- Największym sukcesem był półfinał Pucharu Polski w 1978 r.. Też ciekawa historia, puchar rozgrywany był poprzez turnieje. Turniej eliminacyjny i ćwierćfinałowy rozgrywany był w Elblągu, ku zaskoczeniu wszystkich awansowaliśmy do półfinału. I na turniej półfinałowy nie pojechaliśmy, bo... władze klubu stwierdziły, że szkoda czasu oraz pieniędzy, skoro i tak jesteśmy skazani na porażkę - wspomina Ireneusz Ziemiński, były piłkarz ręczny Olimpii Elbląg i sponsor elbląskiego szczypiorniaka.
– Jak zaczęła się Pana przygoda z piłką ręczną?
– W Szkole Podstawowej w Rumi trafiłem na pierwszy trening. Tam nie było żadnej drużyny piłki ręcznej, ale wśród zespołów szkolnych byliśmy w krajowej czołówce. W czasach szkoły średniej założyliśmy z kolegami sekcję w Gryfie Wejherowo. Po szkole trafiłem do Stoczniowca Gdańsk. Gdańsk, to wówczas była potęga w męskiej piłce ręcznej: dość wspomnieć o Wybrzeżu, Spójni... Stoczniowiec był wówczas chyba piątym zespołem w mieście z ambicjami na I ligę. Zabrakło niewiele – o braku awansu zadecydowała porażka z Wisłą Płock. Ktoś wtedy podjął decyzję o tym, żeby dać sobie spokój z piłką ręczną w Stoczniowcu i drużynę rozwiązano.
– A Pan trafił do Elbląga.
– Z Olimpią Elbląg spotkałem się jeszcze w czasach gry w Stoczniowcu. Przed meczem pokazywaliśmy sobie Mieczysława Pleśniaka – już wówczas legendę piłki ręcznej w Polsce. Przenosząc się do Elbląga byłem przekonany, że to on będzie moim trenerem. Wchodzę do sali, a tam... Henryk Kadyszewski, który przejął zespól po Mieczysławie Pleśniaku. Do Elbląga przyjechałem 1 grudnia 1975 r. namówiony przez kolegów. Na tydzień, zorientować się w sytuacji. I tak już zostałem. Pracę dostałem w Zakładach Wielkiego Proletariatu, których dyrektorem był Zdzisław Olszewski. ZWP opiekowały się sekcją piłki ręcznej, dziś powiedzielibyśmy o sponsorze, wtedy nazywało się to zakładem patronackim. Prosto z dworca pojechałem na rozmowę ze Zdzisławem Olszewskim. Dostałem pracę i od razu poszedłem na trening. Piłkarze ręczni w ZWP mieli możliwość pracy do godziny 11, a potem szli na trening. Jak wracaliśmy w niedzielę z meczów wyjazdowych, to w poniedziałki też nie musieliśmy chodzić do pracy. Zostałem.... i po rundzie wiosennej spadliśmy z II ligi. Co miało m.in. takie konsekwencje, że graliśmy mecze na boiskach „pod niebem”, na asfalcie, a nie w halach.
– Smutny początek.
– Olimpia balansowała cały czas w III, albo w II lidze. Nawet jak po rundzie jesiennej byliśmy w czołówce II ligi, to na wiosnę coś się psuło i nie byliśmy w stanie awansować na najwyższy szczebel rozgrywek. Największym sukcesem był półfinał Pucharu Polski w 1978 r.. Też ciekawa historia, puchar rozgrywany był poprzez turnieje. Turniej eliminacyjny i ćwierćfinałowy rozgrywany był w Elblągu, ku zaskoczeniu wszystkich awansowaliśmy do półfinału. I na turniej półfinałowy nie pojechaliśmy, bo... władze klubu stwierdziły, że szkoda czasu oraz pieniędzy, skoro i tak jesteśmy skazani na porażkę. Jakby to się skończyło? Chodziły plotki, że jeden z rywali rozważał podłożenie się nam, żeby mieć łatwiejszego rywala turnieju finałowym. Ale to tylko dywagacje.
– Ciekawych meczów nie brakowało
– Piotrcovia w Piotrkowie Trybunalskim w sezonie 1979/80. Cała II liga huczała, że Piotrcovia ma awansować, bo latem będą w Piotrkowie odbyć centralne dożynki. I z tej okazji mają im wybudować halę sportową. Wówczas rozgrywano w weekend dwa mecze z tym samym zespołem. W Elblągu pierwszy gładko wygraliśmy, w drugim było trudniej, ale też przechyliliśmy go na własną korzyść. Rewanż w zimie. Przyjeżdżamy do Piotrkowa, dojeżdżamy... I widzimy wielki, ogromny wojskowy namiot przykryty śniegiem. W środku termometr wskazywał jeden stopień poniżej zera. Gospodarze nas uspokajali, że w trakcie meczu będzie 20 stopni na plusie. I faktycznie było... Dmuchawy tłoczyły ciepłe powietrze, a ponieważ były na ropę, to w całym namiocie czuć było specyficzny zapach i posmak. U góry skraplały się spaliny i ciężkie krople spadały na czarne betonowe boisko. Sędziowie gwizdali tylko w jedną stronę, potrafili nam się zaśmiać prosto w twarz. Przegraliśmy mecz i... zaczęliśmy szukać obiadu. Czasy były takie, że w takich miastach jak Piotrków Trybunalski, Tarnów itp. w sobotę wieczorem nie można było znaleźć restauracji, w której można by zjeść ciepły obiad. Wszystkie przygotowywały się na dansingi. W końcu kierownik zespołu uprosił, że my na zmianę będziemy jeść przy jednym stoliku, a obok będzie dansing. Jemy i widzimy jak nasi sędziowie balują na parkiecie. Następnego dnia podczas meczu żuli gumę, na wszelki wypadek, żeby nie było czuć alkoholu.
