UWAGA!

"Opowieść w moim malarstwie zawsze była ważna"

 Elbląg, Arch. prywatne Ewy Boguckiej-Pudlis
Arch. prywatne Ewy Boguckiej-Pudlis

- Zawsze w malarstwie szukałam czegoś ukrytego, pod powierzchnią, co działa na moje uczucia, na moje świadome i nieświadomie historie – mówi o swojej twórczości Ewa Bogucka-Pudlis. Kontynuujemy nasze rozmowy z artystami XXXI Salonu Elbląskiego.

- Zacznijmy od początku: dlaczego związała Pani swoje życie ze sztuką?

- Nie znam tego pierwszego momentu, ale wiem z opowiadań, że mama nam rysowała. Kupowała nam też proste książeczki dla dzieci z ilustracjami. Na pewno to miało wpływ na mnie i mojego brata, który, nawiasem mówiąc, też dobrze rysuje, ale ostatecznie obrał inną drogę. On też chciał iść na ASP, ale nasz ojciec, adwokat, zbuntował się i stwierdził, że jeden artysta w domu wystarczy. Brat mu uległ. Tak czy inaczej, od najmłodszych lat z bratem rysowaliśmy, rozwijała to w nas nasza mama, choć może nie robiła tego świadomie. Nasza mama zawsze była osobą praktyczną, skupioną na działaniu i z zacięciem do nauczania. Sama też świetnie rysowała, bardzo zapadło mi w pamięć, jak narysowała konia. To wszystko miało wpływ na rozwijanie zdolności już na wczesnym etapie mojego dzieciństwa. Moje dziecko też ma zdolności plastyczne, zachęcałam syna, żeby szedł w tym kierunku, jednak zdecydował inaczej.

 

- Wspomniała Pani o ilustrowanych książkach z dzieciństwa. Rzeczywiście musiały mieć duży wpływ, bo sama została Pani ilustratorką...

- Już w podstawówce to się we mnie rodziło. Chciałam w przyszłości zostać ilustratorem, może nawet nie wiedziałam, że jest taki zawód, nazywałam to byciem malarką... Jednak bardzo chciałam ilustrować książki dla dzieci, żeby dostarczać ludziom tej radości, tych wzruszeń, których sama doświadczyłam jako dziecko.

 

- Można chyba mówić o dużym związku obrazu z literaturą w Pani życiu?

- Zdecydowanie tak. W swoim malarstwie też jestem „ilustracyjna”. Słyszę od innych, że nie powinnam tracić czasu na ilustracje, że jestem lepszą malarką. Zwłaszcza na początku w ilustracjach przemycałam jednak bardzo dużo malarstwa. Za mną różne etapy. Ilustracja sprawiła, że miałam swego czasu bardzo długą przerwę w malowaniu, podejmowałam się go tylko od czasu do czasu. Później, gdy byłam zmęczona ilustracją, tym małym formatem, ograniczeniami związanymi z tą formą, wróciłam do malowania, a tam zaczęłam przemycać ilustrację, opowieść. Opowieść w moim malarstwie zawsze była ważna. Gdy zaczynałam malować, to dlatego, że zaintrygowała mnie jakaś sytuacja. Nie jakiś kontekst malarski, nie to, co przeżywam wewnętrznie, jak to robi wielu malarzy. Z drugiej strony wydaje mi się, że to podświadomość sprawia, że zwracam uwagę na taki a nie inny obraz, przekaz, bo jesteśmy wyczuleni na odbiór tych rzeczy, które siedzą w nas...

 

- I tak w Pani malarstwie pojawiły się portrety, obrazy z życia, zaobserwowane sytuacje...

  Elbląg, Ewa Bogucka-Pudlis, "Zmierzch"
Ewa Bogucka-Pudlis, "Zmierzch"

