UWAGA!

Rodzina zastępcza od środka

 Elbląg, Rodzina zastępcza od środka
(fot. Anna Dembińska)

- Nam bardzo zależy, żeby te dzieci widziały, że świat dorosłych wcale nie jest taki zły. A kiedy następuje szczęśliwe rozwiązanie w postaci na przykład adopcji, to jest to dla nas największa nagroda. I szczęście dla dziecka, że ma w końcu do kogo powiedzieć „mama” i „tata” - mówi pani Wioletta. Dzisiaj zapraszamy do lektury drugiej części wywiadu z panią Wiolettą i panią Agnieszką, które od lat pełnią rolę rodzin zastępczych.

- W poprzedniej części rozmawialiśmy o różnicach pomiędzy rodziną adopcyjną a zawodową, o zmianach, jakie zaszły w życiu pań po zostaniu rodzicami zastępczymi oraz o wymaganiach dzieci, które do pań trafiają. Jak więc wygląda Pań codzienność?

Pani Wioletta: - Mój mąż pracuje zawodowo, na samym początku ustaliliśmy, że w domu zostanę ja. Wstajemy rano i te dzieci, które chodzą do szkół i przedszkola, trzeba tam wyprawić i odwieźć. Te dzieci, które zostają, to z reguły maluchy, które wymagają opieki. W tym samym czasie jest dom do posprzątania i obiad do zrobienia. To też zależy od tego, co mamy na dany dzień zaplanowane, bo jeśli są to jakieś wizyty lekarskie, no to wtedy jest małe wariactwo, bo wszystko trzeba naprawdę dobrze czasowo zgrać. Zdarzało się, że przez jakiś czas musieliśmy oboje z mężem jeździć z jednym dzieckiem do poradni specjalistycznej w innym mieście, a to wymagało zorganizowania dodatkowej opieki dla reszty, kogoś, z kim te pozostałe dzieci nie będą bały się zostać, z reguły jest to rodzina.

Pani Agnieszka: - My mamy teraz w domu noworodka, roczną dziewczynkę i przedszkolaki, które trzeba rano odwieźć. Dzień zaczyna się bardzo wcześnie. Dzieci trzeba ubrać, wyprawić, zawieźć. Na szczęście mamy też osobę do pomocy, zatrudnioną przez ECUS, która może przyjść i posiedzieć z tymi maluchami, kiedy ja muszę wyjść. Gdy starsze dzieci są poza domem, ja zajmuję się tymi młodszymi. Trzeba zrobić pranie, które się nigdy nie kończy, trzeba zrobić zakupy w ilościach hurtowych, trzeba posprzątać dom i zrobić obiad. Potem starsze dzieci wracają, to też trzeba się nimi zająć, zorganizować czas wolny, wymyślić zabawy, dać podwieczorek, bo mimo że jadły w przedszkolu, to są głodne. Potem wieczorne rytuały, czyli kąpiel, mycie zębów, ułożenie do snu. Przy tylu dzieciach to prawdziwe wyzwanie.

Wyzwaniem jest też nakarmienie ich, bo niektóre dzieci, które do nas trafiają, pamiętają, że kiedyś tego jedzenia nie było i teraz czują, że muszą jeść na zapas, w razie gdyby znów miało go zabraknąć.

 

- U Pań tego jedzenia nie zabraknie. Czy mimo to dzieciom często towarzyszy taki lęk?

Pani Agnieszka: - Wielu dzieciom trudno jest się nasycić. U niektórych to w końcu mija, czasem szybciej, czasem zajmuje to lata. Praktycznie u wszystkich dzieci to występuje, bez względu na wiek, w jakim do nas przyszły. Ja miałam taką dziewczynkę, której musiałam otwierać lodówkę, żeby ona zobaczyła, że to jedzenie jest. Wtedy była spokojna i to jej wystarczało, bo na początku chciała ciągle jeść. Dopiero, jak miała pewność, że będzie kolejny posiłek, to nie jadła na zapas.

Pani Wioletta: - Jak już dziecko zostawi coś na talerzu i mówi, że nie chce, że nie jest głodne, to jest nasz sukces, bo to znaczy, że dziecko w końcu czuje się bezpiecznie i wie, że to jedzenie zawsze jest. Ważna jest też dieta, bo te dzieci bardzo często nie są nauczone jeść normalnych posiłków, warzyw i owoców, tylko są przyzwyczajone do zupek chińskich i samych niezdrowych rzeczy.

 

- A jak z czasem wolnym? Mają go Panie, czy jest to jednak coś nieosiągalnego przy takiej ilości codziennych obowiązków?

Pani Wioletta: - To też zależy, jakie mamy dzieci. Najmłodsze dziecko, jakie teraz u nas jest, ma dwa miesiące i tak naprawdę to każda noc jest nieprzespana, bo karmienie, przewijanie i usypianie. A kiedy mam czas dla siebie? Wieczorem, kiedy biorę kąpiel. To mój czas wyciszenia. Z mężem dążymy też do tego, żeby mieć czas dla siebie, w czym pomaga nam rodzina. Na pewno byłoby dużo trudniej bez bliskich, bo obcej osobie trudniej jest powierzyć nasze dzieci.

