Rozmowa z posłanką Katarzyną Piekarską, prawnikiem, przewodniczącą sejmowej komisji sprawiedliwości.
Z pewnym dystansem możemy już chyba spojrzeć na protesty więźniów sprzed kilku tygodni. Wielu posłów, polityków, ale także zwykłych ludzi uważa, że przestępców należy po prostu wsadzać za kratki. Pani jest jednak zwolenniczką tzw. kar wolnościowych.
Uważam, że komisja sprawiedliwości w obecnej kadencji sejmu jest wyjątkowa jeśli chodzi o sprawy więziennictwa, ponieważ problemami służby więziennej zajmowaliśmy się wielokrotnie i mówimy wprost, że potrzebna jest zmiana polityki w tej dziedzinie. Jest to jednak trudne, bo jeśli na pytanie, co jest najlepszym sposobem walki z przestępczością 70 procent społeczeństwa odpowiada, że podniesienie kar, to o zmianach ma odwagę mówić bardzo niewielu posłów. Tymczasem nie może być tak, że kary, które są już wysokie, stają się coraz wyższe i że nie stosuje się kar ograniczenia wolności, czyli tzw. kar wolnościowych. Myślę np. o więzieniach weekendowych, do których skazany zgłasza się w piątek wieczorem i skąd wychodzi w poniedziałek rano. Kiedy młody człowiek trafia do zwykłego zakładu karnego, wychodzi z niego "wyedukowany" przez "kolegów" i poznaje kolejnych dziwnych ludzi, którzy mu proponują dokonanie przestępstwa. W więzieniu weekendowym natomiast nie traci zatrudnienia, ma możliwość normalnego funkcjonowania w rodzinie, a z drugiej strony ma tę dolegliwość, że w sobotę nie pójdzie na dyskotekę, tylko musi się zgłosić. Druga rzecz to kary ograniczania wolności przy drobnych przestępstwach, nieumyślnych, kiedy stopień społecznej szkodliwości rzeczywiście jest mały. Myślę o tzw. pracach społecznych, gdy skazany z łopatą, z miotłą czy pędzlem idzie np. do parku i naprawia ławki.
Praktyka pokazuje, że ten rodzaj kary polskie sądy stosują rzadko, choć w wielu krajach są one uważane za skuteczny środek na resocjalizację.
Sądy orzekają rzadko, ponieważ boją się takich kar samorządy. U nas pokutuje pogląd, że jak człowiek nie posiedzi długo, to w zasadzie nie ma kary. Tak naprawdę jednak, jeśli skazany pracuje, maluje wspomniane ławki w parku, to jest to czasem dla niego bardzo dolegliwe. W tej chwili bowiem kary padają często w zawieszeniu i wszyscy dookoła wiedzą, że to jest złodziej tylko, że on nie siedzi, a skoro nie siedzi, to wymiar sprawiedliwości sobie z nim nie radzi - taki pogląd i stan rzeczy jest dużo gorszy i dużo bardziej demoralizujący. Gdyby np. taki złodziej musiał wykonać choćby drobne prace, to - szczególnie w mniejszym ośrodku – byłby to dla niego straszny wstyd. Tymczasem w więzieniach mamy duże przeludnienie, a ponad 20 tysięcy skazanych oczekuje na odbycie kary.
Mimo tak trudnej sytuacji nie widać specjalnych działań, które pozwoliłyby to zmienić.
Trudno upominać się o jakiekolwiek prawa dla więźniów i bardziej liberalną, w sensie - tanią - politykę karną, w sytuacji, kiedy społeczeństwo jest biedne. Zawsze jednak, kiedy pada taki argument, mówię, że kary wolnościowe są po prostu tanie.
Pytanie też, jak przekonać samorządy do zatrudniania skazanych?
Byłam w zakładzie karnym, który pomaga ośrodkowi pomocy społecznej. Są tam dzieci z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi. Tam zawsze brakuje pieniędzy, bo i media nie dojadą, i sponsor się nie pokaże. Brakowało więc im dosłownie na wszystko... Tam właśnie zostali zatrudnieni więźniowie. Pomalowali budynek, wnosili te dzieci na piętra, wychodzili na spacery. Jeden z więźniów, z którym później rozmawiałam, powiedział mi: „Wie pani co, ja dopiero tutaj zdałem sobie sprawę z tego, jakim jestem szczęściarzem. Zawsze mi się wydawało, że dostałem od życia 'w plecy', ale tu zobaczyłem, że jak stąd wyjdę, to mogę coś ze swym życiem zrobić, podczas, gdy tych dzieci już nic nie czeka”. Myślę, że on do takiego głębokiego wniosku nigdy by nie doszedł, gdyby leżał na pryczy i patrzył w sufit. Uważam, że trzeba naprawdę i na serio pomyśleć o karach ograniczenia wolności, umożliwić ludziom skazanym przez sądy pracę, przynajmniej w końcówce odbywania kary, tym bardziej, że pobyt więźnia w zakładzie kosztuje miesięcznie 1600 zł, podczas gdy kary wolnościowe są po prostu znacznie tańsze.
