Radosna zabawa dla dorosłych ludzi – dziś takie określenie seksu nie dziwi nikogo. Czterdzieści lat temu postawienie takiej tezy wymagało odwagi, a publikacja książki na temat pozycji i zabaw seksualnych, antykoncepcji, orgazmu, a jednocześnie takiej, która mówiła o miłości i zrozumieniu drugiego człowieka, była nie lada wyzwaniem. Ostatecznie Michalina Wisłocka dopięła swego, a jej książka – "Sztuka kochania" – okazała się bestsellerem. O jej historii, a także o historii powstawania filmu o takim samym tytule, w Kinie Światowid opowiadała Maria Sadowska, która go wyreżyserowała. Zobacz zdjęcia.
- Starałam się tak zrobić ten film, żeby pokazywał zarówno damski, jak i męski punkt widzenia, mimo że bohaterką filmu jest kobieta. Chcieliśmy, żeby faceci poczuli jak to jest być kobietą, że czasami jest nam trochę ciężej w wielu sprawach, że musimy o wszystko walczyć. Świetne jest to, że mężczyźni bardzo ten film lubią i najczęściej to faceci mówią, że płakali – mówiła Maria Sadowska w piątkowy (3 lutego) wieczór, na spotkaniu z dziennikarzami, tuż po rozpoczęciu projekcji filmu "Sztuka kochania". - Oczywiście wiedziałam, kim była Michalina Wisłocka, bo "Sztuka kochania" gdzieś "walała się" po domu, rodzice chyba specjalnie ją tak zostawiali na wierzchu, żeby mi trafiła w ręce. Pamiętam ją jednak jako starszą panią, w chustce, nie wiedziałam, że historia jej życia jest tak fascynująca. Więc jak już nieco więcej się dowiedziałam, to pomyślałam "Wow, nie mogę tego wypuścić, to wymarzony temat na film dla mnie", bo jest w nim wszystko to, o czym chcę opowiadać w kinie.
Jak mówiła Sadowska mamy tu więc bohatera, ale takiego, który walczy i zwycięża, co daje nadzieję, po drugie jest to kobieta, a po trzecie postać złamana, nieoczywista.
- Z jednej strony Michalina odniosła sukces, a z drugiej zapłaciła za to ogromną cenę, poniosła klęskę w życiu prywatnym – wyjaśniała Maria Sadowska. - To fantastyczny temat dla reżysera, bo jest tu niejednoznaczna historia, na której można budować wielowarstwowo, jest konflikt, na którym cały film może być niesiony.
W "Sztuce kochania" postać Michaliny Wisłockiej portretuje Magdalena Boczarska. Początkowo pomysł był taki, żeby w filmie grały dwie aktorki, starsza i młodsza. W przypadku takiego rozwiązania trzeba by było jednak znaleźć dwudziestokilkulatkę i panią po 50 roku życia.
- Tak, jak wspaniałe mieliśmy te kobiety dojrzałe, tak młode dziewczyny troszeczkę nie dawały rady. W scenie rozstania trójkąta [Michaliny, Staszka i Wandy – red.], gdzie potrzeba doświadczenia i głębi, widać było, że tego im brakuje. Poza tym martwiliśmy się, że film rozpadnie się nam na dwie części – wyjaśniała Maria Sadowska. - Zorientowaliśmy się, że to nie zadziała. Zaczęliśmy robić kolejne castingi, tym razem już dla kobiet pomiędzy 30 a 40 rokiem życia, wiedząc, że będziemy musieli aktorkę postarzyć, co jest równie ryzykowne.
Na początku reżyser nie była do końca przekonana do Magdaleny Boczarskiej.
