
W nowo powstałej elbląskiej siłowni Fight Club Elblag.pl do sezonu przygotowuje się Urszula Piwnicka, trzykrotna mistrzyni Polski seniorów w rzucie oszczepem, uczestniczka Olimpiady w Pekinie. Rozmawialiśmy z nią po jednym z treningów.
– Dlaczego spośród wielu dyscyplin sportowych wybrałaś rzut oszczepem?
– Oszczep zaproponował mój ówczesny nauczyciel w-f w pasłęckiej podstawówce, do której uczęszczałam. Byłam w miarę szybka, ale nie za szybka, dość wytrzymała, ale nie za wytrzymała, za to ogólnie sprawna i szybko przyswajałam poprawnie nowe ruchy. Skończyło się na dobrym rzucie piłeczką palantową. Przede wszystkim miałam „szybką rękę”, która decyduje o sukcesie oszczepnika. Tak się zaczęło i trwa już 14 lat.
– Jak wygląda dzień zawodowego sportowca?
– Jeżeli nie jestem na obozie, to standardowo: godz. 8 pobudka, śniadanie, kawa i wyjazd na siłownię lub trening w terenie. I tyle. Jeden trening dziennie, z tym, że jest to trening objętościowy, trwa do trzech godzin.
– A na treningu, co? Rzucanie w nieskończoność „tym kijkiem”?
– Nie… Oszczepnik to w zasadzie wieloboista. Musi być szybki, sprawny, wytrzymały, mocny. Treningi to biegi, skoki, bardzo dużo rzutów oburącz i jednorącz różnym sprzętem oraz praca nad siłą i techniką. Gdy jestem na obozie, czas mam wypełniony po brzegi. Mąż się ze mnie śmieje, że niemożliwe jest, aby przez cały dzień nie móc odebrać telefonu lub przynajmniej oddzwonić. Ale te 12 godzin od zmierzchu do świtu to naprawdę mnóstwo pracy i brak czasu dla siebie. Po śniadaniu idę na trzygodzinny trening, potem obiad, mały odpoczynek i kolejny trening, który trwa znowu prawie trzy godziny. Po kolacji nie wracam do pokoju hotelowego, lecz idę na dwugodzinną odnowę biologiczną.
– A sam rzut? Trwa raptem 2-3 sekundy.
– Rzut oszczepem jest jedną z bardziej skomplikowanych technicznie konkurencji.
– A nie wygląda…
– Właśnie, nie wygląda… O rzucie decyduje ruch stopy, kolana, biodra, barku, łokcia, a nawet mały palec u dłoni.
– ???
– Wystarczy, że palce zostaną ułamek sekundy za długo lub za krótko na osznurowaniu oszczepu, by mieć wpływ na efektywność rzutu. A poprawnie ułożone nadają rotację, która mocno przekłada się na odległość. Poza tym psychika. Ja praktycznie cały rok pracuję w głowie, wykonuję projekcje rzutu. Największa praca odbywa się właśnie tutaj. Mam koleżankę w grupie, której parametry fizyczne i poziom przygotowania predysponują do bardzo dalekich rzutów, ale ma problem z „poukładaniem” tych wszystkich skomplikowanych elementów, a w efekcie wynikowo bywa różnie…
– Masz na swym koncie trzy tytuły mistrza Polski – w 2006, 2007 i 2008 roku…
– Tak. Te największe sukcesy, w sporcie seniorowskim, pojawiły się, gdy nawiązałam współpracę z trenerem kadry, który w niedługim czasie stał się moim jedynym trenerem.
W Pasłęku byłam przygotowywana bardzo dobrze technicznie. Ale im byłam starsza, tym większe problemy treningowe się pojawiały. W przypadku tak małych miast typowe – brak profesjonalnej siłowni czy nawierzchni tartanowej. Obecny szkoleniowiec, oceniając mnie na początku naszej współpracy, stwierdził, że jest super technicznie, niezbędne są jedynie drobne szlify, za to w samym przygotowaniu fizycznym braki takie, że aż boli. Przez pierwsze pół roku byłam potwornie wyczerpana treningami, nie zdawałam sobie sprawy, że na 60 metrów trzeba wykonać taką robotę…
– Jakie masz najbliższe plany?
