Rozmowa z prof. Mirosławą Jankowską z Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie i prof. Czesławem Freundem z Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach.
W elbląskiej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej zakończyło się dwutygodniowe seminarium poświęcone uznanej w Europie koncepcji węgierskiego artysty i pedagoga Zoltana Kodaly’a. Pod okiem wybitnych pedagogów z Polski i Węgier kilkudziesięciu, głównie młodych ludzi, śpiewało i uczyło się, jak śpiewu uczyć już od najmłodszych lat. Być może sporo osób o tym nie wie, ale seminaria Kodaly’owskie mają już długą tradycję.
Prof. Mirosława Jankowska: W tym roku spotykamy się już po raz jedenasty. Do poznawania idei Zoltana Kodaly’a - wielkiego Węgra, kompozytora, etnomuzykologa i pedagoga staramy się jednak zachęcać dzieci, młodzież studentów i nauczycieli już od przeszło dwudziestu lat. Przez te wszystkie lata udało nam się przygotować liczną grupę nauczycieli, którzy mogą pracować według węgierskiej metody, ale wciąż potrzeba ich znacznie więcej.
Co dla Kodaly’a było najważniejsze?
M.J.: Ta koncepcja zmierza do tego, by jak najsprawniej kształcić publiczność, bo jak twierdził Kodaly, na nic się zdadzą najwspanialej przygotowani muzycy, jeśli nie będzie miał ich kto słuchać i wykonywać ich utwory, nawet amatorsko. Chodzi więc o umuzykalnianie młodych ludzi oraz dorosłych. Opiera się ono przede wszystkim na śpiewie, śpiewie chóralnym i na rodzimym folklorze. Dla Polaków będzie to zatem polski folklor. Kodaly uważał, że naukę - jak byśmy powiedzieli - "języka muzycznego” należy zaczynać od języka ojczystego, a więc i od folkloru. Zaczynać - ale nie kończyć, tylko od razu, wraz z folklorem wprowadzać w świat wielkiej muzyki. Kodaly twierdził, że tylko rzeczy największe i najpiękniejsze, największe nie tylko formą, ale poziomem artystycznym, należy dawać dzieciom, aby wyrobić im dobry smak.
Na ile ta metoda jest skuteczna?
M.J.: Naszym zdaniem, jest to bardzo skuteczna metoda, dlatego z takim zapałem i od tylu lat zajmujemy się jej propagowaniem. Eksperymentalne klasy, które powstały w Warszawie i Katowicach, pracowały według rozszerzonego programu - miały po pięć godzin muzyki w tygodniu. Okazało się, że dzięki tak intensywnej edukacji muzycznej uczniowie posiedli wiele nowych umiejętności: nie tylko zaczęli czuć i rozumieć muzykę, ale nauczyli się ze sobą współpracować i zaczęli osiągać najlepsze wyniki w nauce, nie tylko muzyki, ale i we wszystkich innych przedmiotach. Wypracowana przez Kodaly’a metoda to bowiem przepis nie tylko na kształcenie muzyczne, ale także budowanie przez muzykę - i w muzyce - osobowości małego lub nieco większego człowieka.
W Polsce edukacja muzyczna przez lata kulała. I wciąż kuleje. Dobitnie świadczy o tym powodzenie pewnych gatunków muzyki.
M.J.: Muszę się ze smutkiem zgodzić z tym stwierdzeniem. Rzeczywiście nie jest dobrze. Po wprowadzeniu w życie ostatnich zmian programowych muzycy, m.in. Związek Kompozytorów Polskich, akademie muzyczne i instytucje, które kształcą nauczycieli, podjęli wielką batalię o muzykę w szkole, bo na poziomie elementarnym nie można uczyć równocześnie muzyki i plastyki. Osiągnęliśmy tyle, że zajęcia te zostały rozdzielone: jeśli dzieci mają plastykę, to uczą się tylko plastyki, a jeśli muzykę, to tylko zajmują się muzyką, a i tak sytuacja jest tragiczna. Kodaly mówił tymczasem, że to właśnie szkoła powinna wprowadzać dzieci w świat muzyki. Nie wszystkie rodziny są w stanie to zrobić, a szkoła powinna kształtować smak muzyczny. Gdyby tam było u nas, nie mielibyśmy problemu, który polega m.in. na tym, że dzieci - i dorośli - lubią słuchać tego, co w naszym przekonaniu nie świadczy o dobrym smaku muzycznym. Nie znają niczego innego, więc trudno im się dziwić, że wybierają taką muzykę, a nie inną. Naszym gorącym pragnieniem i celem jest przywrócenie muzyce należnego jej miejsca w szkole. Nie są to tylko nasze środowiskowe ambicje, wręcz przeciwnie, walka toczy się o to, by dzieci miały kontakt z prawdziwą - naszym zdaniem - muzyką, by mogły poznać prawdziwy folklor, aby potem umiały przyłożyć właściwą miarę do muzyki, jaką przyjdzie im słuchać.
