Rozmowa z profesorem Zbigniewem Woźniakiem, socjologiem z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, uczestnikiem konferencji nt. wyrównywania szans osób niepełnosprawnych, która odbyła się w Elblągu.
W Elblągu zakończył się Tydzień Walki o Równe Prawa i Przeciw Dyskryminacji Osób Niepełnosprawnych. Dla mnie jednym z najważniejszych wydarzeń była konferencja na temat możliwości rozwiązywania problemów osób niepełnosprawnych, pomysłów polskich i stosowanych w Unii Europejskiej.
Takie konferencje w sytuacji, gdy wchodzimy do Unii są wręcz niezbędne, ale w Polsce, mimo Roku Niepełnosprawnych odbywa się ich niewiele. Tymczasem jednym z unijnych priorytetów jest zapobieganie wykluczeniu, marginalizacji różnych grup społecznych, także osób w różny sposób niepełnosprawnych.
W Poznaniu po dwóch latach zakończyły się prace nad zasadami polityki społecznej wobec niepełnosprawności i niepełnosprawnych. Co w toku tych prac okazało się największym problemem do rozwiązania?
Przede wszystkim coś, co nazywa się partycypacją – uczestnictwem społecznym, otwarciem na dialog. Polska jest krajem przeregulowanym jeśli chodzi o rozwiązania formalnoprawne, natomiast jest problemem partnerstwo. Tymczasem partnerstwo nie kosztuje nic, poza dobrą wolą i uwzględnieniem potrzeb danego środowiska. Chodzi o to, aby same osoby niepełnosprawne mogły definiować obszary swoich potrzeb, by robili to nie tylko sami urzędnicy i specjaliści.
Jakie problemy osób niepełnosprawnych są - według państwa – najpilniejsze do rozwiązania?
W czasie prac na zasadami polityki społecznej okazało się, że najważniejsze są trzy grupy osób: dzieci, osoby starsze i niepełnosprawne, oraz że brakuje pomysłów na wyrównanie utraconych przez te grupy – z różnych powodów - możliwości. Te możliwości należałoby przywracać. Osoba niepełnosprawna potrzebuje pracy, ale zapominamy o tym, że ta osoba najpierw musi wyjść z domu, a potem jeszcze napotkać pracodawcę, który zgodzi się osobę niepełnosprawną zatrudnić. Należałoby zadbać, aby te wszystkie bariery były usuwane. Najpilniejsze do rozwiązania są - w mojej ocenie - sprawy związane z mieszkaniem i najbliższym otoczeniem osoby niepełnosprawnej, aby ona tam odzyskała samodzielność i niezależność.
Kiedy o niepełnosprawności rozmawiam z osobą sprawną, mam często wrażenie, że wielu z nas zapomina, jak dużej grupy osób ten problem dotyka.
Niepełnosprawni to największa ze wszystkich mniejszości - na świecie i w Polsce, to około 15 procent ludzi, wielomilionowa rzesza, która ma bardzo różne trudności. Zresztą, niepełnosprawności nie definiuje się już dziś przy pomocy terminów medycznych, jako wady, uszkodzenia, ale mówi się, że jest to rezultat struktury organizacyjnej danego społeczeństwa, tego, jak ono potrafi wyjść naprzeciw dużej grupie swoich członków.
Jak widzi pan rolę organizacji pozarządowych w walce o przywrócenie szans tej grupie? Można odnieść wrażenie, że niektórzy przedstawiciele elbląskiego samorządu uważają, iż rozwój organizacji, tworzenie przez nie nowych miejsc pracy niosą raczej zagrożenie niż pożytek.
Myślenie w tych kategoriach jest nieporozumieniem. Zdecydowana większość organizacji świadczy usługi i trudno jest mówić o ich etatyzacji. Problemem jest raczej myślenie o tzw. organizacjach dachowych, które nazywa się czasem "czapami". Bez tych organizacji nie ma jednak partnerstwa. Nie można przecież spotykać się z 50 organizacjami, lepiej spotkać się z ich reprezentacją, która wyartykułuje potrzeby środowiska. Jeśli tam ma miejsce etatyzacja, to trzeba stwierdzić, dlaczego ona następuje. To jednak musza uregulować same organizacje pozarządowe, a wtrącanie się do tego nie służy partnerstwu.