– Na pewno w nowy sezon wejdę później, to skutek tegorocznej kontuzji kolana i przebytej operacji. Chciałabym zrobić minimum na mistrzostwa świata w Daegu – tu trzeba rzucić 61 metrów. Mój rekord życiowy to 63,53 m, więc na pewno będę walczyła o Koreę, bo to jest w zasadzie moje „być albo nie być”. A jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, walczymy o Londyn 2012.
– Jak długo trwa kariera oszczepnika?
– Oszczepnik, jak wino. Nawet do „czterdziestki”. Kobieta, ze względu na procesy, jakie zachodzą w jej organizmie, osiąga w zasadzie maksimum swoich możliwości rzutowych w okolicach trzydziestu lat, więc najlepsze raczej przede mną.
– Zastanawiałaś się, czym się zajmiesz po zakończeniu kariery?
– Sport jest bardzo uzależniający i trudno dopuścić myśl, że to się kiedyś skończy. Sportowiec, będąc choćby „tylko” mistrzem Polski, niekoniecznie świata czy olimpijskim, często myśli, że jest kimś wyjątkowym, a pójście do „zwykłej” pracy powoduje, że staje się jednym z wielu… Tu jest największy problem, ale coś wymyślę. Ostatnio wpadł mi do głowy pomysł z pracą w policji. Jestem przygotowana fizycznie. A tak poważnie mówiąc, to wiele zależy od mojego trenera. Jest to osoba starsza, ze zdrowiem bywa różnie i nie jest, niestety, w stanie zagwarantować mi, jak długo będzie mnie jeszcze trenować. A to jedyny w tej chwili człowiek w Polsce, pod którego opieką mam szansę na progres i sukcesy.
– Reprezentowałaś Polskę na Olimpiadzie w Pekinie.
– Sama nominacja, powołanie do kadry są związane z dużymi emocjami, ale będąc już na miejscu, ten start odbiera się, jak każdy inny. Trudno mi było przede wszystkim ze względu na brak doświadczenia w dużych, międzynarodowych imprezach. Wyjazd na jeden czy drugi meeting to nie to samo, co start w topowej imprezie, na którą trzeba się wstrzelić z życiową formą. Teraz przygotowuję się do Olimpiady w Londynie. Trzeba będzie precyzyjnie szlifować formę, bo cztery tygodnie przed Londynem są mistrzostwa Europy.
– W takim razie trzymamy kciuki.
– Oszczep zaproponował mój ówczesny nauczyciel w-f w pasłęckiej podstawówce, do której uczęszczałam. Byłam w miarę szybka, ale nie za szybka, dość wytrzymała, ale nie za wytrzymała, za to ogólnie sprawna i szybko przyswajałam poprawnie nowe ruchy. Skończyło się na dobrym rzucie piłeczką palantową. Przede wszystkim miałam „szybką rękę”, która decyduje o sukcesie oszczepnika. Tak się zaczęło i trwa już 14 lat.
– Jak wygląda dzień zawodowego sportowca?
– Jeżeli nie jestem na obozie, to standardowo: godz. 8 pobudka, śniadanie, kawa i wyjazd na siłownię lub trening w terenie. I tyle. Jeden trening dziennie, z tym, że jest to trening objętościowy, trwa do trzech godzin.
– A na treningu, co? Rzucanie w nieskończoność „tym kijkiem”?
– Nie… Oszczepnik to w zasadzie wieloboista. Musi być szybki, sprawny, wytrzymały, mocny. Treningi to biegi, skoki, bardzo dużo rzutów oburącz i jednorącz różnym sprzętem oraz praca nad siłą i techniką. Gdy jestem na obozie, czas mam wypełniony po brzegi. Mąż się ze mnie śmieje, że niemożliwe jest, aby przez cały dzień nie móc odebrać telefonu lub przynajmniej oddzwonić. Ale te 12 godzin od zmierzchu do świtu to naprawdę mnóstwo pracy i brak czasu dla siebie. Po śniadaniu idę na trzygodzinny trening, potem obiad, mały odpoczynek i kolejny trening, który trwa znowu prawie trzy godziny. Po kolacji nie wracam do pokoju hotelowego, lecz idę na dwugodzinną odnowę biologiczną.
– A sam rzut? Trwa raptem 2-3 sekundy.
– Rzut oszczepem jest jedną z bardziej skomplikowanych technicznie konkurencji.
