- Sędziowie ponoszą konsekwencje błędów, nieraz bardzo poważne. Największą karą jest relegowanie z danej klasy rozgrywkowej. Opiera się to na systemie ocen wystawianych przez obserwatora, które są podstawą do podejmowania decyzji o awansach i spadkach sędziów. Wszystkie mecze od III ligi wzwyż odbywają się z udziałem obserwatora - mówi Tomasz Płoski, sędzia i obserwator piłkarski.
- Jak zaczęła się Pana przygoda ze sportem?
- Jak pewnie większość młodych osób, w połowie lat 70., ja również uganiałem się za piłką Grałem w drużynach młodzieżowych, ale to wszystko było na amatorskim poziomie. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że jako piłkarz większej kariery nie zrobię.
- I pozycję na boisku zmienił Pan na sędziego.
- Jeszcze w trakcie przygody zawodniczej w wieku chyba 15 lat miałem 12-miesięczny okres zawieszenia za dość przykre słowa skierowane do sędziego. To oczywiście nie była bezpośrednia przyczyna wejścia w skórę „pana z gwizdkiem”, ale chciałem zobaczyć, jak to jest po drugiej stronie. W 1987 r. przyjechałem do Elbląga na studia w filii Politechniki Gdańskiej. Miałem trochę czasu wolnego i zapisałem się na kurs sędziego. W tamtych czasach odbywał się on w cztery popołudnia, w trakcie których omawialiśmy teorię i kończył się egzaminami. Dziś trwa dwa weekendy; oprócz teorii kandydaci na sędziów muszą zaliczyć egzamin biegowy. Potem praktyka pokazuje, czy sędzia radzi sobie na danym szczeblu rozgrywkowym, czy też nie.
Późną zimą 1988 r. zdałem egzaminy, wiosną sędziowałem pierwsze mecze w B klasie. Pamiętam pierwsze zawody w Lichnówku koło Lichnowych [dziś powiat malborski - przyp. SM]. Sama podróż trwała długo: najpierw pociągiem do Malborka, potem autobusem do Lichnowych i dwa kilometry na piechotę przez pole w kierunku widocznych na horyzoncie bramek. W Lichnówku byłem godzinę przed meczem, nic nie wskazywało, że jakieś zawody mają się tam odbyć. W końcu pojawił się gospodarz, który rozwieszał siatki na bramkach. Okazało się szatni tam nie ma, a przebrać mogłem się u niego w domu, co też zrobiłem. Nie pamiętam już, co było stawką tego meczu, w każdym razie gospodarze musieli go wygrać. Do przerwy bezbramkowy remis. W okolicach 60 minuty usłyszałem od kibica gospodarzy, który stał z kosą przy linii bocznej: >>Jeżeli nie wygramy, to ch... stąd nie wrócisz.<< . Autentycznie się bałem. „Na szczęście“ w 80. minucie w polu karnym zrobiło się zamieszanie, pełno kurzu, ktoś krzyczał, ktoś się przewrócił, niewiele widziałem. Patrząc z perspektywy czasu faul był bardziej miękki niż ten z niedawnego półfinału Anglia - Dania. Podyktowałem rzut karny, gospodarze go wykorzystali i ostatecznie wygrali 1:0. Za ten rzut karny nikt nie miał pretensji, na meczu był też obserwator, który też nie miał zastrzeżeń. Z Lichnówka wracałem z torbą, w której była kaczka, kura i inny tego typu asortyment. Dziś śmieszna anegdota, wtedy takie były realia. W B klasie sędziowałem trzy spotkania i awansowałem do A klasy. I później już awansowałem stosunkowo szybko.
- Od czego zależą awanse sędziów?