Takie konferencje w sytuacji, gdy wchodzimy do Unii są wręcz niezbędne, ale w Polsce, mimo Roku Niepełnosprawnych odbywa się ich niewiele. Tymczasem jednym z unijnych priorytetów jest zapobieganie wykluczeniu, marginalizacji różnych grup społecznych, także osób w różny sposób niepełnosprawnych.
W Poznaniu po dwóch latach zakończyły się prace nad zasadami polityki społecznej wobec niepełnosprawności i niepełnosprawnych. Co w toku tych prac okazało się największym problemem do rozwiązania?
Przede wszystkim coś, co nazywa się partycypacją – uczestnictwem społecznym, otwarciem na dialog. Polska jest krajem przeregulowanym jeśli chodzi o rozwiązania formalnoprawne, natomiast jest problemem partnerstwo. Tymczasem partnerstwo nie kosztuje nic, poza dobrą wolą i uwzględnieniem potrzeb danego środowiska. Chodzi o to, aby same osoby niepełnosprawne mogły definiować obszary swoich potrzeb, by robili to nie tylko sami urzędnicy i specjaliści.
Jakie problemy osób niepełnosprawnych są - według państwa – najpilniejsze do rozwiązania?
W czasie prac na zasadami polityki społecznej okazało się, że najważniejsze są trzy grupy osób: dzieci, osoby starsze i niepełnosprawne, oraz że brakuje pomysłów na wyrównanie utraconych przez te grupy – z różnych powodów - możliwości. Te możliwości należałoby przywracać. Osoba niepełnosprawna potrzebuje pracy, ale zapominamy o tym, że ta osoba najpierw musi wyjść z domu, a potem jeszcze napotkać pracodawcę, który zgodzi się osobę niepełnosprawną zatrudnić. Należałoby zadbać, aby te wszystkie bariery były usuwane. Najpilniejsze do rozwiązania są - w mojej ocenie - sprawy związane z mieszkaniem i najbliższym otoczeniem osoby niepełnosprawnej, aby ona tam odzyskała samodzielność i niezależność.
Kiedy o niepełnosprawności rozmawiam z osobą sprawną, mam często wrażenie, że wielu z nas zapomina, jak dużej grupy osób ten problem dotyka.
Niepełnosprawni to największa ze wszystkich mniejszości - na świecie i w Polsce, to około 15 procent ludzi, wielomilionowa rzesza, która ma bardzo różne trudności. Zresztą, niepełnosprawności nie definiuje się już dziś przy pomocy terminów medycznych, jako wady, uszkodzenia, ale mówi się, że jest to rezultat struktury organizacyjnej danego społeczeństwa, tego, jak ono potrafi wyjść naprzeciw dużej grupie swoich członków.
Jak widzi pan rolę organizacji pozarządowych w walce o przywrócenie szans tej grupie? Można odnieść wrażenie, że niektórzy przedstawiciele elbląskiego samorządu uważają, iż rozwój organizacji, tworzenie przez nie nowych miejsc pracy niosą raczej zagrożenie niż pożytek.
Myślenie w tych kategoriach jest nieporozumieniem. Zdecydowana większość organizacji świadczy usługi i trudno jest mówić o ich etatyzacji. Problemem jest raczej myślenie o tzw. organizacjach dachowych, które nazywa się czasem "czapami". Bez tych organizacji nie ma jednak partnerstwa. Nie można przecież spotykać się z 50 organizacjami, lepiej spotkać się z ich reprezentacją, która wyartykułuje potrzeby środowiska. Jeśli tam ma miejsce etatyzacja, to trzeba stwierdzić, dlaczego ona następuje. To jednak musza uregulować same organizacje pozarządowe, a wtrącanie się do tego nie służy partnerstwu.
rozmawiała Joanna Torsh