Mam wrażenie, że szczególnie młodzi ludzie, którzy z zapałem słuchają dziś serwowanej wszędzie jednostajnej muzyki, sami też stają się jednostajni.
Prof. Czesław Freund: Może jednak nie jest z tym aż tak źle. Moje doświadczenia z praktyki dyrygenckiej i pedagogicznej są budujące. Co więcej, zauważam coraz większą liczbę młodych ludzi, którzy poszukują dobrej muzyki, ciekawych nagrań, nut i wzbogacają swoje wnętrze poprzez aktywny udział w tworzeniu muzyki.
Sporo osób mówi: może i bym pośpiewał, ale nie mam głosu. Czy rzeczywiście dużo jest osób, które nie potrafią śpiewać?
C.F: Jak to w przyrodzie bywa, są takie osoby, które mają przeszkody natury fizjologicznej czy wręcz przeciwwskazania do śpiewu. Dotyczy to jednak jednostek. Śpiewać może więc prawie każdy, jeśli tylko zdecyduje się, by tego spróbować i włoży w to serce i pracę. Nawet tu, w Elblągu, spotkałem osoby, które nie wierzyły, że mogą śpiewać. Po dwóch tygodniach warsztatów zmieniły zdanie.
Problem może się niektórym wydawać błahy, jednak już nie tylko muzycy, ale i przedstawiciele innych gałęzi sztuki narzekają, że przez brak właściwej edukacji mieszkamy w brzydkich domach, fatalnie się ubieramy, oglądamy kiepskie filmy itp.
M.J: My doszliśmy do wniosku, że nie należy narzekać, ale trzeba pilnować tego, by muzyka zajmowała właściwe miejsce i właśnie temu mają służyć seminaria Kodaly’owskie.
Czy, według Pani, my sami, np. tu, w Elblągu, jesteśmy w stanie poprawić tę sytuację?
Na szczęście w wielu szkołach nadal działają chóry, są też organizowane przeglądy, które mają zachęcić nauczycieli i uczniów do wspólnej nauki. Tam, gdzie istnieją chóry, na ogół cieszą się sporym zainteresowaniem. Szalenie ważne jest, jeśli dyrektor, który przecież nie musi być muzykiem, jest przyjazny umuzykalnianiu dzieci, bo wtedy potrafi znaleźć odpowiedniego nauczyciela i dodatkowe godziny na spotkania chóru.
Chór to wyjątkowy sposób wyrażania się przez śpiew. W czym tkwi jego magia?
C.F.: Uważam, że magia chóru tkwi we wspólnej pracy i zjednoczeniu się w dochodzeniu do jednego celu. Rodzi się wtedy poczucie więzi. To nieprawdopodobna radość, kiedy słyszy się finał wspólnej pracy, kiedy w sposób namacalny, na żywo, chórzysta obserwuje reakcje słuchaczy.
Prof. Mirosława Jankowska: W tym roku spotykamy się już po raz jedenasty. Do poznawania idei Zoltana Kodaly’a - wielkiego Węgra, kompozytora, etnomuzykologa i pedagoga staramy się jednak zachęcać dzieci, młodzież studentów i nauczycieli już od przeszło dwudziestu lat. Przez te wszystkie lata udało nam się przygotować liczną grupę nauczycieli, którzy mogą pracować według węgierskiej metody, ale wciąż potrzeba ich znacznie więcej.
Co dla Kodaly’a było najważniejsze?
M.J.: Ta koncepcja zmierza do tego, by jak najsprawniej kształcić publiczność, bo jak twierdził Kodaly, na nic się zdadzą najwspanialej przygotowani muzycy, jeśli nie będzie miał ich kto słuchać i wykonywać ich utwory, nawet amatorsko. Chodzi więc o umuzykalnianie młodych ludzi oraz dorosłych. Opiera się ono przede wszystkim na śpiewie, śpiewie chóralnym i na rodzimym folklorze. Dla Polaków będzie to zatem polski folklor. Kodaly uważał, że naukę - jak byśmy powiedzieli - "języka muzycznego” należy zaczynać od języka ojczystego, a więc i od folkloru. Zaczynać - ale nie kończyć, tylko od razu, wraz z folklorem wprowadzać w świat wielkiej muzyki. Kodaly twierdził, że tylko rzeczy największe i najpiękniejsze, największe nie tylko formą, ale poziomem artystycznym, należy dawać dzieciom, aby wyrobić im dobry smak.
Na ile ta metoda jest skuteczna?
M.J.: Naszym zdaniem, jest to bardzo skuteczna metoda, dlatego z takim zapałem i od tylu lat zajmujemy się jej propagowaniem. Eksperymentalne klasy, które powstały w Warszawie i Katowicach, pracowały według rozszerzonego programu - miały po pięć godzin muzyki w tygodniu. Okazało się, że dzięki tak intensywnej edukacji muzycznej uczniowie posiedli wiele nowych umiejętności: nie tylko zaczęli czuć i rozumieć muzykę, ale nauczyli się ze sobą współpracować i zaczęli osiągać najlepsze wyniki w nauce, nie tylko muzyki, ale i we wszystkich innych przedmiotach. Wypracowana przez Kodaly’a metoda to bowiem przepis nie tylko na kształcenie muzyczne, ale także budowanie przez muzykę - i w muzyce - osobowości małego lub nieco większego człowieka.
