Rozmowa z Henrykiem Leśniowskim*, autorem książki o harcerstwie pt. „Czuwaj, czuwaj, czuwaj...”.
W Pana książce znalazły się m.in. wspomnienia o ludziach, relacje ze zjazdów i zlotów oraz dyskusje i polemiki dotyczące harcerstwa. Jak powstała ta publikacja?
To sześćdziesiąt artykułów napisanych w ciągu około czterdziestu lat mojej zawodowej pracy dziennikarskiej, w której podejmowałem różne tematy, m.in. harcerskie. Nazywam te teksty nie reportażami, artykułami polemicznymi czy informacjami, a opowieściami o harcerstwie Warmii i Mazur. Mówią one zarówno o harcerstwie, które rodziło się w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, jak i o tym, co działo się w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Opowiadają o przeszłości i teraźniejszości, blaskach i cieniach, słowem - o tym wszystkim, co składało się na życie harcerskie w tamtym czasie.
Jakie jest przesłanie tego zbioru?
Kiedy zaproponowano mi wybranie artykułów, postawiłem sobie to samo pytanie. Doszedłem do wniosku, że stanowią one z jednej strony materiał do gawęd o przeszłości harcerstwa, o tym, jacy byli harcerze kiedyś, a z drugiej wytyczają pewne kierunki działań, żeby obecni instruktorzy nie musieli wymyślać prochu, bo tam opisane są te działania. Chciałem, aby to był podręcznik dla drużynowych i by oni nie myśleli, że przed nimi nikogo nie było.
Co czuje dziennikarz, kiedy pisze o takim właśnie środowisku?
Z tym środowiskiem byłem związany od najdawniejszych lat. Przeżyłem harcerstwo na własnej skórze, a zacząłem jako ośmioletni zuch, w 1948 roku. Pisałem więc nie tylko jako dziennikarz, ale także jako ktoś, kto zna metodykę i harcerstwo od podszewki, choć pewnie nie ustrzegłem się ocen na wyrost, zbyt dobrych, może mniej dostrzegałem rzeczy negatywnych...
Pisze Pan także o Operacji Frombork 1001.
Byłem zastępcą komendanta akcji. Miała ona na celu podnieść z gruzów, z wojennych zniszczeń miasto, które przygotowywało się do obchodów pięćsetnej rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika. Harcerze zwykle są utożsamiani z chłopcami w krótkich spodenkach, którzy pomogą babci przejść przez ulicę, narąbią drzewa itd.. W przypadku Fromborka mit został obalony, bo to byli harcerze, ale ze szkół zawodowych - młodzi fachowcy, którzy tam odbywali praktyki. Byli to m.in. budowlańcy i drogowcy, którzy pod okiem swoich nauczycieli odbudowywali miasto. Średnio na turnusie było około dwa tysiące harcerzy. W ciągu jednego lata, czyli przez trzy turnusy, przez Frombork przewijało się w sumie od czterech do sześciu tysięcy młodych fachowców. Tę akcję zorganizowano jednak nie tylko z powodu nadchodzącej rocznicy, ale też dlatego, że wszystkie przedsiębiorstwa działające na Warmii i Mazurach miały ogromny deficyt siły roboczej. Wtedy to praca szukała robotnika, a nie robotnik pracy i nie można było siłami przedsiębiorstw odbudować Fromborka. Zrobili to harcerze - od 1966 do 1973 roku. Osoby, które w nienaganny sposób przepracowały trzy turnusy, czyli około sześć tygodni, otrzymywały tytuł Honorowego Obywatela Fromborka. Takich tytułów przyznano około trzy tysiące. Znam np. rodzinę, w której ojciec, matka i czworo dzieci - wszyscy są Honorowymi Obywatelami Fromborka.
Patrząc z perspektywy, czy Warmia i Mazury to było dobre miejsce dla harcerzy? Mieliśmy dobre harcerstwo?
Mieliśmy dobre harcerstwo. Świadczy o tym wielość podejmowanych akcji, z których harcerze mogą być dumni. Byli to przecież ludzie, którzy przyjechali ze wszystkich zakątków Polski, także z Kresów i Wileńszczyzny i tutaj natrafili jeszcze na nacje Warmiaków oraz Mazurów. Prowadząc działalność na rzecz dzieci autochtonów, harcerze integrowali to społeczeństwo. Uważam, że integracja udała się. Stworzono jednolite społeczeństwo.
Jak zmieniło się harcerstwo?
Metodyka nie zmieniła się, zmieniły się realia, w których harcerstwo działa. Te same są obozy, może jest tylko mniej prycz i cieknących namiotów, a więcej nowoczesności, harcerstwo pozostało jednak takie same.
Dziś młodzież ma telewizję, komputery, internet. Czy, według Pana, idea tego ruchu nadal się broni?
Broni się, bo to jest dla pewnej grupy ludzi, którzy chcą przeżyć przygodę, chcą działać wspólnie. Poza tym, umówmy się, gdyby było więcej instruktorów, byłoby jeszcze więcej drużyn, bo proszę zobaczyć: blokersi, cała patologia, po prostu nie ma się kto tymi ludźmi zajmować. Gdyby było więcej instruktorów, na pewno do harcerstwa przyszłoby więcej osób, bo przecież harcerstwo starsze to przygoda, która imponuje młodym ludziom: różnego rodzaju zawody, wyczyn sportowy, łazęga i to w dalszym ciągu się broni.
* Henryk Leśniowski - olsztyński dziennikarz i historyk, w latach 1971-1975 komendant Warmińsko-Mazurskiej Chorągwi ZHP w Olsztynie, Honorowy Obywatel Fromborka. Książka „Czuwaj, czuwaj, czuwaj...” ukazała się nakładem Komendy Warmińsko-Mazurskiej Chorągwi ZHP w Olsztynie.
