Znamy go głównie z "Czterech pór roku". Jednak w czasie swojego długiego życia ten rudy ksiądz z Wenecji napisał wiele innych równie dobrych wirtuozowskich dzieł na skrzypce i inne instrumenty. Takich właśnie utworów wysłuchali elbląscy melomani podczas wczorajszego (26 maja) koncertu Elbląskiej Orkiestry Kameralnej, który tego dnia zadedykowany był przede wszystkim mamom w dniu ich święta. Zobacz zdjęcia.
O Antonio Vivaldim, rudym księdzu z Wenecji krążyła pewna anegdota, która raczej nie mija się z prawdą. - Wyobraźmy sobie taki oto obraz – kontynuuje Jarosław Praszczałek. - Trwa msza święta w malutkim kościele, którą prowadzi młody zaledwie 25-letni ksiądz z charakterystyczną rudą czupryną. I nagle przerywa on kazanie i postanawia zapisać kilka dźwięków muzycznych ku zdziwieniu zarówno ministrantów jak i słuchających go dziewcząt. Ta anegdota mogła mieć wiele wspólnego z prawdą, bo jak wiemy z relacji naocznych świadków, Antonio, gdy miał przypływ weny, gdy poczuł zew kompozytorski, potrafił nawet przerwać mszę świętą, by zapisać dźwięki muzyczne.
Podczas wczorajszego koncertu "wysłuchaliśmy" trzy obrazy z życia rudego księdza i ówczesnej Wenecji. Koncert smyczkowy c-moll nawiązuje do czasów trudnych, gdy Republika Wenecka nieustająco toczyła wojny na morzu Śródziemnym i rywalizowała z innymi włoskimi księstwami, a także z imperium osmańskim. - W tym koncercie widzimy młodych żołnierzy, którzy udają się na statek. W porcie weneckim panuje zgiełk, ruch. I takie burzliwe mroczne tony odnajdujemy w pierwszym utworze - opowiada Praszczałek. - Koncert smyczkowy d-dur to z kolei sielski obraz pracy Antonio Vivaldiego w jego ukochanym sierocińcu dla dziewcząt Ospedale della Pietà, dla którego komponował do końca życia. Kościół w tamtym czasie stawiał na rozwój poprzez muzykę i w swoich ośrodkach muzyczno - wychowawczych zatrudniał najlepszych weneckich kompozytorów na czele z Antonio Vivaldi. A Vivaldi kochał swoje podopieczne i pisał dla nich piękne koncerty smyczkowe i skrzypcowe - dodaje. - Z kolei w koncercie skrzypcowym g-moll mamy przed oczami starego już Vivaldiego, który coraz mniej zajmuje się pracą duszpasterską, podróżuje trochę po Europie, zmaga się z przypadłościami wieku starczego, występuje dla papieża Benedykta XIII i komponuje piękne dzieła religijne i popisowe wirtuozowskie utwory na skrzypce i inne instrumenty.
W drugiej części wieczoru usłyszeliśmy dla odmiany nawiązującą po części do najsłynniejszego dzieła Vivaldiego muzykę współczesną. Amerykański kompozytor Philipp Glass chciał tym dziełem początkowo złożyć Vivaldiemu muzyczny hołd i pokazać, jak brzmiałyby Cztery pory roku w Nowym Jorku. - Jednak w trakcie komponowania "Amerykańskie cztery pory roku" stały się dziełem autonomicznym, w której pobrzmiewają echa minimalizmu, kierunku muzycznego, który narodził się w latach 60. ubiegłego stulecia w USA, kierunku muzycznego bazującego na duchowości i ekspresji, nawiązującego do medytacji buddyjskiej, jogi, muzyki afrykańskiej czy indyjskiej.
A że mamy gorący czas polityczny nie mogło obyć się bez kolejnej dygresji: - Glass został kiedyś zapytany, czy napisze nową operę o Donaldzie Trumpie. A że ma on inne poglądy polityczne niż Trump, w wywiadzie padła niecenzuralna wypowiedź, więc jej nie przytoczę - zakończył ze śmiechem konferansjer.