Ma ich w domu około 20 tysięcy. Każda inna, oryginalna, jedyna w swoim rodzaju. Zbierać etykiety zaczął jeszcze w podstawówce. Dziś Andrzej Szulc z dumą opowiada o swojej pasji. Nam zdradził, co trzyma na półkach swojego "kolekcjonerskiego gabinetu".
Andrzej Szulc: - Byłem wtedy w czwartej czy piątej klasie szkoły podstawowej. Był rok 1974, może 1975. Kolega miał rodzinę w Niemczech i przywiózł etykiety z Niemiec, a na nich znajdowały się adresy browarów. Spisałem od niego te adresy, a potem napisałem do tych browarów. Następnie wpadłem na pomysł, żeby napisać do ambasad z prośbą o podanie mi adresów browarów w innych krajach i ambasady odpisywały mi, przesyłały adresy i tak to się zaczęło. W tamtych czasach zbierałem etykiety z wszystkich krajów, ale tego było tak dużo, że musiałem się ograniczyć do Elbląga i etykiet spoza Europy, ze Stanów, Kanady, Ameryki Południowej, Afryki, Australii i Oceanii.
- Co ciekawego jest na tych etykietach?
- Znajdują się na nich różnego rodzaju obrazki. Na przykład na etykietach z Azji znajdują się smoki czy tygrysy. Na niektórych znajdziemy rysunki komiksowe, są zdjęcia miast, starówek, różnego rodzaju dyscypliny sportowe, postacie na przykład władcy.
- Obecnie posiada Pan około 20 tys. etykiet. Gdzie Pan je trzyma?
- Na początku zbierałem je w małym kąciku w mieszkaniu. Teraz mam swój pokój kolekcjonerski. Mam tam swoje stanowisko pracy, biurko, komputer, miejsce do korespondencji. Wszystkie etykiety trzymam w segregatorach. Przylepiam je taśmą malarską obustronną na białe kartki, na takiej kartce jest często 16, 12, a czasami tylko dwie etykiety, w zależności od tego, jak duże one są. Oprócz etykiet zbieram też szkło związane z elbląskim browarem i z Żywca. Stoją one na półce w moim pokoju. Z naszego browaru uzbierało się około sto sztuk a z Żywca 150. Mam także około 60 oryginalnych szkieł. Są to ciekawostki z różnych stron świata jak na przykład kufel w kształcie buta.
- Czy ma pan wśród swoich etykiet jakieś szczególne okazy?
- Największa satysfakcja jest wtedy, gdy zdobywa się etykietę trudno dostępną. Ostatnio dostałem etykietę z Tajlandii z 1936 roku, jest bardzo stara i cenna. Mam też dwie etykiety z Butanu i one też mają dla mnie wartość sentymentalną, bo to rzadkie okazy. W swojej kolekcji mam etykiety powojenne i współczesne. Etykiety po 1945 roku miały oznaczenie PPF, co oznacza Polski Przemysł Fermentacyjny. Zbieram etykiety pozaeuropejskie, ponieważ trudniej je zdobyć. W tej chwili z samych Stanów Zjednoczonych mam 9150 etykiet. Z Elbląga około 700 sztuk.
- W jaki sposób zdobywa pan te cenne egzemplarze?
- Jeżdżę na różnego rodzaju giełdy kolekcjonerskie, gdzie wymieniam się z innymi kolekcjonerami. Wymieniam się także z kolekcjonerami z całego świata korespondencyjnie. Dziś odebrałam właśnie list od Belga i Węgra. Prowadzę także korespondencję ze Szwedem, Francuzem, a nawet Chińczykiem. Często na etykietach znajdują się pieczątki kolekcjonerów. Są one stawiane po to, żeby można było się z nimi skontaktować w celu wymiany. Kiedyś adresy do browarów brało się z butelek od piwa, a potem wysyłało się list do browaru z prośbą o etykietę. I wtedy browary zawsze odpisywały. Ostatnio przywiozłem 130 etykiet z giełdy w Warszawie. Wszystko odbywa się na zasadzie wymiany. Dwa lata temu podczas Międzynarodowych Targów w Tychach zjechało się kilka tysięcy ludzi i wtedy francuskie etykiety kupił ode mnie Francuz, a ja za te pieniądze kupiłem etykiety od Argentyńczyka.
- Od prawie dziewięciu lat istnieje Elbląski Klub Birofilów. W Elblągu odbywa się także Elbląska Giełda Birofilów.
- W 2008 roku czterech kolekcjonerów z Elbląga spotkało się, żeby założyć klub. Początkowo istniał on nieformalnie. Powoli zaczął się rozrastać, a dwa lata później założyliśmy stowarzyszenie. W tym roku odbędzie się już XIV Elbląska Giełda Birofilów.
- Taka pasja w życiu się przydaje?
- To odskocznia od dnia codziennego. Lubię jeździć na giełdy kolekcjonerskie, znam tam prawie połowę osób. Są i Rosjanie, i Białorusini, i Czesi, i Serbowie. Człowiek rozmawia z nimi, wita się jak z rodziną. Jest miła, serdeczna atmosfera. Nawet języka obcego nie trzeba znać.