- To na pewno ma związek z urodą czy klimatem danego miejsca. Zawsze w malarstwie szukałam czegoś ukrytego, pod powierzchnią, co działa na moje uczucia, na moje świadome i nieświadomie historie. Może także pewnego dramatu, czy to kolorystycznego, czy psychologicznego. Z kolei w ludziach zawsze przyciągał mnie smutek, to, co w nich jest trudnego, a co widać w ich twarzach. Chyba przyciągają mnie tacy ludzie, którzy mają wypisaną na twarzy jakąś historię, nie są piękni jak Barbie... Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach często jesteśmy tylko „zewnętrznością”, staramy się zakryć to, co mamy w środku. Sama potrafię się oglądać za ludźmi na ulicy, oczywiście bardzo przyciąga mnie piękno, ono może być fascynujące także w malarstwie. Sztuką jest jednak narysowanie czegoś brzydkiego, trudnego, co będzie przyciągać. Uważam też, że w malarstwie nie jest najistotniejszy warsztat, ale właśnie to, co chcemy przekazać. Piękno może być kiczowate, a prawda jest zawsze „chropowata”. Jak ktoś umie tą „chropowatą prawdę” namalować, to zawsze daje mocny efekt. Tak jest np. w twórczości Hoppera... On może nie jest wirtuozem pędzla, ale wiedział, co chce przekazać. Jego obrazy są poprzedzone przemyśleniami, szukaniem tematu, szkicami...

 

- Ze sztuką jest Pani związana od dziecka, później było liceum plastyczne i gdańska ASP, a potem kolejne plenery, wernisaże, wystawy indywidualne i zbiorowe, nowe obrazy i ilustracje... Co się zmienia w Pani – i w Pani twórczości – na przestrzeni lat?

- Jak to u wielu malarzy, zmieniała się u mnie paleta kolorystyczna, a w ilustracjach – techniki. W ilustracjach z czasem zaczęłam te różne techniki mieszać. W moim malarstwie była dawniej obecna pewna „niekonkretność”, co było dobre i do czego chciałabym wrócić. Malarstwo to nie odwzorowanie zdjęcia, natury, tylko ukazanie czegoś po swojemu. Szczegółowe odwzorowywanie wydaje mi się banalne. Jeśli chodzi o kolor, to dawniej stosowałam czerwienie, żółć, odniosłabym to do młodości, energii, pasji... Później miałam 20 lat przerwy w malowaniu, gdy skupiałam się na ilustracjach, a gdy wróciłam, sięgnęłam po fiolety, zielenie, błękity... Pojawiło się bardzo dużo zimnych barw. Po studiach fascynował mnie człowiek, wychodziłam od portretu. Po powrocie do malowania dużą rolę zaczęła odgrywać architektura, postaci ukazane w całości i kontekst sytuacyjny... Jeśli chodzi o zmiany, to dziś już nie umieściłabym na obrazie tylko siebie, a dawniej było w mojej twórczości dużo mnie.

 

- Przejdźmy do ostatniego Salonu Elbląskiego. Zaprezentowała Pani obraz „Zmierzch”.

- To obraz, nad którym jeszcze będę pracować. Oczywiście ten egzemplarz jest już utrwalony na płótnie, ale czasami zmienia się obrazy po wielu latach. Tak właśnie może być ze „Zmierzchem”. To przyczynek do tego, czym zaczęłam się zajmować, czyli pewnymi obrazami sytuacyjnymi, reporterskimi. Wcześniej malując posiłkowałam się zdjęciami moich bliskich, np. mojego brata. Z czasem sama zaczęłam z powodzeniem fotografować - gdy pojawiły się aparaty cyfrowe. Tak utrwaliłam sytuację ze „Zmierzchu”. Jechałam z koleżanką na plener, było już dosyć późno, zobaczyłam sytuację przedstawioną na obrazie: pies, dziecko w drzwiach, rower i stara kamienica z nowymi elementami okien. Poprosiłam koleżankę, żeby się zatrzymała, a gdy sfotografowałam tę sytuację, wiedziałem, że ją namaluję. Dodam przy okazji, że niektóre zdjęcia w moim przypadku czekały bardzo długo na namalowanie. Mój brat zrobił mi kiedyś świetne zdjęcie, miałam wtedy chyba 24 lata. Zawsze chciałam je namalować. Byłam na tym zdjęciu bardzo, bardzo smutna, to się wiązało z jakimś zawodem miłosnym (śmieje się). Ten smutek był na twarzy, w oczach. Namalowałam to... po 30 latach.

 

- Co by Pani przekazała tej 24-letniej sobie?

- Gdy myślę o sobie z przeszłości dochodzę do przekonania, że jako młodzi ludzie mamy pewne kompleksy, nie podobamy się sobie. Dopiero z czasem pozwalamy sobie na stopniowe zrzucanie całej tej fasady i stajemy się normalni, stajemy się sobą. Dziś naprawdę nie muszę iść na zakupy do sklepu w makijażu (śmieje się).

rozmawiał Tomasz Bil

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama