- Funkcjonowała liga zapaśnicza, Olimpia walczyła w lidze terytorialnej próbując awansować do I ligi. Najbliżej była w 1965 r., kiedy to w turnieju barażowym zajęliśmy trzecie miejsce - tak Leon Jasiński mówi o swoich występach na macie. Z elbląskim (i nie tylko) zawodnikiem, trenerem i działaczem zapasów rozmawiamy o jego pasji.
- Jak się zaczęła Pana przygoda z zapasami?
- W 1962 r. trafiłem do Elbląga, do Zasadniczej Szkoły Zawodowej przy ul. Obrońców Pokoju. To była szkoła dla pracujących – dwa dni się uczyliśmy, cztery pracowaliśmy. Mieszkałem w internacie i szczerze mówiąc, nie miałem co robić po szkole. Jakąś potrzebę ruchu miałem, a w szkole zajęć z wychowania fizycznego nie było. Na szczęście, po sąsiedzku w Hali w parku Modrzewie trenowali zapaśnicy Olimpii. Powitali mnie z otwartymi rękoma, ponieważ... ważyłem wówczas ponad 70 kg, a oni w drużynie mieli wakat w tej wadze. Trafiłem pod skrzydła Tadeusza Jaworskiego.
- Czynnym zawodnikiem był Pan siedem lat.
- Już w 1964 r. pojechałem na mistrzostwa Polski juniorów do Jeleniej Góry. Jechałem niedoświadczony, a mało brakowało, żebym został mistrzem Polski. Ostatecznie skończyło się na srebrnym medalu. Okazję do rewanżu miałem w następnym roku, kiedy na kolejnych mistrzostwach Polski juniorów już w pierwszej walce trafiłem na złotego medalistę z ubiegłego roku. Wygrałem i były nadzieje na coś więcej. Skończyło się dość pechowo na brązowym medalu. Mówię pechowo, bo o podziale medali zadecydowały małe punkty. A tych miałem najmniej i musiałem zadowolić się najniższym miejscem na podium. Mieliśmy w Olimpii wtedy silną grupę zapaśników w tej grupie wiekowej. Nie tylko ja zdobywałem medale na tych mistrzostwach. To takie dwa najważniejsze sukcesy z mojej kariery sportowej. Oprócz tego byłem m.in. mistrzem Wybrzeża w 1964 r. w wadze do 79 kg, rok później trzeci w turnieju nadziei olimpijskich w wadze do 78 kg. Trafiłem do kadry narodowej juniorów, ale tam doszedłem do wniosku, że są lepsi ode mnie. W 1970 r. zakończyłem karierę zawodnika: założyłem rodzinę, uczyłem się w technikum, zaczynało brakować czasu na treningi.
- Jak wówczas wyglądało życie zapaśnika w Elblągu?
- Na początku trenowaliśmy w hali w parku Modrzewie, potem przenieśliśmy się do Elbląskiego Domu Kultury [obecnie CSE Światowid – przyp. SM]. Treningi odbywały się trzy razy w tygodniu po południu. Funkcjonowała liga zapaśnicza, Olimpia walczyła w lidze terytorialnej próbując awansować do I ligi. Najbliżej była w 1965 r., kiedy to w turnieju barażowym zajęliśmy trzecie miejsce. Jeżeli już jesteśmy przy drużynówce, to w 1966 r. Olimpia walczyła ze szwedzką drużyną UMEA. Zremisowaliśmy 4:4, moja walka ze Sfedbergiem pozostała nierozstrzygnięta.
- Potem trafił Pan do Nowego Dworu Gdańskiego.
- Po zakończeniu kariery zawodniczej kręciłem się przy sekcji jako kierownik techniczny. Pomagałem Tadeuszowi Jaworskiemu w różnych sprawach organizacyjnych. W 1973 r. dostałem pracę w Przedsiębiorstwie Budownictwa Rolniczego w Nowym Dworze Gdańskim. Zastępcą dyrektora był tam Józef Meller, były zapaśnik gdańskiej Spójni. I tak od słowa do słowa wpadliśmy na pomysł założenia sekcji zapaśniczej w klubie Żuławy Nowy Dwór Gdański. Dobraliśmy jeszcze Romana Kokoszkę z Olimpii i zaczęliśmy stawiać fundamenty pod zapasy w Nowym Dworze. Na wewnętrznych turniejach na samym początku mieliśmy po 300 dzieci. Ogromna liczba, biorąc pod uwagę, że w Nowym Dworze były cztery szkoły. Pierwsze sukcesy przyszły w 1976 r., kiedy czworo zawodników zdobyło złote medale n Wojewódzkich Igrzyskach Młodzieży Szkolnej w Elblągu. Mieliśmy bardzo fajną drużynę, która w okręgu i województwie wygrywała większość zawodów. W Warszawie w mistrzostwach Polski do lat 15 nasza pierwsza drużyna zwyciężyła, druga zdobyła brązowy medal. Była koleżeńska rywalizacja z Olimpią, na początku to rywale byli lepsi, a potem... my. Początki były trudne, pierwsze treningi mieliśmy na materacach, matę kupiliśmy w Łodzi później i od razu nam się frekwencja potroiła.