- Przede wszystkim od oceny obserwatorów i wyników egzaminów teoretycznych i biegowych. Najważniejsza jest jednak praktyka, czyli oceny obserwatorów. Większość sędziów kończy swoją przygodę na A klasie, okręgówce, IV lidze. Nielicznym udaje się przebić do III ligi, nie mówiąc o szczeblu centralnym. Nieskromnie powiem, że byłem pierwszym sędzią z Elbląga, który awansował na szczebel centralny. Kiedy skończyłem swoją przygodę z gwizdkiem, to Elbląg znów nie ma sędziego na najwyższych szczeblach rozgrywkowych. Na drugim i trzecim szczeblu sędziowałem 10 lat. Trochę inny system awansów dotyczy I ligi i ekstraklasy.
- Jak wygląda sędziowanie z punktu widzenia sędziego?
- Informację o meczu, jaki będziemy sędziować, otrzymujemy najczęściej do czwartku. Sędzia ma wtedy czas na przygotowanie się, poznanie drużyny i piłkarzy. W każdym zespole jest przynajmniej jeden zawodnik, na którego trzeba zwrócić szczególną uwagę. I tu jest kwestia indywidualna: czy sędzia sobie „na coś“ pozwoli, czy też nie. Ja starałem się używać przede wszystkim rozmowy, zwrotów koleżeńskich w stosunku do tego „wyróżniającego“ się zawodnika. Nie zawsze się to udawało, ale stosunkowo często przynosiło efekty. W pamięci utkwił mi m. in. Jurek Fiłonowicz, na którego żadne argumenty nie działały, co nie przeszkadza nam być dziś kolegami. To był wyjątkowo trudny i złożony piłkarz. Można tych piłkarzy wymieniać w nieskończoność: Janusz Buczkowski (miał charakter…) i inni. Z drugiej strony jest np. Stasiu Fijarczyk, Adam Boros, którym sędziowało się łatwo i przyjemnie. Sędzia w zależności od swoich cech osobowościowych podchodzi do rozwiązywania potencjalnych problemów już przed meczem. On patrzy na mecz inaczej niż „zwykli“ kibice. Bierze pod uwagę: miejsca w tabeli drużyn, charakterystykę poszczególnych piłkarzy, takie aspekty jak liczba przewinień w polu karnym, na jakich obrońców trzeba zwracać uwagę, który ma inklinacje do faulowania. Sam nie byłem zwolennikiem kartek, wolałem bardziej miękkie sposoby dyscyplinowania piłkarzy.
- Na przykład?
- Analizowałem i pokazywałem działaczom „Olimpii”, jakie błędy popełniał chociażby Tomasz Lewandowski, np. przy zagrywaniu piłki ręką, gdzie za dużo było żółtych kartek. Drugi przykład to Klaudiusz Krasa, który jest rekordzistą jeżeli chodzi o żółte kartki w poprzednim sezonie. Bardzo dużo było z „d...”. Jest różnica za kartkę tzw. „taktyczną“ wynikającą z gry: źle zaatakował, jest faul, to się zdarza. Ale on miał kilka „głupich“ przewinień i miał kartki za dyskusje z sędziami, podobnie jak Tomek Lewandowski. To pokazuje, że jest jakaś luka w szkoleniu. Zawodnicy, którzy irytują sędziów, bardzo źle wpływają na drużynę. Ci długo nie czekają, tylko udzielają kary indywidualnej. Takim przykładem była Ewa Augustyn sędziująca jedno ze spotkań Olimpii. Ten mecz był słabo sędziowany, ale tak doświadczony piłkarz jak Tomek Lewandowski nie może sobie pozwolić na takie zachowania, na tak „durnowate“ kartki. A tego było za dużo. Są sędziowie, których bardzo irytuje zachowanie zawodników oceniających ich prace. Podział jest prosty: piłkarz jest od grania, trener od trenowania, sędzia od sędziowania. Oczywiście czasami wchodzimy w swoje tematy, ale to powinno być dżentelmeńskie. Ale jeżeli jest inaczej, to sędzia nie ma innych argumentów.
