UWAGA!

Jacek Młotkowski: Do klasyka trzeba mieć dużo cierpliwości i pokory

 Elbląg, Jacek Młotkowski i jego Mustangi
Jacek Młotkowski i jego Mustangi (fot. Mikołaj Sobczak)

- Jak już masz taki samochód, to chcesz dzielić swoją pasję z innymi użytkownikami mustangów i pojawiasz się w klubie. Zaczynasz jeździć na różnego rodzaju zloty, spotkania, przejażdżki... Podobno pierwszy zlot pamięta się do końca życia - mówi Jacek Młotkowski z Elbląga. Z pasjonatem klasycznych Fordów Mustangów rozmawiamy o jego pasji. Zobacz zdjęcia.

- Pamiętasz swój pierwszy samochód? W ogóle pierwszy...

- Moskwicz z 1968 r.

 

- Od razu miałeś zajawkę na klasyki?

- Nie. Po prostu wtedy tylko na taki samochód było mnie stać. Kupiłem go za pierwszą pensję chyba w 1990 r., głównie po to, żeby się nauczyć jeździć. Psuł się nieustannie, szybko się go pozbyłem. I jak chyba każdy młody człowiek wtedy zamarzyłem o Golfie I. Pojechałem z ojcem na giełdę do Bydgoszczy. I tam zobaczyłem go... Ford Taunus z 1973 r., wersja sportowa na Europę. Czerwony z czarnym dachem, już wtedy z alufelgami. Miłość od pierwszego wejrzenia. Musiałem go mieć. Kosztował ciut więcej niż volkswagen, ale tata z kieszeni wyciągnął ostatnie kilka setek, dobrze że sprzedający coś opuścił. Jeździłem nim dwa lata, sprzedawałem dosłownie „ze łzami w oczach”. Uwielbiałem nim jeździć, dbać o niego, myć go. Do tej pory tak mam. Stare samochody mają dusze. Inaczej pachną, inaczej się je prowadzi. Wymagają specjalnego podejścia, cierpliwości, łagodnego traktowania.

 

- To dlaczego sprzedałeś?

- Nie było mnie stać na jego utrzymanie. Byłem młody, pojawiła się rodzina, trzeba było wybierać „coś za coś”. Z jednej strony części do Taunusa były wówczas trudno dostępne. Druga sprawa to koszty napraw. Jak się coś zepsuło, a psuło się często, to u mechanika musiałem zostawić pół pensji, a bywało że i całą. Kombinowaliśmy wtedy na wszystkie możliwe sposoby. Pamiętam, że jak się zepsuł sworzeń wahacza, to po małej przeróbce pasował ten do Fiata 125p. Tylne światło pasowało od Wołgi... Przesiadłem się na „normalne” samochody, ale to były zwykłe przedmioty użytkowe do przemieszczania się od punktu A do punktu B. W klasyku jest inaczej. Jedni zbierają znaczki, drudzy grają w paintball, ja lubię wsiąść do klasyka i oddać się przyjemności jazdy, gdzie czuję zapach samochodu, zapach benzyny.

 

- Fascynacja amerykańskimi klasykami wzięła się od tego Forda Taunusa?

- Wcześniej. Czasy mojego dzieciństwa to czasy PRL-u. Ameryka wzięła się z telewizora. Patrzyliśmy wtedy na lepszy, niedostępny dla nas świat. Oglądałem „Kojaka”, „Porucznika Colombo”, „Aniołki Charliego”; byłem zachwycony drapaczami chmur i amerykańskimi samochodami: Cadillacami, Pontiacami... Zauroczony...

 

- Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Mustangiem ?

- Dzieci wyprowadziły się „na swoje” zostaliśmy z żoną sami i nadszedł moment, kiedy mogłem sobie pozwolić na powrót do dziecięcych marzeń. 8 lat temu zacząłem zbierać modele Fordów Mustangów w skali 1:18. Czytałem o tych samochodach, interesowałem się wszystkim, co ich dotyczyło. Wtedy właśnie powstała taka „zajawka”, że następnym samochodem, jaki kupię, będzie Ford Mustang. W 2017 roku nadszedł ten moment, kiedy trzeba było wymienić auto.