– Jak już jesteśmy przy hali, to warto wspomnieć o naszej...
– Halę Sportową przy ul. Kościuszki budowaliśmy wszyscy. Zdzisław Olszewski, dyrektor ZWP załatwił ją z NRD. Tylko to miała być hala magazynowa dla Zakładów Wielkiego Proletariatu. Tymczasem postawiono ją przy ul.. Kościuszki i od razu przystosowano do celów sportowych. Zdzisław Olszewski dostał za to ukarany finansowo przez Najwyższą Izbę Kontroli. Potem mu tę karę z innych źródeł zrefundowano. Nie wiadomo co by było, gdyby dyrektor wtedy nie podjął takiej decyzji. Wcześniej graliśmy w hali „Na Nalazkach”, w wojsku przy ul. Królewieckiej.
– Wracamy do meczów.
– Po latach najbardziej pamięta się te z drużynami zagranicznymi. Może dlatego, że to zawsze była odskocznia od ligowej szarzyzny. Trafił nam się np. wyjazd do Szwecji, gdzie zmierzyliśmy się z mistrzem tego kraju. Zderzyliśmy się ze ścianą – nie byliśmy w stanie zdobyć bramki. Pamiętam mecz z drużyną z czołówki ligi NRD na turnieju w Eisenach. Wtedy wychodziło nam wszystko. Sam rzuciłem 7 bramek na 8 prób. Ta jedna nieudana to był słupek. Pojechaliśmy tam w ośmiu, albo w dziewięciu po zakończeniu sezonu. Na boisku prawie się z Niemcami pobiliśmy. Potem jechaliśmy z nimi jednym autobusem na bankiet. Specjalnie robili głośniej radio, żeby zagłuszyć naszą radość. A musieliśmy z nimi jechać, gdyż nasz Autosan nie był w stanie podjechać pod górę. Na tym samym turnieju graliśmy z nimi rewanż, to już przegraliśmy. Potem ci Niemcy przyjechali z rewizytą do Elbląga. Bardzo zasmakowało im nasze piwo i obsługa Hotelu Dworcowego nie była z tego powodu zachwycona. Tak to dyplomatycznie ujmijmy. Bardzo dużo było takich turniejów towarzyskich. Zostały mi po nich pamiątki.
– Ma Pan też epizod w Orle Elbląg.
– Z Olimpii odszedłem w 1981 r. i wydawać by się mogło, że moja przygoda z piłką ręczną się skończyła. W Orle powstała drużyna, którą tworzyli żołnierze wsparci „oldbojami” Olimpii. Szefem był sierżant Alfred Kowalski, który był tam od wszystkiego Dla mnie to była bardziej zabawa, możliwość pogrania w ulubiona dyscyplinę sportu, spotkania się z kolegami na boisku. Graliśmy nawet w III lidze. Pamiętam, że mieliśmy problemy z frekwencją na mecze wyjazdowe. Pamiętam jak Romana Mazura wzięliśmy na mecz, bo zobaczyliśmy jak po gazetę wyszedł z domu. Jeździliśmy Nysą, po drodze robiliśmy przerwę na grzybobranie. Wesoło było. Pograłem tam sezon. Już nie pamiętam w jakich okolicznościach drużyna przestała istnieć.
– Mało brakowało, aby w latach 90 – tych męska piłka ręczna zniknęła z Elbląga.
– Najpierw Olimpia wydzieliła sekcję piłki ręcznej jako autonomiczną. Drużyną zaopiekował się Elzam – firma, która powstała na bazie nieprodukcyjnych części Zamechu. Po kilku latach zdecydowali się odejść i było naprawdę blisko, żeby męski szczypiorniak zniknął z Elbląga. Oficjalnym powodem był brak awansu. Pierwsze rozmowy na temat przejęcia drużyny toczyliśmy na schodach ratusza, gdzie przypadkowo spotkałem się z kolegą, który szukał dla drużyny ratunku. I tak się zaczęła współpraca Techtransu jako sponsora, która trwa do dziś.
– I udało się awansować na najwyższy szczebel rozgrywek.
– Awansowaliśmy i utrzymaliśmy się w ekstraklasie. A to nie jest takie proste, bo nie tylko czynnik sportowy ma znaczenie. Możemy się pochwalić, że jako jedna z niewielu drużyn wygraliśmy mecz z Vive Kielce w Kielcach. To była sensacja. Tak naprawdę mogliśmy funkcjonować dzięki miastu. Prezydent Henryk Słonina mocno nas wspierał. Dzięki miastu i szeregu elbląskich firm drużyna przetrwała. My odwdzięczyliśmy się promocją Elbląga na arenie sportowej. Kryzys w 2008 r. zmusił Techtrans do oddania drużyny w inne ręce. Ostatecznie skończyło się na tym, że przejął ją Leszek Wójcik. Sponsorowanie drużyny piłki ręcznej nie ma prawie żadnego przełożenia na biznes. Chcieliśmy, żeby nasza młodzież po skończeniu szkoły nie musiała wyjeżdżać z Elbląga. Tak naprawdę sponsorujemy drużynę z miłości do piłki ręcznej.