- Niejako przy okazji chciałby się zapytać o jedną z większych pomyłek sędziowskich w ubiegłym sezonie. Mecz Olimpii Elbląg z Sokołem Ostróda w Ostródzie i rzut karny Krzysztofa Wickiego. Przypomnijmy: sędzia nie uznał bramki zdobytej przez piłkarza Sokoła, a wykonawcę rzutu karnego ukarał żółtą kartką za nieprawidłowe wykonanie tego elementu gry. Później Wydział Gier i Dyscypliny PZPN anulował kartkę, ale gola Sokołowi zwrócić nie mógł.
- Marcin Szczerbowicz z Olsztyna był sędzią tego spotkania. Zawodnik przed strzałem z rzutu karnego nie może zatrzymać się przed samym strzałem. Marcin, skądinąd bardzo dobry sędzia, anulując bramkę popełnił błąd. Uległ presji piłkarzy Olimpii, przede wszystkim Kamila Wengera i Tomasza Lewandowskiego. Karę indywidualną można anulować, rzutu karnego - nie. Takie błędy się zdarzają. Byłem obserwatorem na spotkaniu Arki Gdynia z Ruchem Chorzów w maju 2017 r., sędziował Tomasz Musiał. Mecz przeszedł do historii z powodu „złotej ręki“ Rafała Siemaszki, którego gol ostatecznie dał Arce utrzymanie w ekstraklasie, a został zdobyty ręką. To było w maju, w kolejnym sezonie wszedł już system VAR. W drugiej kolejce obserwowałem spotkanie Lechii Gdańsk z Cracovią Kraków, które sędziował Szymon Marciniak. To był historyczny mecz, „przez VAR“ anulowano dwie bramki dla Cracovii. Skończyło się 1:0 dla krakowskiego zespołu. Gdyby był remis, albo porażka Cracovii, trener Michał Probierz chyba by nas „pozabijał”; na marginesie- niezwykle ekscentryczna postać.
- To wykorzystam sytuację i zapytam o rzut karny z półfinału mistrzostw Europy Anglia – Dania.
- W szybkim skrócie. Rzut karny był podyktowany nieprawidłowo. Kibice mają pretensje do braku interwencji VAR. I otóż... zespół VAR nie mógł w tym momencie reagować. Zgodnie z protokołem VAR może „wymusić” na sędzim głównym wideo-weryfikację tylko wówczas, gdy sędzia popełniłby poważny błąd. W omawianej sytuacji Raheem Sterling miał kontakt i z Mattiasem Jensenem i z Joakim Maehle'm i taka decyzję nie można określić poważnym błędem (nawet rozumiem zdenerwowanie czytających). Oczywiście, zgadzam się z tym, że ten kontakt nie spowodował upadku, Sterling wyolbrzymił jego skutki. Prawidłowa decyzja sędziego powinna brzmieć: grać dalej. Bez kartki dla Sterlinga, bo jakiś kontakt był. Ale usprawiedliwiam zespół VAR, oni nie mogli zareagować w tym przypadku. Korzystając z okazji przypomnę mecz Polski z Hiszpanią na tych samych mistrzostwach i rzut karny po przewinieniu Jakuba Modera. W tym przypadku atak Polaka był niezauważony przez sędziego, a ten atak był naprawdę poważny, na solidną żółtą kartkę. Zespół VAR musiał zmusić sędziego do przerwania zawodów. Rzut karny musiał być podyktowany, sam sędzia po video-weryfikacji zauważył, że faulu Polaka ni spostrzegł. Niektórzy chcieli rzut karny dla Polski za faul na Piotrze Zielińskim. Tutaj znowu nie było poważnego błędu sędziowskiego i zespół VAR nie mógł interweniować.
- Sędziowie ponoszą jakieś konsekwencje z tytułu swoich pomyłek?