Uważam, że komisja sprawiedliwości w obecnej kadencji sejmu jest wyjątkowa jeśli chodzi o sprawy więziennictwa, ponieważ problemami służby więziennej zajmowaliśmy się wielokrotnie i mówimy wprost, że potrzebna jest zmiana polityki w tej dziedzinie. Jest to jednak trudne, bo jeśli na pytanie, co jest najlepszym sposobem walki z przestępczością 70 procent społeczeństwa odpowiada, że podniesienie kar, to o zmianach ma odwagę mówić bardzo niewielu posłów. Tymczasem nie może być tak, że kary, które są już wysokie, stają się coraz wyższe i że nie stosuje się kar ograniczenia wolności, czyli tzw. kar wolnościowych. Myślę np. o więzieniach weekendowych, do których skazany zgłasza się w piątek wieczorem i skąd wychodzi w poniedziałek rano. Kiedy młody człowiek trafia do zwykłego zakładu karnego, wychodzi z niego "wyedukowany" przez "kolegów" i poznaje kolejnych dziwnych ludzi, którzy mu proponują dokonanie przestępstwa. W więzieniu weekendowym natomiast nie traci zatrudnienia, ma możliwość normalnego funkcjonowania w rodzinie, a z drugiej strony ma tę dolegliwość, że w sobotę nie pójdzie na dyskotekę, tylko musi się zgłosić. Druga rzecz to kary ograniczania wolności przy drobnych przestępstwach, nieumyślnych, kiedy stopień społecznej szkodliwości rzeczywiście jest mały. Myślę o tzw. pracach społecznych, gdy skazany z łopatą, z miotłą czy pędzlem idzie np. do parku i naprawia ławki.
Praktyka pokazuje, że ten rodzaj kary polskie sądy stosują rzadko, choć w wielu krajach są one uważane za skuteczny środek na resocjalizację.
Sądy orzekają rzadko, ponieważ boją się takich kar samorządy. U nas pokutuje pogląd, że jak człowiek nie posiedzi długo, to w zasadzie nie ma kary. Tak naprawdę jednak, jeśli skazany pracuje, maluje wspomniane ławki w parku, to jest to czasem dla niego bardzo dolegliwe. W tej chwili bowiem kary padają często w zawieszeniu i wszyscy dookoła wiedzą, że to jest złodziej tylko, że on nie siedzi, a skoro nie siedzi, to wymiar sprawiedliwości sobie z nim nie radzi - taki pogląd i stan rzeczy jest dużo gorszy i dużo bardziej demoralizujący. Gdyby np. taki złodziej musiał wykonać choćby drobne prace, to - szczególnie w mniejszym ośrodku – byłby to dla niego straszny wstyd. Tymczasem w więzieniach mamy duże przeludnienie, a ponad 20 tysięcy skazanych oczekuje na odbycie kary.
Mimo tak trudnej sytuacji nie widać specjalnych działań, które pozwoliłyby to zmienić.
Trudno upominać się o jakiekolwiek prawa dla więźniów i bardziej liberalną, w sensie - tanią - politykę karną, w sytuacji, kiedy społeczeństwo jest biedne. Zawsze jednak, kiedy pada taki argument, mówię, że kary wolnościowe są po prostu tanie.
Pytanie też, jak przekonać samorządy do zatrudniania skazanych?
Byłam w zakładzie karnym, który pomaga ośrodkowi pomocy społecznej. Są tam dzieci z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi. Tam zawsze brakuje pieniędzy, bo i media nie dojadą, i sponsor się nie pokaże. Brakowało więc im dosłownie na wszystko... Tam właśnie zostali zatrudnieni więźniowie. Pomalowali budynek, wnosili te dzieci na piętra, wychodzili na spacery. Jeden z więźniów, z którym później rozmawiałam, powiedział mi: „Wie pani co, ja dopiero tutaj zdałem sobie sprawę z tego, jakim jestem szczęściarzem. Zawsze mi się wydawało, że dostałem od życia 'w plecy', ale tu zobaczyłem, że jak stąd wyjdę, to mogę coś ze swym życiem zrobić, podczas, gdy tych dzieci już nic nie czeka”. Myślę, że on do takiego głębokiego wniosku nigdy by nie doszedł, gdyby leżał na pryczy i patrzył w sufit. Uważam, że trzeba naprawdę i na serio pomyśleć o karach ograniczenia wolności, umożliwić ludziom skazanym przez sądy pracę, przynajmniej w końcówce odbywania kary, tym bardziej, że pobyt więźnia w zakładzie kosztuje miesięcznie 1600 zł, podczas gdy kary wolnościowe są po prostu znacznie tańsze.
rozmawiała Agnieszka Jarzębska