Po każdym sezonie badań Starego Miasta archeolodzy mają przed sobą żmudny i niezbyt efektowny etap prac - dokumentację. Każda rzecz znaleziona w wykopie czy element architektoniczny są opisywane, znakowane i nanoszone na mapę terenu. A zabytki - nim trafią na wystawy - muszą przejść proces konserwacji.
Mimo że dla przeciętnego obserwatora to wyjątkowo nudne zajęcie, archeolodzy i rysownicy twierdzą, że jest wprost przeciwnie.
- To, co odkrywamy latem w wykopach, pokazuje nam nowe oblicze - mówią. - Na spokojnie można wszystko obejrzeć. Można „ pokombinować”, do czego ta rzecz służyła, kto mógł być jej właścicielem, skąd np. luksusowe naczynie z południa Europy trafiło do kuchni elbląskiego kupca, kto przywiózł do nas gałkę muszkatułową z odległego kontynentu? To praca niemalże detektywistyczna, czasem bez rozstrzygnięcia zagadki. Do dziś przecież nie wiadomo, do kogo należał rudy warkocz znaleziony w latrynie. Albo - to z ostatnich tygodni - skąd pochodzi misternie wyrzeźbiona główka odkopana w pobliżu katedry. Albo - komu i do czego służył bęben windy towarowej, kiedy w tamtym czasie nie było w Elblągu murowanych budynków, a jedynie drewniana zabudowa? Do dziś nad wieloma zagadkami pracują specjaliści z wąskich dziedzin. Problem pojawia się wtedy, kiedy znalezisko jest jedyne w swoim rodzaju, niepodobne do tych już znanych. A takich na Starówce odkryto naprawdę wiele.
Ciekawa jest też droga poszczególnych zabytków z wykopu na muzealną półkę. Np. przedmioty z drewna najpierw są myte, potem moczone w wodzie. Chodzi o to, by zabezpieczyć je przed wyschnięciem, bo to oznaczałoby ich zniszczenie.
Podobnie jest z innymi znaleziskami pochodzenia organicznego, które po wyschnięciu rozpadłyby się na pył. Zatem do czasu konserwacji muszą być w wodzie. Potem są wywożone do Gdańska, gdzie w Muzeum Morskim jest znakomita pracownia konserwacji drewna: - Małe przedmioty są zamrażane, po to, by wydobyć z nich gromadzoną tam przez setki lat wodę. Zastępuje się ją środkami konserwującymi - tłumaczy archeolog Mirosław Marcinkowski. - Trwa to nawet rok, zależy to od wielkości i wartości zabytku.
Duże drewniane skarby trafiają do Tczewa, bo z nimi sprawa jest bardziej skomplikowana i wymaga więcej czasu. W specjalnych tunelach drewno jest poddawane żmudnym zabiegom, w czasie których nasącza się je odpowiednimi chemikaliami. Czasem trzeba na to nawet dwóch lat.
Wiele prac konserwatorskich wykonywanych jest także w elbląskim muzeum. Skórę - buty, paski, torebki - moczy się w środkach grzybobójczych, potem w glicerynie. Po wysuszeniu można pokazywać je światu.
Najwięcej zabawy jest jednak z ceramiką i szkłem. Tylko w tym roku archeolodzy wykopali 15 tysięcy fragmentów mis, talerzy, filiżanek i nie wiadomo czego jeszcze. Każdy jest najpierw myty, katalogowany, a potem? - A potem jak z dziecięcymi puzzlami - śmieje się Grażyna Nawrolska. - Dopasowujemy, sklejamy i cieszymy się, jeśli wyjdzie coś całego. Lub prawie całego. Bardzo tę pracę wszyscy lubimy i każdy z nas zasiada do klejenia, jeśli tylko czas na to pozwala.