– A nie wygląda…
– Właśnie, nie wygląda… O rzucie decyduje ruch stopy, kolana, biodra, barku, łokcia, a nawet mały palec u dłoni.
– ???
– Wystarczy, że palce zostaną ułamek sekundy za długo lub za krótko na osznurowaniu oszczepu, by mieć wpływ na efektywność rzutu. A poprawnie ułożone nadają rotację, która mocno przekłada się na odległość. Poza tym psychika. Ja praktycznie cały rok pracuję w głowie, wykonuję projekcje rzutu. Największa praca odbywa się właśnie tutaj. Mam koleżankę w grupie, której parametry fizyczne i poziom przygotowania predysponują do bardzo dalekich rzutów, ale ma problem z „poukładaniem” tych wszystkich skomplikowanych elementów, a w efekcie wynikowo bywa różnie…
– Masz na swym koncie trzy tytuły mistrza Polski – w 2006, 2007 i 2008 roku…
– Tak. Te największe sukcesy, w sporcie seniorowskim, pojawiły się, gdy nawiązałam współpracę z trenerem kadry, który w niedługim czasie stał się moim jedynym trenerem.
W Pasłęku byłam przygotowywana bardzo dobrze technicznie. Ale im byłam starsza, tym większe problemy treningowe się pojawiały. W przypadku tak małych miast typowe – brak profesjonalnej siłowni czy nawierzchni tartanowej. Obecny szkoleniowiec, oceniając mnie na początku naszej współpracy, stwierdził, że jest super technicznie, niezbędne są jedynie drobne szlify, za to w samym przygotowaniu fizycznym braki takie, że aż boli. Przez pierwsze pół roku byłam potwornie wyczerpana treningami, nie zdawałam sobie sprawy, że na 60 metrów trzeba wykonać taką robotę…
– Jakie masz najbliższe plany?
– Na pewno w nowy sezon wejdę później, to skutek tegorocznej kontuzji kolana i przebytej operacji. Chciałabym zrobić minimum na mistrzostwa świata w Daegu – tu trzeba rzucić 61 metrów. Mój rekord życiowy to 63,53 m, więc na pewno będę walczyła o Koreę, bo to jest w zasadzie moje „być albo nie być”. A jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, walczymy o Londyn 2012.
– Jak długo trwa kariera oszczepnika?
– Oszczepnik, jak wino. Nawet do „czterdziestki”. Kobieta, ze względu na procesy, jakie zachodzą w jej organizmie, osiąga w zasadzie maksimum swoich możliwości rzutowych w okolicach trzydziestu lat, więc najlepsze raczej przede mną.
– Zastanawiałaś się, czym się zajmiesz po zakończeniu kariery?
– Sport jest bardzo uzależniający i trudno dopuścić myśl, że to się kiedyś skończy. Sportowiec, będąc choćby „tylko” mistrzem Polski, niekoniecznie świata czy olimpijskim, często myśli, że jest kimś wyjątkowym, a pójście do „zwykłej” pracy powoduje, że staje się jednym z wielu… Tu jest największy problem, ale coś wymyślę. Ostatnio wpadł mi do głowy pomysł z pracą w policji. Jestem przygotowana fizycznie. A tak poważnie mówiąc, to wiele zależy od mojego trenera. Jest to osoba starsza, ze zdrowiem bywa różnie i nie jest, niestety, w stanie zagwarantować mi, jak długo będzie mnie jeszcze trenować. A to jedyny w tej chwili człowiek w Polsce, pod którego opieką mam szansę na progres i sukcesy.
– Reprezentowałaś Polskę na Olimpiadzie w Pekinie.
– Sama nominacja, powołanie do kadry są związane z dużymi emocjami, ale będąc już na miejscu, ten start odbiera się, jak każdy inny. Trudno mi było przede wszystkim ze względu na brak doświadczenia w dużych, międzynarodowych imprezach. Wyjazd na jeden czy drugi meeting to nie to samo, co start w topowej imprezie, na którą trzeba się wstrzelić z życiową formą. Teraz przygotowuję się do Olimpiady w Londynie. Trzeba będzie precyzyjnie szlifować formę, bo cztery tygodnie przed Londynem są mistrzostwa Europy.
– W takim razie trzymamy kciuki.
A