W Polsce edukacja muzyczna przez lata kulała. I wciąż kuleje. Dobitnie świadczy o tym powodzenie pewnych gatunków muzyki.
M.J.: Muszę się ze smutkiem zgodzić z tym stwierdzeniem. Rzeczywiście nie jest dobrze. Po wprowadzeniu w życie ostatnich zmian programowych muzycy, m.in. Związek Kompozytorów Polskich, akademie muzyczne i instytucje, które kształcą nauczycieli, podjęli wielką batalię o muzykę w szkole, bo na poziomie elementarnym nie można uczyć równocześnie muzyki i plastyki. Osiągnęliśmy tyle, że zajęcia te zostały rozdzielone: jeśli dzieci mają plastykę, to uczą się tylko plastyki, a jeśli muzykę, to tylko zajmują się muzyką, a i tak sytuacja jest tragiczna. Kodaly mówił tymczasem, że to właśnie szkoła powinna wprowadzać dzieci w świat muzyki. Nie wszystkie rodziny są w stanie to zrobić, a szkoła powinna kształtować smak muzyczny. Gdyby tam było u nas, nie mielibyśmy problemu, który polega m.in. na tym, że dzieci - i dorośli - lubią słuchać tego, co w naszym przekonaniu nie świadczy o dobrym smaku muzycznym. Nie znają niczego innego, więc trudno im się dziwić, że wybierają taką muzykę, a nie inną. Naszym gorącym pragnieniem i celem jest przywrócenie muzyce należnego jej miejsca w szkole. Nie są to tylko nasze środowiskowe ambicje, wręcz przeciwnie, walka toczy się o to, by dzieci miały kontakt z prawdziwą - naszym zdaniem - muzyką, by mogły poznać prawdziwy folklor, aby potem umiały przyłożyć właściwą miarę do muzyki, jaką przyjdzie im słuchać.
Mam wrażenie, że szczególnie młodzi ludzie, którzy z zapałem słuchają dziś serwowanej wszędzie jednostajnej muzyki, sami też stają się jednostajni.
Prof. Czesław Freund: Może jednak nie jest z tym aż tak źle. Moje doświadczenia z praktyki dyrygenckiej i pedagogicznej są budujące. Co więcej, zauważam coraz większą liczbę młodych ludzi, którzy poszukują dobrej muzyki, ciekawych nagrań, nut i wzbogacają swoje wnętrze poprzez aktywny udział w tworzeniu muzyki.
Sporo osób mówi: może i bym pośpiewał, ale nie mam głosu. Czy rzeczywiście dużo jest osób, które nie potrafią śpiewać?
C.F: Jak to w przyrodzie bywa, są takie osoby, które mają przeszkody natury fizjologicznej czy wręcz przeciwwskazania do śpiewu. Dotyczy to jednak jednostek. Śpiewać może więc prawie każdy, jeśli tylko zdecyduje się, by tego spróbować i włoży w to serce i pracę. Nawet tu, w Elblągu, spotkałem osoby, które nie wierzyły, że mogą śpiewać. Po dwóch tygodniach warsztatów zmieniły zdanie.
Problem może się niektórym wydawać błahy, jednak już nie tylko muzycy, ale i przedstawiciele innych gałęzi sztuki narzekają, że przez brak właściwej edukacji mieszkamy w brzydkich domach, fatalnie się ubieramy, oglądamy kiepskie filmy itp.
M.J: My doszliśmy do wniosku, że nie należy narzekać, ale trzeba pilnować tego, by muzyka zajmowała właściwe miejsce i właśnie temu mają służyć seminaria Kodaly’owskie.
Czy, według Pani, my sami, np. tu, w Elblągu, jesteśmy w stanie poprawić tę sytuację?
Na szczęście w wielu szkołach nadal działają chóry, są też organizowane przeglądy, które mają zachęcić nauczycieli i uczniów do wspólnej nauki. Tam, gdzie istnieją chóry, na ogół cieszą się sporym zainteresowaniem. Szalenie ważne jest, jeśli dyrektor, który przecież nie musi być muzykiem, jest przyjazny umuzykalnianiu dzieci, bo wtedy potrafi znaleźć odpowiedniego nauczyciela i dodatkowe godziny na spotkania chóru.
Chór to wyjątkowy sposób wyrażania się przez śpiew. W czym tkwi jego magia?
C.F.: Uważam, że magia chóru tkwi we wspólnej pracy i zjednoczeniu się w dochodzeniu do jednego celu. Rodzi się wtedy poczucie więzi. To nieprawdopodobna radość, kiedy słyszy się finał wspólnej pracy, kiedy w sposób namacalny, na żywo, chórzysta obserwuje reakcje słuchaczy.
rozmawiała Agnieszka Jarzębska