Ale to nie wszystko. Zarówno Grażyna Nawrolska jak i Mirosław Marcinkowski zajmują się jeszcze pracą naukową. Piszą, jeżdżą na sympozja, mają odczyty i wykłady. I tak przez całą jesień i zimę, aż do wiosny. Bo przecież, jak zrobi się ciepło, trzeba wyjść w teren i rozpocząć nowy sezon badań.
- To, co odkrywamy latem w wykopach, pokazuje nam nowe oblicze - mówią. - Na spokojnie można wszystko obejrzeć. Można „ pokombinować”, do czego ta rzecz służyła, kto mógł być jej właścicielem, skąd np. luksusowe naczynie z południa Europy trafiło do kuchni elbląskiego kupca, kto przywiózł do nas gałkę muszkatułową z odległego kontynentu? To praca niemalże detektywistyczna, czasem bez rozstrzygnięcia zagadki. Do dziś przecież nie wiadomo, do kogo należał rudy warkocz znaleziony w latrynie. Albo - to z ostatnich tygodni - skąd pochodzi misternie wyrzeźbiona główka odkopana w pobliżu katedry. Albo - komu i do czego służył bęben windy towarowej, kiedy w tamtym czasie nie było w Elblągu murowanych budynków, a jedynie drewniana zabudowa? Do dziś nad wieloma zagadkami pracują specjaliści z wąskich dziedzin. Problem pojawia się wtedy, kiedy znalezisko jest jedyne w swoim rodzaju, niepodobne do tych już znanych. A takich na Starówce odkryto naprawdę wiele.
Ciekawa jest też droga poszczególnych zabytków z wykopu na muzealną półkę. Np. przedmioty z drewna najpierw są myte, potem moczone w wodzie. Chodzi o to, by zabezpieczyć je przed wyschnięciem, bo to oznaczałoby ich zniszczenie.
Podobnie jest z innymi znaleziskami pochodzenia organicznego, które po wyschnięciu rozpadłyby się na pył. Zatem do czasu konserwacji muszą być w wodzie. Potem są wywożone do Gdańska, gdzie w Muzeum Morskim jest znakomita pracownia konserwacji drewna: - Małe przedmioty są zamrażane, po to, by wydobyć z nich gromadzoną tam przez setki lat wodę. Zastępuje się ją środkami konserwującymi - tłumaczy archeolog Mirosław Marcinkowski. - Trwa to nawet rok, zależy to od wielkości i wartości zabytku.
Duże drewniane skarby trafiają do Tczewa, bo z nimi sprawa jest bardziej skomplikowana i wymaga więcej czasu. W specjalnych tunelach drewno jest poddawane żmudnym zabiegom, w czasie których nasącza się je odpowiednimi chemikaliami. Czasem trzeba na to nawet dwóch lat.
Wiele prac konserwatorskich wykonywanych jest także w elbląskim muzeum. Skórę - buty, paski, torebki - moczy się w środkach grzybobójczych, potem w glicerynie. Po wysuszeniu można pokazywać je światu.
Najwięcej zabawy jest jednak z ceramiką i szkłem. Tylko w tym roku archeolodzy wykopali 15 tysięcy fragmentów mis, talerzy, filiżanek i nie wiadomo czego jeszcze. Każdy jest najpierw myty, katalogowany, a potem? - A potem jak z dziecięcymi puzzlami - śmieje się Grażyna Nawrolska. - Dopasowujemy, sklejamy i cieszymy się, jeśli wyjdzie coś całego. Lub prawie całego. Bardzo tę pracę wszyscy lubimy i każdy z nas zasiada do klejenia, jeśli tylko czas na to pozwala.
Ale to nie wszystko. Zarówno Grażyna Nawrolska jak i Mirosław Marcinkowski zajmują się jeszcze pracą naukową. Piszą, jeżdżą na sympozja, mają odczyty i wykłady. I tak przez całą jesień i zimę, aż do wiosny. Bo przecież, jak zrobi się ciepło, trzeba wyjść w teren i rozpocząć nowy sezon badań.
Mira Stankiewicz - Telewizja Elbląska