- Kiedyś to czasem uchodziło płazem. Dziś już nie. Sędziowie ponoszą konsekwencje błędów, nieraz bardzo poważne. Największą karą jest relegowanie z danej klasy rozgrywkowej. Opiera się to na systemie ocen wystawianych przez obserwatora, które są podstawą do podejmowania decyzji o awansach i spadkach sędziów. Wszystkie mecze od III ligi wzwyż odbywają się z udziałem obserwatora. Po meczu sędziowanie opracowują też samoocenę. W sezonie 2021/22 wszystkie mecze od III ligi wzwyż będą też obserwowane przez eksperta telewizyjnego. To członkowie Centralnej Komisji Szkoleniowej, członkowie zarządu, sędziowie zawodowi lub międzynarodowi. Nie ma więc możliwości układu na linii sędzia - obserwator, a takie rzeczy się zdarzały. Jako obserwator nie mogę sobie pozwolić na „niewidzenie“ zdarzeń na boisku. Patrzę na pracę sędziego jako całość: jak zarządza meczem, jakie decyzje podejmuje, jak sobie zawody „ułożył“, jak się do nich przygotował. Obserwator telewizyjny ogląda poszczególne sytuacje i ocenia zero - jedynkowo: dobra decyzja, zła decyzja. I na podstawie ocen obserwatora, obserwatora telewizyjnego, materiałów z meczu zarząd PZPN lub zarząd związku wojewódzkiego podejmuje decyzję, co zrobić z danym sędzią. To dość skomplikowana materia, ale kibice powinni wiedzieć, że sędziowie odpowiadają za swoje decyzje.
- Z mojego punktu widzenia brakuje takiego elementu na pomeczowych konferencjach prasowych jak wystąpienie sędziego, który mógłby się wytłumaczyć ze swoich decyzji.
- To akurat wynika z konwencji UEFA i FIFA. Prywatnie przypuszczam, że nie chcą doprowadzać do gremialnych ataków tylko na osobę sędziego.
- I tu wracamy do kwestii pomyłek sędziowskich. Przyjeżdża 20-latek sędziować mecz niższych lig, naprzeciw niego wychodzi trzech szerszych niż wyższych kibiców.
- Problem w niższych ligach jest olbrzymi. Dlatego tak dużo osób rezygnuje z sędziowania, po zetknięciu się z realiami tego zajęcia. W niższych ligach jest sól sędziowania. 1 maja byłem obserwatorem meczu ekstraklasy Legia Warszawa - Wisła Kraków, sędziował Szymon Marciniak. Kilka dni później pojechałem na A klasę do Młynar. Sędziował tam 20-letni Marcin Kochanowski, który musiał sobie radzić. Sam stawiam sobie pytanie, który mecz był trudniejszy? Tylko ci, którzy mają odpowiednio „złożoną” charakterystykę osobowościową są w stanie iść dalej. To nie jest łatwe: trzeba być trochę „chamem” (lekko przegiąłem), trochę dyplomatą, trochę pedagogiem, trochę… Ja szukałem takiego kontaktu, dobrych relacji z zawodnikami, dobrej komunikacji. I to się opłaciło. Młodym sędziom powtarzam , żeby nie przechodzili z zawodnikami na per ty oraz namawiam do używania słowa >>przepraszam<< gdy tylko jest ku temu okazja, czy potrzeba. Najgorzej, kiedy sędzia pójdzie w zaparte i kolejnymi decyzjami chce udowadniać, że jest najważniejszy na boisku. Mamy w Polsce dziewięciu sędziów zawodowych sędziujących ekstraklasę. Oni mają minimum 10 lat doświadczenia, przeszli przez sito niższych lig. Na nich nie robią wrażenia tysiące kibiców na trybunach, inwektywy.
- Trudno też dziwić się zawodnikom, kiedy grają o awans, a decyzja sędziego potrafi zniweczyć ich wysiłki.