 

- I pojawił się pierwszy.

- Namówiłem żonę, łatwo nie było... Argumentowałem tym, że jak dla naszej dwójki nie jest nam potrzebny praktyczny rodzinny samochód, a w zupełności wystarczy auto dwuosobowe. Mustang, teoretycznie, jest samochodem dla czterech osób, ale umówmy się, że z tyłu jest miejsce tylko na czapkę i torebkę. Kupiliśmy model z 2017 r. Wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych z przeznaczeniem na rynek europejski z silnikiem V8. Inna kultura jazdy...

 

- I tak się zaczęło...

- Jak już masz taki samochód, to chcesz dzielić swoją pasję z innymi użytkownikami mustangów i pojawiasz się w klubie. Zaczynasz jeździć na różnego rodzaju zloty, spotkania, przejażdżki... Podobno pierwszy zlot pamięta się do końca życia. Mój był w Jastrzębiej Górze. Zobaczyłem tam mega zakręconych ludzi, takich jak ja, którzy „jarają” się tym samym. Nieważne, kto kim jest: przedsiębiorcą, górnikiem, artystą, policjantem, sprzedawcą, ważne jest tylko to, że jeździ Mustangiem. A jak się spotkają fanatycy, to tematów nie zabraknie.

fot. Mikołaj Sobczak

- Przejdźmy do klasyka.

- Gdzieś z tyłu głowy siedziała tam myśl, żeby mieć amerykańskiego klasyka. Wtedy już wiedziałem, że to musi być klasyczny Mustang. Produkcja pierwszej generacji tego modelu trwała od 1964 r. do 1973 r. Zacząłem głębiej interesować się tematem, czym różniły się poszczególne generacje i roczniki, jakie wprowadzano modyfikacje. I na tym zlocie poznałem Marcina, który w Stanach wynajdywał samochody, sprowadzał je do Polski, pilnował renowacji i remontu. Od słowa do słowa powiedziałem mu o swoim zamiarze. Chyba po czterech miesiącach zadzwonił, że jest w USA na licytacji Mustang do wzięcia. Zobaczyłem zdjęcia i... Samochód ze Stanów kupujesz na podstawie tego, jak wygląda na fotografii. Nie pojedziesz i nie zobaczysz go „na żywo”. Najważniejsze, żeby jeździł. To był egzemplarz z końcówki produkcji pierwszej generacji z 1973r. W zeszłym roku skończył 50 lat, na urodziny dostał nową chłodnicę.

.

- Przyjechał do Polski i...

- Jeździł, był nawet w przyzwoitym stanie. Ale żeby go doprowadzić do stanu, który by mnie zadowalał, musiałem włożyć „na początek” dwa razy więcej niż za sam zakup samochodu. I się zaczęło: co robimy, a czego nie. Są różne szkoły: jedna mówi, żeby silnika, jak działa, nie ruszać. Skoro chodzi, to chodzi. Silnika więc postanowiłem nie robić, co się dość szybko zemściło. Wymieniono podłogę, blachy wystarczyło wypiaskować i pomalować.

I tu znowu są dwie szkoły: jedna mówi, żeby samochód doprowadzić do takiego wyglądu, jak wyjechał z fabryki, druga dopuszcza malowanie na dowolny kolor. Mój oryginalnie był zielony, co mi do końca nie odpowiadało, zdecydowałem się na piękną rubinową czerwień. Dlatego pieszczotliwie nazywam go „Wisienką“. Dziś jestem zwolennikiem tej drugiej opcji, malować tak jak wyszedł z fabryki.

Zrobili mi go tak, jak sobie wymarzyłem. Pojechałem na pierwszy zlot, i podczas powrotu tuż przed Elblągiem zatarłem silnik. I kolejne dziewięć miesięcy na warsztacie. Nauczyłem się wtedy, że do klasyka trzeba mieć dużo cierpliwości i pokory. Przede wszystkim trzeba mu dużo wybaczać. Kiedy silnik nie chce odpalić, to pogadać, pogłaskać po kierownicy, poprosić... Trzeba pamiętać, że te samochody mają swoje lata i wszystko się w nich może zdarzyć. Każdy wyjazd, to jest przygoda; nigdy nie wiesz, czy wrócisz o własnych siłach.

