Obserwuję je od kilku tygodni. Ciche, białe anioły. Czasem smutne, zdarza się, że bywają złe, są też dni, kiedy tryskają radością. Pomagają odejść. Ze śmiercią są na ty, widzą ją codziennie. Przychodzi w dzień i w nocy, nagle i niespodziewanie, albo dobrze zapowiedziana. Zdarza się, że daje czas na przygotowanie, ale częściej bywa okrutna i zabiera tych, którzy chcą zostać tu jeszcze dzień, jeszcze dwa...
Pielęgniarki z elbląskiego hospicjum. Muszą być cierpliwe, dobre, uśmiechnięte, współczujące i bardzo silne. Niektóre lubią rozmawiać o swojej pracy, inne wolą nic nie mówić. Skrupulatnie wykonują swoje obowiązki, życzliwe dla pacjentów i ich rodzin. Praca to ich życie. Co wynoszą z hospicjum do domu? Cierpliwość, zrozumienie dla cierpienia, radość i ból, z którym trzeba nauczyć się żyć. Są miłe dla wszystkich. Widzę, jak Ania z anielską cierpliwością rozmawia z umierającym Wiktorem. Nie wiem, czy on ją słyszy, jest półprzytomny, wszelkie czynności wykonuje odruchowo. Ania prosi, żeby zjadł chociaż kilka łyżek zupy. Płyn cieknie po czystej piżamie mężczyzny, ale pielęgniarka próbuje dalej. Potem zakłada kroplówkę, nie przestając mówić, z jej ust płyną kojące słowa. Jej ruchy są pełne łagodności, podziwiam ją. Kiedy pracuje z chorymi czuję, że jest ponad wszystko. Ponad cierpienie i śmierć. Potrafi dać umierającym ciepło i spokój, to czego najbardziej potrzebują.
Monika jest wesołą, sympatyczną kobietą. Pulchna, opalona, jej oczy błyszczą radością. Przy chorych jest taka sama. Zawsze uśmiechnięta, nigdy nie widziałam jej zniechęconej, czy smutnej. Przy tym jest niezwykle profesjonalna, pewna tego co robi. Potrafi rozmawiać z każdym, nawet najbardziej marudnym pacjentem. Bo nie wszyscy chorzy w hospicjum, to cisi, spokojni i bierni umierający. Zdarzają się złośliwi, nieprzyjaźni, niesympatyczni - jak w życiu. Niektórzy, chociaż trudno ich nie lubić, są marudni i ciągle coś im się nie podoba. Na przykład pan Czesiek, który umarł niedawno, zupełnie niespodziewanie. Chociaż był bardzo sympatycznym człowiekiem, potrafiłby Anioła wyprowadzić z równowagi. Nieraz kierowniczka hospicjum prosiła, błagała, groziła, używała wszelkich argumentów, żeby Czesław przestał palić w sali. Przestawał, potem znów zaczynał. Nie pomagały groźby, że będzie płacić za zniszczone papierosami podłogi, nic nie działały upominania, że może się to skończyć pożarem. Tylko pielęgniarki miały na niego wpływ. Chociaż często denerwował się na nie i nie podobało mu się iż musi podporządkować się ich woli, to robił wszystko, o co prosiły. Czuł, że tym niesamowitym kobietom trudno odmówić.
Pani Ania, to niewidoma staruszka, która czasem zachowuje się bardzo irracjonalnie, ale często zaskakuje bystrością umysłu, potrafi być też uparta i zrzędząca. Jednak tylko pielęgniarkom pozwala się nakarmić, odprowadzić do łóżka, albo uczesać włosy. Szczególnie te włosy, które tak kochała w młodości... Tylko niektóre siostry mają prawo ich dotknąć. Wielu jest takich pacjentów, którzy łagodnieją dzięki siostrom. Wpływ tych dziewczyn jest wręcz magiczny. Wiedzą doskonale jak podejść do pacjenta. Każdy chory traktowany jest przez nie indywidualnie, każdy może czuć się wybranym. Nikogo nie zaniedbują, wiedzą doskonale, że każda chwila chorych może być ostatnią.
Niektóre dni bywają wyjątkowo ciężkie. Kiedy prawie wszyscy chorzy czują się wyjątkowo źle, nie ma czasu na odpoczynek. Co chwilę ktoś woła siostry, potrzebuje pomocy. Najgorsze są nocne dyżury, w nocy śmierć przychodzi najczęściej. Być przy umieraniu, to nie takie proste. Zdarza się, że chorzy odchodzą po cichu, bezszelestnie, tak, że pielęgniarki zauważają to dopiero nad ranem, jednak czasami trzeba być przy nich do końca. Na szczęście, w takich chwilach przy pacjentach często czuwają ich bliscy, co bardzo pomaga nie tylko samemu odchodzącemu, ale i personelowi, który wie, że ostatnie chwile chory człowiek spędzi w gronie tych, których kochał.
Pielęgniarki nie lubią mówić o swojej pracy, chcą być skuteczne i pomocne, to dla nich najważniejsze, nie chcą chwalić tym, co robią, to dla nich praca. Ale czy jak każda inna? Chyba nie... Niektóre są w hospicjum, bo chciały pracować właśnie tam, inne, bo nie dostały pracy w szpitalu, czy poradni. Jednak wszystkie, które zostały muszą być bardzo silne. Nie wolno im przywiązywać się do pacjentów, nie powinny lubić kogoś bardziej, innego mniej, chociaż to bardzo trudne. Muszą umieć uśmiechać się nawet wtedy, kiedy do oczu cisną się łzy, być cierpliwe i wyrozumiałe. To one są najczęściej przy pacjentach, im chorzy opowiadają o swoim życiu, im się żalą i chcą powierzyć im swoje najgłębsze tajemnice... Nie umiem nie podziwiać tych kobiet, chociaż one same skromnie twierdzą, że ich praca to nic wielkiego...
