytać mieszkańców, z którą częścią miasta są związani najsilniej.
Do wstępnej analizy wybrałem okręg nr 5, gdzie wyborców w wyborach samorządowych w 2010 r. było 19 984. Jedyną dzielnicą, którą można od razu wyodrębnić z obszaru miejskiego, jest dzielnica Zatorze, gdzie mieszka ok. 5000 wyborców. Wynika z tego, że w jednym okręgu wyborczym w Elblągu powinno być zarejestrowanych od 3000 do 5000 wyborców. Drugim okręgiem, z 4000 wyborców, mógłby tu być kwartał między ulicami Rawską a Grottgera z osiedlem „Za Politechniką”, czyli ulice: Chełmońskiego, Kossaka, Wyczółkowskiego, Beskidzka, Braterstwa Broni, Grottgera, Kartuska, Morszyńska, Niborska, Pabianicka, Płońska, Przyjaźni, Pułtuska, Siedlecka. Dalsze podziały okręgu nr 5 na okręgi jednomandatowe bez przeprowadzenia ankiet są raczej bezcelowe.
Jestem przekonany, że wybory w jednomandatowym okręgu za torami wygrałby mieszkaniec tej dzielnicy, a gdyby nie przyszedł na spotkanie z mieszkańcami, to nie musiałby już drukować swoich plakatów w następnej kampanii wyborczej, wszakże a fructibus eorum cognoscetis Eos*.
* Po owocach ich poznacie (sentencja łacińska).
Ta gra jest zrozumiała dla wszystkich. Rajcy, wybrani w wyborach, głosujący w trakcie kadencji zgodnie z partyjnym rozkazem, zostaną dopisani do list wyborczych w następnych wyborach. I tylko ślepy wyborca, tzn. los, zadecyduje o wyborze kandydatów z pierwszych pozycji, chyba, że parafrazując słynnego inżyniera Mamonia z „Rejsu”, wyborcy wybiorą kandydata, którego znają. Elblążanie mają to szczęście, że ich radni nie należą do grupy biernych, miernych ale wiernych, jak ma to miejsce w innych miastach. Nieprawdaż?
Nie mam pretensji do radnych, że rzadko widuję ich na debatach, pewnie są bardzo zajęci rozwiązywaniem problemów gnębiących elblążan, ale gdzie podziali się kandydaci na radnych, którzy ubiegali się o mandat podczas ostatnich wyborów samorządowych, a było ich razem 316? Wiadomym jest wszak, że na listach wyborczych znajdują się często przypadkowi kandydaci, którzy zostali „wyłapani”, aby pomogli pozbierać pojedyncze głosy dla dobra partii. Taka koncepcja na wygranie wyborów rozwija się w demokratyczną paranoję – wprowadzając nakaz parytetu (określony stosunek liczby mężczyzn i kobiet), a następnie suwak płci (naprzemiennego umieszczania kobiet i mężczyzn).
Wydaje mi się, że rozwiązanie problemu totalnej demokracji jest bardzo proste, a mianowicie wprowadzenie zamiast obowiązującej ordynacji – jednomandatowych okręgów wyborczych. Dotychczasowa ordynacja preferuje listy partyjne – począwszy od systemu liczenia głosów, poprzez milionowe dotacje dla partii, a skończywszy na tygodniowym opóźnieniu nadania numeru dla list lokalnych komitetów wyborczych. Do tego dochodzi jeszcze układanie list wyborczych przez partyjnych baronów. Jednomandatowe okręgi wyborcze to szansa na kompletną wymianę elit, bo na wybranym radnym będzie ciążyła odpowiedzialność osobista za czyny i za zaniechania.
Okręgów wyborczych w ordynacji jednomandatowej powinno być w Elblągu tyle samo, ile jest mandatów, czyli 25 (zakładam, że elity partyjne nie zgodzą się na zmniejszenie liczby radnych). Granice okręgów wyborczych powinny odzwierciedlać tradycyjne podziały miasta na osiedla lub dzielnice. Jeśli takich kwartałów miejskich nie sposób utworzyć, należy w ankiecie zapytać mieszkańców, z którą częścią miasta są związani najsilniej.
Do wstępnej analizy wybrałem okręg nr 5, gdzie wyborców w wyborach samorządowych w 2010 r. było 19 984. Jedyną dzielnicą, którą można od razu wyodrębnić z obszaru miejskiego, jest dzielnica Zatorze, gdzie mieszka ok. 5000 wyborców. Wynika z tego, że w jednym okręgu wyborczym w Elblągu powinno być zarejestrowanych od 3000 do 5000 wyborców. Drugim okręgiem, z 4000 wyborców, mógłby tu być kwartał między ulicami Rawską a Grottgera z osiedlem „Za Politechniką”, czyli ulice: Chełmońskiego, Kossaka, Wyczółkowskiego, Beskidzka, Braterstwa Broni, Grottgera, Kartuska, Morszyńska, Niborska, Pabianicka, Płońska, Przyjaźni, Pułtuska, Siedlecka. Dalsze podziały okręgu nr 5 na okręgi jednomandatowe bez przeprowadzenia ankiet są raczej bezcelowe.
Jestem przekonany, że wybory w jednomandatowym okręgu za torami wygrałby mieszkaniec tej dzielnicy, a gdyby nie przyszedł na spotkanie z mieszkańcami, to nie musiałby już drukować swoich plakatów w następnej kampanii wyborczej, wszakże a fructibus eorum cognoscetis Eos*.
* Po owocach ich poznacie (sentencja łacińska).