- Jest to w pewnym sensie walka. Doświadczenie i cwaniactwo zawodników przeciw doświadczeniu i cwaniactwu sędziego. W województwie warmińsko - mazurskim IV liga jest najwyższym poziomem rozgrywkowym. Na mecze „trudne“ o awans delegujemy sędziów z wyższych lig. Z drugiej strony - nie ma opcji, żeby sędzia wszystkim dogodził. Musi robić swoje, najbardziej sumiennie, rzetelnie, obiektywnie ze znajomością przepisów gry w piłkę nożną, najlepiej jak potrafi. Nie może wchodzić w takie tematy wobec drużyn: ja tym bardziej zaszkodzę, tym pomogę. To już jest pierwszy stopień do tego, aby tym sędzią nie być.
- Wracamy do Pana przygody z sędziowaniem. Przeszedł Pan to sito niższych ligi i awansował na szczebel centralny.
- Na trzeci szczebel awansowałem w sezonie 1993/94. Dwa sezony później trafiłem do ówczesnej II ligi, która była wtedy drugim szczeblem rozgrywkowym. Awans do II ligi to już było coś, naprawdę duże osiągnięcie. Półżartem mogę powiedzieć, że przecierałem szlaki, ponieważ nikt z Elbląga przede mną nie zaszedł tak wysoko. Najpierw trzeba było zdać egzaminy , które odbywały się na obiektach łódzkiego Orła. W czterdziestostopniowym upale zaliczaliśmy test Coopera. Jednym z elementów był bieg: w ciągu dwunastu minut trzeba było pokonać osiem okrążeń stadionu, aby mieć ćwiczenie zaliczone. W korkotrampkach przebiegłem dokładnie osiem okrążeń i pięć metrów zaliczając to minimum. Potem był egzamin z teorii i z 50 kandydatów zostało nas 15.
Kolejnym etapem było sędziowanie trzech normalnych ligowych spotkań. Mnie trafił się Zawisza Bydgoszcz z Lechią Zielona Góra. 7 – 8 tysięcy kibiców na trybunach, temperatura powyżej 30 stopni. Przed meczem już byłem mokry, spać z przejęcia nie mogłem, wtedy jeszcze paliłem papierosy i nie wiem, ile ich spaliłem, żeby się uspokoić. Sam mecz poszedł mi chyba dobrze, bo dostałem ocenę 8 (taka była skala ocen), która dawała szansę na promocję. Kolejnym spotkaniem „konkursowym” był Bug Wyszków przeciw Hutnikowi Warszawa w ramach Pucharu Polski. Decydujące miało być spotkanie Górnika Konin z Ruchem Radzionków. Tutaj „pomógł mi” trener Górnika... Wojciech Łazarek, były trener Olimpii, który do tej pory wspomina pobyt w Elblągu z uśmiechem. Mecz na boisku skończył się remisem, ale został zweryfikowany jako walkower dla Górnika ze względu na to, że komisja antydopingowa ujawniła po meczu doping w zespole Ruchu. To był pierwszy taki przypadek w Polsce, po meczu zrobiło się zamieszanie, dla mnie to oznaczało konieczność pozostania po meczu... Na szczęście Wojtek Łazarek stwierdził, że nie da zrobić krzywdy chłopakowi z Elbląga. I tak „cisnął” obserwatora, że ten wystawił mi ocenę dającą promocję do II ligi. Z całej grupy liczącej na początku 50 kandydatów, promocję uzyskało osiem osób. Na drugim szczeblu spędziłem trzy i pół sezonu odchodząc w niejasnych do końca dla mnie okolicznościach (żeby było jasne- nie mam o to pretensji, takie życie…)
- To muszę się zapytać o sytuacje z meczów, które utkwiły w pamięci.