Pani Agnieszka: - Tak, w teorii moglibyśmy zatrudnić kogoś do pomocy, żeby sobie wieczorem wyjść z mężem, ale w praktyce jest to ciężkie. Strach zostawić taką gromadkę z kimś obcym, kogo dzieci nie znają. Taka osoba też może po prostu nie dać sobie rady, może nie wiedzieć, jak zareagować w jakichś sytuacjach. Mam dorosłą córkę i dla mnie jest to jedyna osoba, z którą spokojnie dzieci zostawiam. Jeszcze niedawno nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak takie duże rodziny funkcjonują. Wydawało mi się, że jest to niemożliwe fizycznie, żeby te dzieci były na tyle zaopiekowane, żebym ja uznała, że ich nie zaniedbuję. Obecnie razem z moimi, mam w domu siedmioro dzieci, nie myślałam, że jestem w stanie zapewnić uwagę i opiekę tylu dzieciom i sama do tej pory nie wiem, jak ja to robię. Gdybym jednak miała poczucie, że któreś zaniedbuję, to postawiłabym granicę i nie przyjęła kolejnego, ale z drugiej strony wiem, że ta granica się przesuwa, bo potrzeby są ogromne, a rodzin zastępczych nie ma.

 

- Dzieci z niepełnosprawnościami, brak czasu dla siebie, trudne rozstania… Co tak naprawdę jest dla Pań najtrudniejsze w byciu rodziną zastępczą?

Pani Agnieszka: - Niemoc. Niemoc, bo wolno działają sądy. Niemoc, bo dziecko mogłoby już być w domu, a sprawa się ciągnie. Trudne jest też patrzenie na to, że rodziny biologiczne dostają kolejną szansę, a ja nie widzę w rodzicach poprawy i ich starań.

Ciągle istnieje przekonanie, że rodzina biologiczna jest najlepsza dla dziecka i jedyna słuszna. Ciągle się tym rodzicom daje szansę, mimo że widać, że nie powinni mieć oni pod opieką dziecka, a często mają ich kilkoro i każde jest po kolei odbierane i umieszczane w pieczy zastępczej. Dla mnie to jest bardzo trudne.

Pani Violetta: - Kobieta rodzi trzecie czy czwarte dziecko, w domu się dzieje źle, dzieci zostają zabrane, ale nie ma procedur, które jasno i wyraźnie by mówiły, że ktoś się po prostu nie nadaje na rodzica. Zamiast tego jest dawana kolejna szansa, a te dzieci i tak najczęściej potem trafiają do pieczy zastępczej. A mogłyby być w niej dużo wcześniej, to oszczędziłoby im traum i zaniedbania. Trudna jest też sytuacja, kiedy matka na przykład piła w ciąży, potem takie dziecko się rodzi i nie wiadomo, jak duże uszkodzenia spowodował alkohol. Czy dziecko będzie miało problemy z nauką lub z emocjami, nikt tego nie wie. W takich przypadkach ciężko jest znaleźć rodzinę adopcyjną, taką, która świadomie podejmie się wyzwania wzięcia dziecka, gdzie w wywiadzie jest informacja, że matka przyjmowała używki i piła alkohol. I co teraz zrobić z takimi małymi dziećmi?

 

- Trudności Paniom nie brakuje, co więc jest taką motywacją, by mimo wszystko to robić?

Pani Violetta: - Widzimy wszystkie te postępy, widzimy te uśmiechy, tę radość u tych dzieci. Bo te małe zmiany i kroczki widać, a jak następuje taki duży krok, to już w ogóle jest radość. Kogoś może dziwić, że nas cieszy to, że dziecko odmówiło dokładki, czy przyszło i spontanicznie samo się przytuliło. Nam bardzo zależy, żeby te dzieci widziały, że świat dorosłych wcale nie jest taki zły. A kiedy następuje szczęśliwe rozwiązanie w postaci na przykład adopcji, to jest to dla nas największa nagroda. I szczęście dla dziecka, że ma w końcu do kogo powiedzieć „mama” i „tata”.

Pani Agnieszka: - Dla mnie motywacją jest obserwowanie tego, jak dziecko nabiera poczucia bezpieczeństwa. Jak z takiego zalęknionego i niepewnego tego, czy będzie jedzenie, o której pójdzie spać, czy w ogóle pójdzie spać, co wydarzy się jutro, czy będzie miało czyste ubranie, nagle staje się spokojne i pewne. Ma stały rytm dnia i powtarzalność. Przestaje być ciągle czujne, wie, że nic złego go nie spotka, ma w końcu tę stabilność. Robi się nagle spontaniczne, radosne i spokojne, spokojnie też śpi, bez budzenia się w nocy z płaczem. Wreszcie staje się beztroskim dzieckiem, które wstaje rano uśmiechnięte. To jest dla mnie ogromna radość i satysfakcja.

 

- Mam mieszkanie i stałą pracę, chciałabym zostać rodziną zastępczą. Jakie jeszcze warunki muszę spełniać?