.

- To co się dzieje, jak staniesz na środku niczego?

- Są środki zaradcze w postaci dobrego ubezpieczenia. Jedną z zalet rejestracji samochodu na tzw. „żółtych tablicach” jest preferencyjna stawka ubezpieczenia OC. W jej ramach jest opcja transportu samochodu na lawecie na terenie całej Polski. W związku z tym, odpukać, gdyby samochód stanął w Bieszczadach, to do Elbląga lub też wskazanego przeze mnie warsztatu w Polsce go przywiozą. Pewną ciekawostką jest fakt, że robisz jeden przegląd techniczny na „całe życie“ samochodu. W praktyce warto od czasu do czasu odżałować te parę złotych i podjechać do diagnosty i sprawdzić stan techniczny. Dla własnego bezpieczeństwa. Powtarzam: to są stare samochody i „mają prawo“ mieć awarię. Zacząłem jeździć klasykiem i poczułem niewyobrażalną frajdę... Czułem duszę samochodu. Były różnego rodzaju przygody. Mustang upominał się o swoje i coś czego na początku nie naprawiłem, bo np. nie miałem pieniędzy, albo stwierdziłem, że może poczekać, zaczęło się psuć. Trzeba było stopniowo „robić“ kolejne rzeczy. Ale zaletą klasyków jest to, że one raczej nie tracą na wartości.

.

- I jak tu nie wierzyć, że te samochody mają duszę.

- Podczas renowacji Wisienki mechanicy zdjęli wykładzinę w bagażniku i ku zaskoczeniu znajdowała się tam teczka z dokumentami samochodu, w tym m. in. oryginał faktury za zakup z salonu. W czerwcu 1973 roku kosztował ponad 11 tysięcy dolarów. Udało mi się w Internecie znaleźć prawdopodobny nekrolog pierwszej właścicielki. W USA funkcjonuje coś w rodzaju internetowej wyszukiwarki nekrologów. Osób o takim samym imieniu i nazwisku jak to, które widniało na fakturze, znalazłem kilkanaście. Ale na jednym z nich było napisane, że zmarła uwielbiała kwiaty, grę na pianinie i przejażdżki swoim kabrioletem Mustangiem. To musiała być ona. Próbowałem się skontaktować z jej rodziną, niestety bezskutecznie. Fakturę oprawiłem i powiesiłem w garażu. Teczkę z dokumentami prawdopodobnie ktoś zaszył w tapicerce podczas renowacji w 1990 r. Tak przypuszczam, bo z tego roku są najmłodsze dokumenty typu przeglądy itp. „Pani z nekrologu“ nie była jedynym właścicielem samochodu, a część jego historii została zatrzymana w tej „kapsule czasu“.

.

- Amerykański samochód musi mieć amerykańską oprawę...

- I ma. Urządziłem garaż w amerykańskim stylu. Taka męska jaskinia. Klasyk daje ten specyficzny zapach, kilka, no dobra kilkadziesiąt amerykańskich gadżetów, modele Mustangów na ścianie tworzą niepowtarzalny klimacik. Jest gdzie spotkać się z kolegami na męskie rozmowy. Nie będę ukrywał, że jestem zauroczony Ameryką, ale to jest jeszcze dłuższy temat... I to zauroczenie nie dotyczy jedynie Forda Mustanga.

fot. Mikołaj Sobczak

- Została nam historia jeszcze jednego klasyka.

- Początkowo to nie miał być Mustang, tylko Corvette. Chciałem kupić dla żony, która „wkręcała się“ w moją pasję. Chciałem, żeby miała swojego klasyka - Corvettę z jej rocznika. Zadzwoniłem do wspomnianego wyżej Marcina ze zleceniem na znalezienie takiego właśnie auta. A on do mnie, żebym sobie odpuścił Corvettę. On wymienia właśnie w tym momencie swoją kolekcję i ma pięknego Mustanga w wersji cabrio do sprzedania. Praktycznie niewiele trzeba w nim jeszcze robić, w zasadzie można wsiadać i poczuć wiatr we włosach. Pokazałem żonie zdjęcie i... 10/10. I tak pojawił się trzeci Mustang.

..