To sześćdziesiąt artykułów napisanych w ciągu około czterdziestu lat mojej zawodowej pracy dziennikarskiej, w której podejmowałem różne tematy, m.in. harcerskie. Nazywam te teksty nie reportażami, artykułami polemicznymi czy informacjami, a opowieściami o harcerstwie Warmii i Mazur. Mówią one zarówno o harcerstwie, które rodziło się w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, jak i o tym, co działo się w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Opowiadają o przeszłości i teraźniejszości, blaskach i cieniach, słowem - o tym wszystkim, co składało się na życie harcerskie w tamtym czasie.
Jakie jest przesłanie tego zbioru?
Kiedy zaproponowano mi wybranie artykułów, postawiłem sobie to samo pytanie. Doszedłem do wniosku, że stanowią one z jednej strony materiał do gawęd o przeszłości harcerstwa, o tym, jacy byli harcerze kiedyś, a z drugiej wytyczają pewne kierunki działań, żeby obecni instruktorzy nie musieli wymyślać prochu, bo tam opisane są te działania. Chciałem, aby to był podręcznik dla drużynowych i by oni nie myśleli, że przed nimi nikogo nie było.
Co czuje dziennikarz, kiedy pisze o takim właśnie środowisku?
Z tym środowiskiem byłem związany od najdawniejszych lat. Przeżyłem harcerstwo na własnej skórze, a zacząłem jako ośmioletni zuch, w 1948 roku. Pisałem więc nie tylko jako dziennikarz, ale także jako ktoś, kto zna metodykę i harcerstwo od podszewki, choć pewnie nie ustrzegłem się ocen na wyrost, zbyt dobrych, może mniej dostrzegałem rzeczy negatywnych...
Pisze Pan także o Operacji Frombork 1001.
Byłem zastępcą komendanta akcji. Miała ona na celu podnieść z gruzów, z wojennych zniszczeń miasto, które przygotowywało się do obchodów pięćsetnej rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika. Harcerze zwykle są utożsamiani z chłopcami w krótkich spodenkach, którzy pomogą babci przejść przez ulicę, narąbią drzewa itd.. W przypadku Fromborka mit został obalony, bo to byli harcerze, ale ze szkół zawodowych - młodzi fachowcy, którzy tam odbywali praktyki. Byli to m.in. budowlańcy i drogowcy, którzy pod okiem swoich nauczycieli odbudowywali miasto. Średnio na turnusie było około dwa tysiące harcerzy. W ciągu jednego lata, czyli przez trzy turnusy, przez Frombork przewijało się w sumie od czterech do sześciu tysięcy młodych fachowców. Tę akcję zorganizowano jednak nie tylko z powodu nadchodzącej rocznicy, ale też dlatego, że wszystkie przedsiębiorstwa działające na Warmii i Mazurach miały ogromny deficyt siły roboczej. Wtedy to praca szukała robotnika, a nie robotnik pracy i nie można było siłami przedsiębiorstw odbudować Fromborka. Zrobili to harcerze - od 1966 do 1973 roku. Osoby, które w nienaganny sposób przepracowały trzy turnusy, czyli około sześć tygodni, otrzymywały tytuł Honorowego Obywatela Fromborka. Takich tytułów przyznano około trzy tysiące. Znam np. rodzinę, w której ojciec, matka i czworo dzieci - wszyscy są Honorowymi Obywatelami Fromborka.
Patrząc z perspektywy, czy Warmia i Mazury to było dobre miejsce dla harcerzy? Mieliśmy dobre harcerstwo?
Mieliśmy dobre harcerstwo. Świadczy o tym wielość podejmowanych akcji, z których harcerze mogą być dumni. Byli to przecież ludzie, którzy przyjechali ze wszystkich zakątków Polski, także z Kresów i Wileńszczyzny i tutaj natrafili jeszcze na nacje Warmiaków oraz Mazurów. Prowadząc działalność na rzecz dzieci autochtonów, harcerze integrowali to społeczeństwo. Uważam, że integracja udała się. Stworzono jednolite społeczeństwo.
Jak zmieniło się harcerstwo?
Metodyka nie zmieniła się, zmieniły się realia, w których harcerstwo działa. Te same są obozy, może jest tylko mniej prycz i cieknących namiotów, a więcej nowoczesności, harcerstwo pozostało jednak takie same.
Dziś młodzież ma telewizję, komputery, internet. Czy, według Pana, idea tego ruchu nadal się broni?
Broni się, bo to jest dla pewnej grupy ludzi, którzy chcą przeżyć przygodę, chcą działać wspólnie. Poza tym, umówmy się, gdyby było więcej instruktorów, byłoby jeszcze więcej drużyn, bo proszę zobaczyć: blokersi, cała patologia, po prostu nie ma się kto tymi ludźmi zajmować. Gdyby było więcej instruktorów, na pewno do harcerstwa przyszłoby więcej osób, bo przecież harcerstwo starsze to przygoda, która imponuje młodym ludziom: różnego rodzaju zawody, wyczyn sportowy, łazęga i to w dalszym ciągu się broni.
* Henryk Leśniowski - olsztyński dziennikarz i historyk, w latach 1971-1975 komendant Warmińsko-Mazurskiej Chorągwi ZHP w Olsztynie, Honorowy Obywatel Fromborka. Książka „Czuwaj, czuwaj, czuwaj...” ukazała się nakładem Komendy Warmińsko-Mazurskiej Chorągwi ZHP w Olsztynie.
Rozmawiała Joanna Torsh