Pani Agnieszka: - Niekaralność, zaświadczenie od psychiatry i lekarza pierwszego kontaktu o braku przeciwwskazań i stanie zdrowia pozwalającym na opiekę nad dzieckiem. Nie można być kiedykolwiek wstecz lub obecnie pozbawionym władzy rodzicielskiej lub mieć ją ograniczoną nad swoimi własnymi dziećmi. Przed szkoleniem jest wizyta pedagoga i sprawdzenie warunków domowych. Dom nie musi być duży, wystarczy, żeby był kąt dla dziecka, żeby miało ono swoje łóżko i miejsce do zabawy. Oczywiście trzeba też pozytywnie przejść testy psychologiczne i szkolenie, które ruszy wtedy, gdy uzbiera się odpowiednio duża grupa. Są różne kursy i programy, każdy wygląda nieco inaczej. Nie jest to kwestia tygodni, a bardziej miesięcy.

Pani Wioletta: - Na pewno trzeba być bardzo świadomym tego, że to nie tylko dziecko się dostaje, ale cały jego bagaż. To nie jest tylko opieka nad nim, ale też współpraca z różnymi środowiskami, na przykład z sądem, kuratorami i rodzicami biologicznymi. Trzeba być na to przygotowanym.

 

- Wspomniały panie o nieskończonym praniu i hurtowych zakupach. Przy dużej ilości dzieci potrzeba też łóżek, biurek, zabawek, ubrań… Jak to wygląda finansowo? Jak dużą pomoc otrzymują rodziny zastępcze i jak bardzo muszą być przygotowane na przyjęcie nowego dziecka?

Pani Agnieszka: - Część rzeczy to kwestia organizacji. Praktyczne są łóżka piętrowe i turystyczne, które można złożyć i schować. Natomiast finansowo jest tak zwana jednorazówka, czyli pomoc na przyjęcie dziecka, która pokrywa część kosztów. To może zostać przeznaczone właśnie na łóżko, wózek, fotelik samochodowy czy komodę, takie rzeczy pierwszej potrzeby. Ubranka zakupujemy z tych środków, które otrzymujemy regularnie na każde dziecko, czyli świadczenia na częściowe pokrycie kosztów utrzymania. Jest to kwota około 1 360 zł. Dodatkowo dostajemy dodatek „500 plus”. Czy to jest dużo czy mało? To zależy od potrzeb dziecka. Jeżeli dziecko wymaga specjalistów, a większość wymaga, to jest to kropla w morzu. I ja bym nawet nie szła w tym kierunku, żeby pieniądze na dzieci były większe, tylko żeby dostęp do specjalistów był łatwiejszy, darmowy. Bo te dzieci już tyle przeszły, że naprawdę nie zasługują na to, żeby nie mieć możliwości udać się do psychologa czy czekać pół roku na rehabilitację.

 

- Co powiedziałyby panie osobom, które zastanawiają się nad zostaniem rodziną zastępczą?

Pani Wioletta: - Warto spróbować. Jeśli ktoś rozważa bycie rodziną zastępczą, to podjąć próbę, bo z tego można czerpać bardzo dużo satysfakcji. Nie trzeba być w związku małżeńskim, wystarczy partnerski, można nawet w ogóle nie być w żadnym związku i mieszkać samotnie. Przede wszystkim liczy się osobowość, dlatego warto podjąć próbę. My podjęłyśmy decyzję na różnych etapach życia. Na pewno nie należy też patrzeć na wiek, nie bać się, że jest się już za starym, bo to też nie jest przeszkoda.

Pani Agnieszka: - To nie jest dożywocie. Jeśli ktoś po czasie stwierdzi, że nie daje rady, może zrezygnować. Jest taki mit w społeczeństwie, że rodziny zastępcze robią to dla pieniędzy, ale to po prostu trzeba czuć. Nie da się tego robić dla pieniędzy, bo po pierwsze, to nie są takie kwoty, a po drugie, to zwyczajnie niemożliwe. Jeżeli się tego nie czuje, nie lubi i nie widzi w tym tego, co widzimy my, to nie wytrzyma się zbyt długo. A jeżeli ktoś jest chętny, ale boi się zgłosić, bo myśli, że może nie przejdzie procedur lub zostanie odrzucony, to niech mimo to spróbuje. Nie uda się, to się nie uda, zawsze warto dać sobie szansę, bo jeśli jednak się uda, to można pomóc. I nie trzeba brać pięcioro dzieci, można jedno, a to już jest dużo, bo wtedy zmieni się świat temu jednemu dziecku. Wszystkiego można się nauczyć, są szkolenia i wsparcie. Naprawdę nie trzeba być aniołem, my też jesteśmy normalnymi ludźmi, też mamy swoje granice, też nam czasem brakuje cierpliwości, ale radzimy sobie.

rozmawiała Anna Malik

 

Jeśli myślisz o zostaniu rodziną zastępczą, przyjdź do Elbląskiego Centrum Usług Społecznych ul. Winna 9 lub skontaktuj się telefonicznie pod numerem: 55 625 61 22.


Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Reklama