- Posiadanie Mustangów to nie tylko sama jazda...

- Właścicieli Mustangów zrzesza Mustang Klub Polska podzielony na wojewódzkie „stajnie“. I w ramach tego stowarzyszenia „się dzieje“. Co roku w okolicach 17 kwietnia organizowany jest w Polsce Ogólnopolski Zlot Mustangów w różnych miejscowościach. Data nieprzypadkowa, bo 17 kwietnia 1964 r. został zaprezentowany pierwszy Ford Mustang. Zjeżdżają się ludzie z całej Polski i nie tylko. Jest bal, przejażdżki. Nieodłącznym elementem jest piątkowe „bagażnik party“. Czyli każdy z bagażnika swojego Mustanga częstuje współuczestników zlotu specjałami swojego regionu. Różnymi specjałami... Są wśród nas pasjonaci, którzy organizują różnego rodzaju imprezy. Ja utworzyłem na Facebooku grupę „Stajnia Elbląska“, w której udzielają się nie tylko właściciele Mustangów, ale również posiadacze innych amerykańskich „potworów”. Organizujemy nie tylko spotkania integracyjne poświęcone naszej samochodowej zajawce, ale również przejażdżki, oraz uczestniczymy w imprezach charytatywnych. Mustang Klub Polska to nie tylko imprezy w kraju, ale również ciekawe i interesujące wyprawy międzynarodowe. Jedną z ciekawszych wypraw był trip „Kazaczok”, który odbył się w Rosji w 2019 roku. Ponad pięć tysięcy przejechanych kilometrów i niesamowite wrażenia, których raczej się już nie da powtórzyć.

.

- A bliżej Elbląga...

- Zorganizowałem cztery edycje „Przystanku Północ“ w latach 2020 - 2023. Pierwsza była w Kadynach, w stylu country. Tematem „Bagażnik party“ był Dziki Zachód, więc kowbojów i Indian nie brakowało. Przyjechało około 110 osób, mieliśmy gości z Czech, z Niemiec. W następnym roku spotkaliśmy się na polu golfowym w Pasłęku i nauka gry w golfa zrobiła robotę. Wtedy już były obostrzenia pandemiczne, ale impreza się udała. Dwa lata temu był w Krynicy Morskiej. Atrakcją był kolega w amerykańskim radiowozie policyjnym z lat 80. Nasza policja zgodziła się, aby cały przejazd Mustangów otwierał właśnie ten radiowóz na sygnałach. A wszystko w środku sezonu turystycznego. Te przejazdy są ważne zarówno dla samych właścicieli Mustangów, jak i dla publiczności. Zawsze to jest wielka atrakcja dla jednych i drugich. Ostatni odbył się w Elblągu na Starym Mieście . Został nam udostępniony dziedziniec elbląskiego muzeum. Tu szczególne podziękowania dla Lecha Trawickiego, ówczesnego dyrektora Muzeum, który jest pozytywnie nastawiony do motoryzacji i często korzystaliśmy z jego uprzejmości.

.

- Kwestia dostępności części...

- Akurat w przypadku Mustangów to nie jest żaden kłopot. Tutaj dostęp do części jest bezproblemowy, są bardzo dobrze zaopatrzone sklepy w Polsce i w Niemczech. W skrajnych przypadkach sprowadzasz ze Stanów. Wtedy, jak dana część musi zostać przetransportowana statkiem, to czekasz kilka miesięcy. Ale dostaniesz wszystko: od najmniejszej śrubki. Czasem żartujemy, że Mustanga można złożyć u siebie w garażu z części kupionych w sklepach. W przypadku innych marek są większe problemy. Wyjątkowość Mustanga polega m. in. na tym, że dostaniesz dosłownie wszystko. Przy okazji ciekawostka: ktoś mi mówił, że do Mustangów z pierwszej generacji pasuje lampa od Żuka.

.

- Myślisz o następnym klasyku?

- Na ten moment jestem usatysfakcjonowany tym, co posiadam. Ponieważ nie chodzi o ilość, ale o jakość. Zdecydowanie skupiam się na doprowadzeniu moich klasyków do perfekcji, co daje mi nieograniczoną frajdę.

.

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem... (od najstarszych opinii)
Reklama