Wychodzę z hospicjum pełna wiary, że w budynku, który opuszczam są ludzie, którzy w swoim cierpieniu i bólu dostali od losu szansę. Mogą spędzić ostatnie dni w życiu, tak przecież ważne, wśród ciepła, dobroci i spokoju. Mogą chociaż na chwilę zapomnieć o cierpieniu i uśmiechnąć się. Być może po raz ostatni w życiu...
*Imiona bohaterek reportażu zostały zmienione
Monika jest wesołą, sympatyczną kobietą. Pulchna, opalona, jej oczy błyszczą radością. Przy chorych jest taka sama. Zawsze uśmiechnięta, nigdy nie widziałam jej zniechęconej, czy smutnej. Przy tym jest niezwykle profesjonalna, pewna tego co robi. Potrafi rozmawiać z każdym, nawet najbardziej marudnym pacjentem. Bo nie wszyscy chorzy w hospicjum, to cisi, spokojni i bierni umierający. Zdarzają się złośliwi, nieprzyjaźni, niesympatyczni - jak w życiu. Niektórzy, chociaż trudno ich nie lubić, są marudni i ciągle coś im się nie podoba. Na przykład pan Czesiek, który umarł niedawno, zupełnie niespodziewanie. Chociaż był bardzo sympatycznym człowiekiem, potrafiłby Anioła wyprowadzić z równowagi. Nieraz kierowniczka hospicjum prosiła, błagała, groziła, używała wszelkich argumentów, żeby Czesław przestał palić w sali. Przestawał, potem znów zaczynał. Nie pomagały groźby, że będzie płacić za zniszczone papierosami podłogi, nic nie działały upominania, że może się to skończyć pożarem. Tylko pielęgniarki miały na niego wpływ. Chociaż często denerwował się na nie i nie podobało mu się iż musi podporządkować się ich woli, to robił wszystko, o co prosiły. Czuł, że tym niesamowitym kobietom trudno odmówić.
Pani Ania, to niewidoma staruszka, która czasem zachowuje się bardzo irracjonalnie, ale często zaskakuje bystrością umysłu, potrafi być też uparta i zrzędząca. Jednak tylko pielęgniarkom pozwala się nakarmić, odprowadzić do łóżka, albo uczesać włosy. Szczególnie te włosy, które tak kochała w młodości... Tylko niektóre siostry mają prawo ich dotknąć. Wielu jest takich pacjentów, którzy łagodnieją dzięki siostrom. Wpływ tych dziewczyn jest wręcz magiczny. Wiedzą doskonale jak podejść do pacjenta. Każdy chory traktowany jest przez nie indywidualnie, każdy może czuć się wybranym. Nikogo nie zaniedbują, wiedzą doskonale, że każda chwila chorych może być ostatnią.
Niektóre dni bywają wyjątkowo ciężkie. Kiedy prawie wszyscy chorzy czują się wyjątkowo źle, nie ma czasu na odpoczynek. Co chwilę ktoś woła siostry, potrzebuje pomocy. Najgorsze są nocne dyżury, w nocy śmierć przychodzi najczęściej. Być przy umieraniu, to nie takie proste. Zdarza się, że chorzy odchodzą po cichu, bezszelestnie, tak, że pielęgniarki zauważają to dopiero nad ranem, jednak czasami trzeba być przy nich do końca. Na szczęście, w takich chwilach przy pacjentach często czuwają ich bliscy, co bardzo pomaga nie tylko samemu odchodzącemu, ale i personelowi, który wie, że ostatnie chwile chory człowiek spędzi w gronie tych, których kochał.
Pielęgniarki nie lubią mówić o swojej pracy, chcą być skuteczne i pomocne, to dla nich najważniejsze, nie chcą chwalić tym, co robią, to dla nich praca. Ale czy jak każda inna? Chyba nie... Niektóre są w hospicjum, bo chciały pracować właśnie tam, inne, bo nie dostały pracy w szpitalu, czy poradni. Jednak wszystkie, które zostały muszą być bardzo silne. Nie wolno im przywiązywać się do pacjentów, nie powinny lubić kogoś bardziej, innego mniej, chociaż to bardzo trudne. Muszą umieć uśmiechać się nawet wtedy, kiedy do oczu cisną się łzy, być cierpliwe i wyrozumiałe. To one są najczęściej przy pacjentach, im chorzy opowiadają o swoim życiu, im się żalą i chcą powierzyć im swoje najgłębsze tajemnice... Nie umiem nie podziwiać tych kobiet, chociaż one same skromnie twierdzą, że ich praca to nic wielkiego...
Wychodzę z hospicjum pełna wiary, że w budynku, który opuszczam są ludzie, którzy w swoim cierpieniu i bólu dostali od losu szansę. Mogą spędzić ostatnie dni w życiu, tak przecież ważne, wśród ciepła, dobroci i spokoju. Mogą chociaż na chwilę zapomnieć o cierpieniu i uśmiechnąć się. Być może po raz ostatni w życiu...
*Imiona bohaterek reportażu zostały zmienione
Aleksandra Zumkowska