- Oczywiście było ich bez liku. Z takich najciekawszych... Elana Toruń kontra Arka Gdynia. W Elanie grał Jarosław Mackiewicz, jeden z nielicznych zawodników, którego wyrzuciłem z boiska. W pewnym momencie powiedział do mnie >>Co Ty gwiżdżesz ch...<<. . A ja na to >>Dwóch ch... na tym boisku być nie może<< i pokazałem czerwoną kartkę. Dziś nie namawiam do tego młodych sędziów, z mojej strony to było raczej nierozważne posunięcie. Później miałem z tym zawodnikiem fantastyczne relacje. Po meczu przeprosił i podaliśmy sobie ręce. Jeden mecz zapamiętam do końca życia: Chemik Police – Elana Toruń na wiosnę 1998 r. o utrzymanie w II lidze. Kwadrans przed końcem jest 2:1 dla gospodarzy i zawodnik „Chemika” mający już na koncie żółtą kartkę popełnia faul kwalifikujący się na kolejną kartkę i w efekcie powinien opuścić boisko. Ale... wówczas obowiązywały przepisy, że zawodnikowi leżącemu nie można pokazać kartki. I ten zrobił teatr, na murawę wjechała karetka, która go zabrała. Za żadne skarby nie chciał się podnieść….. Jak się później dowiedziałem, karetka wyjechała ze stadionu i zostawiła piłkarza w hotelu. Ale kartkę zdążyłem mu pokazać. Wyszła z tego awantura, po jakimś czasie zmieniono przepisy, tak żeby uniknąć podobnych sytuacji. Ale czuję się prekursorem tego rozwiązania. W ostatnich minutach tego meczu z trybun leciały wyzwiska i inwektywy w moją stronę. We Włocławku na meczu tamtejszej Vłocłavii zamknęli nas w szatni w czasie przerwy, trwała ponad 30 minut. Pewnie dlatego, że wynik był niekorzystny dla gospodarzy. A potem się okazało, że nie miał kto nam zapłacić.
- Od razu przypomina mi się film „Piłkarski poker” i tekst prezesa Czarnych Zabrze granego przez Jana Englerta: >>Dostaniecie teraz po 400 zł i do domu. Osobowym, drugą klasą<<.
- Kiedyś faktycznie sędziom płaciły kluby, często w kopertach. Stąd chodzą legendy o ich zawartości. Dziś płaci związek i sędzia nie ma bezpośredniej styczności z osobą płacącą. A propos filmu, jak pokazał się na ekranach, miałem ciekawą sytuację na meczu Petrochemii Płock z Jagiellonią Białystok. W białostockiej drużynie grał wtedy Tomasz Frankowski, Darek Czykier, Marek Citko. Paka niesamowita. Na trybunach około 9 tysięcy kibiców. Każda niekorzystna decyzja dla Petrochemii była kwitowana głośnym okrzykiem: Laguna, Laguna, pod moim adresem. Podczas pierwszej połowy nie zwracałem na to uwagi, dopiero w szatni z trójką sędziowską dotarło do nas jak nas „pozdrawiają”. Spodobało mi się to i może część gwizdków przeciw gospodarzom była po to, żeby jeszcze raz usłyszeć Laguna. Czasu by nam nie starczyło, żeby opowiedzieć o większości chociażby anegdot. Oczywiście, że ja również popełniałem błędy, parę podyktowanych rzutów karnych do dziś żałuję…
- Po przygodzie z gwizdkiem niemal naturalnie został Pan obserwatorem.
- Z końcem sezonu 2004/05 podjąłem decyzję o zakończeniu sędziowania. 10 lat na szczeblu centralnym, stwierdziłem: wystarczy. To były dość trudne czasy dla środowiska: weryfikacja sędziów, działalność prokuratury we Wrocławiu. Ja weryfikowany nie byłem, do Wrocławia też zaproszenia nie dostałem, co też o czymś świadczy. Weryfikacje przeszedłem dopiero podczas egzaminów na obserwatora i też nie dopatrzono się niczego podejrzanego. Rok byłem obserwatorem szczebla wojewódzkiego, szybko zaproponowano mi i wysłano na egzaminy do Warszawy na obserwatora szczebla centralnego.