- Miałyśmy wspaniałe panie na castingu, ale kiedy usiedliśmy, żeby je pooglądać, to w momencie, gdy wkroczyła Magda aż się unieśliśmy. Na początku miałam wątpliwości, mówiłam do Piotrka [Woźniaka – Staraka, jednego z producentów filmu – red.] "A może ona za ładna, może nie za bardzo pasuje". Piotrek odpowiedział, że co mi szkodzi i żebyśmy ją wzięli na zdjęcia próbne. Po nich decyzję podjęliśmy właściwie w 15 minut – opowiadała Sadowska. - Sprawdziło się coś, co mówił profesor Jerzy Has podczas moich studiów, to znaczy, że na ekran przenosi się to, czego nie widać. Więc Magda, która choć fizycznie nie jest podobna do Wisłockiej, jest do niej podobna wewnętrznie. Ma ogromną charyzmę, siłę przebicia, mówi bardzo dużo, twierdzącymi zdaniami, jest też taka, że zawsze cię obejmie i przytuli. My zobaczyliśmy to na ekranie, zobaczyliśmy tę waleczną Wisłocką, która jest w stanie zdobyć świat. I Magda ma tę siłę w sobie. To, jak ona się przeobrażała w tę starszą Michalinę, jak grała całym ciałem... To było coś niezwykłego. Co więcej, Magda wykonała niezwykłą pracę fizyczną. Była dzielna i wytrzymała, bo kręciliśmy w lipcu, było 35 stopni, a ona miała nałożoną silikonową charakteryzację na twarzy, pogrubiającą gąbkę i te ciuchy z lat 70., które nie przepuszczały powietrza. I dała radę.
W filmie nie brakuje scen seksu, które, jak zdradziła Maria Sadowska, były starannie przygotowywane.
- Nie szliśmy na żywioł, to jest choreografia – mówiła Maria Sadowska.
Jak wyjaśniała reżyser żeby zbudować postać Wisłockiej trzeba było wielu spotkań. Oglądano więc wywiady z lekarką, Boczarska sporo czasu spędzała z jej córką – Krystyną Bielewicz – od której zaczerpnęła część ruchów i gestów, swoje do charakteru postaci dołożyła również reszta produkcji. To nie przypadek, że w jednej ze scen Wisłocka w swoim gabinecie puszcza jazz, bo Maria Sadowska jest również wokalistką.
- Michalina była pierwszą osobą, która powiedziała coś, co być może dla nas wszystkich dzisiaj jest oczywiste, że seks jest radosny, że to radosna zabawa dla dorosłych ludzi. Że seks jest fajny i nie służy tylko prokreacji, ale i poprawieniu relacji. To było przełomowe. Tak jak i to, że nie mówiło się o seksualności kobiet, to był temat pomijany – podsumowała Maria Sadowska. - Ona pierwsza powiedziała o tym, że kobieta ma orgazm, napisała też, jak go mieć. Zwróciła uwagę mężczyzn na to, co zrobić, żebyśmy były bardziej zadowolone w sypialni. To było rewolucyjne jak na tamte czasy. Robiąc ten film nie spodziewaliśmy się, że będziemy kogoś szokować tym erotyzmem, bo na nas te rysunki nie robią już wrażenia. Myślę jednak, że przeszliśmy na tę drugą stronę barykady, że jesteśmy epatowani tym seksem, również przez popkulturę. I my, kobiety, znów stałyśmy się ofiarami. Tak, jak wcześniej nie miałyśmy do tego prawa, tak teraz się wręcz nam narzuca, że musimy być piękne, młode, seksowne i zawsze mieć orgazm. Chciałam więc w tym filmie zawrzeć taki "złoty środek", powiedzieć, że w tym wszystkim chodzi o bliskość, zrozumienie i komunikację międzyludzką. Chodzi o pewną harmonię, i tak, jak mówiła Michalina, jesteś duszą i ciałem, więc nie da się kochać tylko duchem albo tylko ciałem. I to jest coś, co warto wszystkim przypomnieć.
Jak mówiła Sadowska mamy tu więc bohatera, ale takiego, który walczy i zwycięża, co daje nadzieję, po drugie jest to kobieta, a po trzecie postać złamana, nieoczywista.
- Z jednej strony Michalina odniosła sukces, a z drugiej zapłaciła za to ogromną cenę, poniosła klęskę w życiu prywatnym – wyjaśniała Maria Sadowska. - To fantastyczny temat dla reżysera, bo jest tu niejednoznaczna historia, na której można budować wielowarstwowo, jest konflikt, na którym cały film może być niesiony.
W "Sztuce kochania" postać Michaliny Wisłockiej portretuje Magdalena Boczarska. Początkowo pomysł był taki, żeby w filmie grały dwie aktorki, starsza i młodsza. W przypadku takiego rozwiązania trzeba by było jednak znaleźć dwudziestokilkulatkę i panią po 50 roku życia.
