Aleksandra i Roberta Bieńkowskich, elbląskich bliźniaków, łączą nie tylko więzy krwi i sportowa przeszłość. Systematycznie morsują od lat, kiedy jeszcze ta forma spędzania wolnego czasu nie była tak popularna jak dzisiaj. W Pasłęku zagrali nawet w wodzie... 15-minutową partię szachów. Zobacz zdjęcia.
Rafał Gruchalski: - Jak długo już morsujecie?
Robert Bieńkowski: - 8 lat.
Aleksander Bieńkowski: 3 lata, ale przez pięć lat uciekałem przez pomysłami Roberta, który próbował mnie tyle czasu na morsowanie namówić. Aż w końcu namówił (śmiech).
- A Ciebie, Robert, kto namówił?
Robert: - Nie pamiętam. Chyba Bogusław Tołwiński (trener triathlonu – red.)
- Morsowanie stało się wyjątkowo modne w tym roku. Wiele osób chwali się takim spędzaniem wolnego czasu w mediach społecznościowych. Co o tym sądzicie?
Robert: - Każda forma jakiejkolwiek rekreacji, która coś wniesienie, jest jak najbardziej dobra. Dlaczego? Bo człowiek zaczyna się ruszać, robi coś pozytywnego. Nawet jeśli za tym pójdzie krytyka, że robisz to tylko po to, by pochwalić się tym na Facebooku. Przytoczę słowa mojego kolegi Marcina Trudnowskiego: morsowanie to rekreacja a nie sport, więc warto o tym pamiętać, że nieważne, ile siedzisz w wodzie, jak długo morsujesz – nie rywalizuj, tylko słuchaj swojego ciała.
Aleksander: - I rób to dla przyjemności. Niech to nie będzie efekt stadnego pędu, bo mój kolega wszedł, więc ja też wejdę, by nie mówili, że się cykam. Najgorsze jest robić coś tylko dlatego, bo jestem pod wpływem kogoś, a nie dla siebie. Spróbuj, jeśli sprawi ci to przyjemność, wchodzisz częściej. Jeśli nie, to po co to robić?
- Często morsujecie?
Aleksander: Dwa razy w tygodniu, a przynajmniej raz. Nie tak często jak Robert (śmiech).
Robert: Morsuję tak często, jak mi się chce. Teraz wychodzi średnio dwa razy w tygodniu, zdarza się częściej, ale czasami jest tak, że przez miesiąc mi się nie chce i wtedy nie morsuję.
- Z tego, co mówicie, wynika, że nie jesteście tego typu osobami, które niemal siłą zaciągają znajomych na morsowanie...
Aleksander: Najważniejsze jest to, że nie wolno morsować samemu. Dlatego zawsze jest ze mną moja żona. Śmieję się, że biorę ją po to, by mogła wskazać policji, w którym miejscu jest moje ciało, bym nie przestraszył nikogo na wiosnę (śmiech).
Robert: Moczymy się z grupką znajomych. Robimy to wieczorami, bo wtedy po prostu mamy na to czas. Liczymy też na to, że poza nami nikogo więcej nie będzie. Nie zawsze się to spełnia. Ostatnio byliśmy na Jeleniej Dolinie w deszcz, a i tak spotkaliśmy innych fanów morsowania.
Aleksander: Powstało ostatnio tyle różnych grup do morsowania. Wystarczy rzucić hasło i na pewno do jakiejś można się dołączyć.
- Najlepsze miejsca do morsowania w okolicy Elbląga?
Aleksander: - Każde, które polubisz. Ja na przykład nigdy nie wejdę do morza. Muszę do wody wskoczyć. Mam na tyle zahartowany organizm przez sport, że się tego nie obawiam. Jeśli bym zamaczał po kolei kosteczki, kolana, to tyłka już bym nie zamoczył (śmiech). Po prostu tak mam. A najwspanialszy efekt morsowania jest przy temperaturze zewnętrznej minus 5 czy minus 10 stopni.
Robert: - Każdy takie miejsce powinien oceniać według siebie. Najlepsze miejsce to takie, gdzie ci wygodnie, przyjemnie, tam gdzie najbliżej, tam gdzie masz znajomych.
- Dzisiaj (piątek, 19 lutego) spotykamy się na jeziorku w Pasłęku, gdzie rozegracie partyjkę szachów. Po co?
Aleksander: - Słyszeliśmy, że możemy ustanowić rekord Polski w grze szachy w wodzie (śmiech). Szachy nie wymagają dużego zaangażowania środków, więc dlaczego nie?
Zresztą naszym kolejnym projektem będzie zagranie w wodzie w badmintona. Zastanawiamy się tylko, czy wykuć tak dużą przerębel, by powstało jedno spore boisko na wodzie, czy dwa niezależne przeręble, z których będziemy odbijać lotkę rakietką. Nad tym projektem jeszcze pracujemy (śmiech).
Bracia bliźniacy rozegrali w przerębli na jeziorku w Pasłęku 15-minutową partię szachów, co można obejrzeć na naszych zdjęciach. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że wygrał Robert.