Do 2009 r. byłem obserwatorem na trzecim szczeblu rozgrywek, a do dziś obserwuję wszystko. Prawie... Formą docenienia było powierzenie mi obserwacji półfinałów Pucharu Polski. W 2019 r. obserwowałem mecz Jagiellonia Białystok – Miedź Legnica, a w tym roku byłem na półfinale Arka Gdynia – Piast Gliwice. To najwyższy poziom, do którego może dojść „zwykły” obserwator. Finał Pucharu jest zarezerwowany dla szefa sędziów. Pamiętam swój pierwszy mecz w ekstraklasie: Pogoń Szczecin przeciw Lechii Gdańsk 10 maja 2014 r. 10 tysięcy kibiców na trybunach. Ja trochę zahukany, ekstraklasa to jednak trochę inny świat. Mówiąc szczerze: nawet nie marzyłem o tym, że ktoś da mi szansę obserwowania meczu w ekstraklasie. Jeszcze w tym samym miesiącu byłem na Jagiellonii Białystok z Koroną Kielce. Wynik 4:4, bardzo dużo kontrowersji. Poznałem wtedy obecnego kandydata na prezesa PZPN Cezarego Kuleszę w okolicznościach, których lepiej nie wspominać; miał dużo uwag, po części uzasadnionych, do pracy sędziów w tym spotkaniu. Od tego momentu do dziś jestem obserwatorem ekstraklasy. Mam na koncie 94 mecze w ekstraklasie, prawie 220 w pierwszej lidze i około 300 w pozostałych klasach rozgrywkowych. Kolejny sezon rozpoczynam meczem Lech Poznań – Radomiak Radom [z Tomaszem Płoskim rozmawialiśmy 21 lipca, przed startem ekstraklasy – przyp. SM].
- Jak wygląda mecz z perspektywy obserwatora?
- To już jest skrzywienie zawodowe. Obserwuję wszystkich sędziów, ławki techniczne. Może nawet więcej ławki rezerwowych, bo tam może się odbywać zupełnie inny mecz. Przede wszystkim zwracam uwagę na sposób zarządzania meczem przez sędziego. Po każdym meczu analizujemy z sędziami najważniejsze sytuacje meczowe. I po meczu wysyłam do odpowiedniego związku elektronicznie ocenę meczową. Dziś przy pandemii spotykamy się kolejnego dnia w trybie on-line i wspólnie analizujemy mecz, następnie przygotowuję arkusz sędziego (z oceną). Taki arkusz pomeczowy możemy pisać i trzy – cztery godziny w zależności od ilości zdarzeń trudnych w meczu. I dopiero wtedy przesyłam pełną ocenę meczową. Mogę się pochwalić, że obecnie w ekstraklasie nie ma sędziego, którego bym nie obserwował. Czasami, aczkolwiek rzadko nie dochodzimy do konsensusu: ja mam swoje zdanie, sędziowie swoje. Wtedy rozstrzyga komisja sędziowska. W wyższych ligach jest pod tym względem łatwiej, gdyż mamy do czynienia z większą ilością materiałów. Często kibice nie widzą dokładnie tych sytuacji, które ja mogę obejrzeć z różnych perspektyw. Dotychczas, po tych 94 meczach w ekstraklasie jeszcze się nie zdarzyło, abyśmy mieli zgoła odmienny ogląd meczu! W niższych ligach jest trudniej. Ale dziś większość sędziów podchodzi bardzo profesjonalnie. Potrafią przyznać się do własnych błędów. System ocen działa w dwie strony. Raz na jakiś czas sędziowie wystawiają oceny obserwatorom, więc nie mogę powiedzieć, że jestem wszechmocny nie podlegający niczemu i nikomu. Co pół roku muszę poddać się ocenie zarządu i egzaminom. Patrząc po swoich ocenach chyba najgorszy nie jestem. Gdzieś, kiedyś trafiłem na grupę fajnych ludzi i to pozwala mi kontynuować pasję, nie przynosząc chyba wstydu naszemu ładnemu miastu….
- Dziękuję za rozmowę.