- Tak, jak wspaniałe mieliśmy te kobiety dojrzałe, tak młode dziewczyny troszeczkę nie dawały rady. W scenie rozstania trójkąta [Michaliny, Staszka i Wandy – red.], gdzie potrzeba doświadczenia i głębi, widać było, że tego im brakuje. Poza tym martwiliśmy się, że film rozpadnie się nam na dwie części – wyjaśniała Maria Sadowska. - Zorientowaliśmy się, że to nie zadziała. Zaczęliśmy robić kolejne castingi, tym razem już dla kobiet pomiędzy 30 a 40 rokiem życia, wiedząc, że będziemy musieli aktorkę postarzyć, co jest równie ryzykowne.
Na początku reżyser nie była do końca przekonana do Magdaleny Boczarskiej.
- Miałyśmy wspaniałe panie na castingu, ale kiedy usiedliśmy, żeby je pooglądać, to w momencie, gdy wkroczyła Magda aż się unieśliśmy. Na początku miałam wątpliwości, mówiłam do Piotrka [Woźniaka – Staraka, jednego z producentów filmu – red.] "A może ona za ładna, może nie za bardzo pasuje". Piotrek odpowiedział, że co mi szkodzi i żebyśmy ją wzięli na zdjęcia próbne. Po nich decyzję podjęliśmy właściwie w 15 minut – opowiadała Sadowska. - Sprawdziło się coś, co mówił profesor Jerzy Has podczas moich studiów, to znaczy, że na ekran przenosi się to, czego nie widać. Więc Magda, która choć fizycznie nie jest podobna do Wisłockiej, jest do niej podobna wewnętrznie. Ma ogromną charyzmę, siłę przebicia, mówi bardzo dużo, twierdzącymi zdaniami, jest też taka, że zawsze cię obejmie i przytuli. My zobaczyliśmy to na ekranie, zobaczyliśmy tę waleczną Wisłocką, która jest w stanie zdobyć świat. I Magda ma tę siłę w sobie. To, jak ona się przeobrażała w tę starszą Michalinę, jak grała całym ciałem... To było coś niezwykłego. Co więcej, Magda wykonała niezwykłą pracę fizyczną. Była dzielna i wytrzymała, bo kręciliśmy w lipcu, było 35 stopni, a ona miała nałożoną silikonową charakteryzację na twarzy, pogrubiającą gąbkę i te ciuchy z lat 70., które nie przepuszczały powietrza. I dała radę.
W filmie nie brakuje scen seksu, które, jak zdradziła Maria Sadowska, były starannie przygotowywane.
- Nie szliśmy na żywioł, to jest choreografia – mówiła Maria Sadowska.
Jak wyjaśniała reżyser żeby zbudować postać Wisłockiej trzeba było wielu spotkań. Oglądano więc wywiady z lekarką, Boczarska sporo czasu spędzała z jej córką – Krystyną Bielewicz – od której zaczerpnęła część ruchów i gestów, swoje do charakteru postaci dołożyła również reszta produkcji. To nie przypadek, że w jednej ze scen Wisłocka w swoim gabinecie puszcza jazz, bo Maria Sadowska jest również wokalistką.
- Michalina była pierwszą osobą, która powiedziała coś, co być może dla nas wszystkich dzisiaj jest oczywiste, że seks jest radosny, że to radosna zabawa dla dorosłych ludzi. Że seks jest fajny i nie służy tylko prokreacji, ale i poprawieniu relacji. To było przełomowe. Tak jak i to, że nie mówiło się o seksualności kobiet, to był temat pomijany – podsumowała Maria Sadowska. - Ona pierwsza powiedziała o tym, że kobieta ma orgazm, napisała też, jak go mieć. Zwróciła uwagę mężczyzn na to, co zrobić, żebyśmy były bardziej zadowolone w sypialni. To było rewolucyjne jak na tamte czasy. Robiąc ten film nie spodziewaliśmy się, że będziemy kogoś szokować tym erotyzmem, bo na nas te rysunki nie robią już wrażenia. Myślę jednak, że przeszliśmy na tę drugą stronę barykady, że jesteśmy epatowani tym seksem, również przez popkulturę. I my, kobiety, znów stałyśmy się ofiarami. Tak, jak wcześniej nie miałyśmy do tego prawa, tak teraz się wręcz nam narzuca, że musimy być piękne, młode, seksowne i zawsze mieć orgazm. Chciałam więc w tym filmie zawrzeć taki "złoty środek", powiedzieć, że w tym wszystkim chodzi o bliskość, zrozumienie i komunikację międzyludzką. Chodzi o pewną harmonię, i tak, jak mówiła Michalina, jesteś duszą i ciałem, więc nie da się kochać tylko duchem albo tylko ciałem. I to jest coś, co warto wszystkim przypomnieć.