- Najsłynniejszym waszym wychowankiem był Stanisław Wróblewski.
- Niesamowicie szczupły, a przy tym silny. Wypatrzyłem go w szkole, miał problemy z nauką, ale jest żywym przykładem, że przez sport można do czegoś dojść. Pierwszy poważniejszy sukces odniósł w 1977 r., kiedy na Międzynarodowym Turnieju Przyjaźni, nieoficjalnych mistrzostwach świata juniorów młodszych w Suhl w Niemieckiej Republice Demokratycznej, zdobył brązowy medal. Rok później był drugi na mistrzostwach Polski juniorów w Pabianicach. W 1979 r. wygrał Ligę Indywidualną Seniorów. Zawody odbyły się w Nowym Dworze Gdańskim, przyjechali m.in. Józef i Kazimierz Lipienie, Andrzej Supron, medaliści Europy i świata. W sumie 100 zawodników, po 10 w każdej wadze, wcześniej wyłonionych w eliminacjach. Jeszcze wspomnę,nę o srebrnym medalu na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży w Grudziądzu. W 1980 r. pojechał na igrzyska olimpijskie do Moskwy, gdzie w wadze muszej zajął szóste miejsce. W pierwszej walce przegrał 6:7 z N. Gingą z Rumunii, w drugiej 19:6 pokonał A. Ekoulabiego z Syrii i w trzeciej walce przed czasem uległ Węgrowi L. Raczowi. Po igrzyskach przeniósł się do Siły Mysłowice, dwukrotnie zdobył mistrzostwo Polski w wadze muszej w 1986 i w 1989 r. Dwa razy występował na mistrzostwach Europy: w 1986 r. był czwarty, cztery lata później – szósty. Niejako w nagrodę pojechałem z nim na igrzyska do Moskwy. To moje najlepsze wspomnienie z kariery trenerskiej. Byliśmy tam dwa tygodnie
- Wróćmy jeszcze do Żuław.
- Działo się. Zorganizowaliśmy m.in. mecze międzypaństwowe. Z reprezentacją Kalifornii zremisowaliśmy 5:5, z reprezentacji Oklahomy ulegliśmy 4:6. W drużynie Żuław w tych meczach występowali także zawodnicy wypożyczeni na tę okazję z innych klubów, m.in. Edmund Godlewski z Olimpii Elbląg, który wygrał swoja walkę w meczu z Oklahomą. Zorganizowaliśmy Turniej Nadziei Olimpijskich, gdzie Jacek Narloch i Roman Bielak zwyciężyli w swoich wagach. Na tym turnieju Roman Bielak pokonał późniejszego trzykrotnego mistrza olimpijskiego Andrzeja Wrońskiego. W 1980 r. na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży Cezary Grzonkowski zdobył złoty medal i niemal natychmiast przeniósł się do gdańskiej Spójni.
- Pan tymczasem wylądował w Bieszczadach.
- Żuławy Nowy Dwór Gdański podlegały pod Ludowe Zespoły Sportowe. I Rada Główna LZS - ów postanowiła wysłać mnie do Beska w Bieszczadach. I tam w Pomowcu Besko stworzyłem sekcję zapasów. W zasadzie położyłem fundamenty, bo w Bieszczadach byłem tylko dwa lata od 1981 do 1983 r. Wyszkoliłem trzech instruktorów, którzy kontynuowali moją pracę. W tzw. „międzyczasie” zrobiłem też uprawnienia sędziowskie.
- Po Bieszczadach powrót na Żuławy.
- Wróciłem do Olimpii, gdzie byłem głównym koordynatorem sekcji i do emerytury w 1997 r. Na początku pracowaliśmy w trójkę z Jerzym Sznicerem i Wiesławem Tańczynem. Jeszcze w 1983 r. zorganizowaliśmy turniej z udziałem zapaśników ze wszystkich trzech klubów, gdzie pracowałem: Olimpii, Żuławach i Pomowcu. W sali Atletikonu walczyła prawie setka zawodników. Postawiliśmy na dzieciaki. Ja byłem nauczycielem w Szkole Podstawowej nr 25 w Elblągu i stamtąd pochodziło gros naszych zawodników. Z wyróżniających się zawodników w tym okresie należy wymienić Adama Bożyczkę, Piotra Tańczyna. Pod koniec XX wieku pojawił się bardzo utalentowany Robert Skalmowski. Byliśmy też mocni „na własnym podwórku”. - zdobywaliśmy medale w zawodach wojewódzkich i okręgowych. W 1997 r. odszedłem na emeryturę i zająłem się pracą społeczną w Rodzinnych Ogrodach Działkowych. Na zapasy wciąż jeżdżę w roli kibica.
- Dziękuję za rozmowę.